Czarne złoto. Michał Potocki
Читать онлайн книгу.do ukraińskiej propagandy. Pierwsze efekty rabunkowej eksploatacji widać też w wewnętrznym raporcie jednego z urzędów ŁRL, który dostaliśmy od naszego informatora. Czytamy tam o „spadku wydobycia węgla przez filię nr 2 Wniesztorgsierwisu o ponad 30 procent, której udział w ogólnym wolumenie wydobycia wynosi około 60 procent, w związku z obniżeniem się wolumenów realizacji produkcji węglowej”. Dane dotyczą pierwszego kwartału 2019 roku. Filia obejmuje między innymi dwa zjednoczenia antracytowe.
By zrozumieć, jak doszło do teraźniejszej zapaści, cofniemy się o kilka wieków.
Przed XVI wiekiem w Zagłębiu Donieckim praktycznie niczego nie było. Teren był częścią Dzikich Pól, rajem dla koczowników – Tatarów i Kałmuków. Gdy podróżowało się z Rzeczypospolitej na wschód, po przekroczeniu Dniepru zaczynał się step, który w zasadzie ciągnął się aż do Mongolii. Wieczne peryferie, pogranicze Litwy, chanatu krymskiego i Moskwy, niczym Dziki Zachód po drugiej stronie Atlantyku, przyciągały awanturników.
Kozacy, którzy od końca XVI wieku zakładali tu swoje stanice, trudnili się i ochroną kupców, i napadami na nich. Wolni chłopi z Siczy Zaporoskiej i Ukrainy Słobodzkiej aż do połowy XVIII wieku, czyli opanowania tych terenów przez Rosję, zachowywali znaczną niezależność. Ich złota legenda to jeden z mitów założycielskich dzisiejszej Ukrainy. Jak zauważył japoński badacz Zagłębia Hiroaki Kuromiya, mimo żywego poczucia odrębności kozacka historia Donbasu jako wolnego stepu paradoksalnie czyni go najbardziej ukraińskim ze wszystkich regionów kraju.
Na południu Ukrainy Słobodzkiej, w okolicach dzisiejszego miasta Słowiańsk, a zatem w zachodniej części Donbasu, już od XVI wieku powstawały manufaktury, w których produkowano sól. Do dziś donbaska sól to jeden z ukraińskich hitów eksportowych. Część wydobywano w kopalniach, a część warzono, odparowując solankę. Aby ją wygotowywać, potrzebne było paliwo, przede wszystkim węgiel drzewny.
Na donieckim stepie lasów jest niewiele, więc właściciele warzelni soli intensywnie poszukiwali alternatywy. W 1709 roku car Piotr I wydał przywilej zachęcający do poszukiwań kopalin, zwłaszcza „płonącego kamienia”. Szczęśliwym odkrywcom dokument oferował w nagrodę prawo otwierania prywatnych kopalń i eksploatacji znalezionych złóż.
Donbaska legenda mówi, że węgiel odkryli przez przypadek kupcy podróżujący między Dnieprem a Donem. W 1910 roku geograf Witalij Moraczewski skonkretyzował w pracy Rossija. Połnoje gieograficzeskoje opisanije naszego otieczestwa [Rosja. Pełny opis geograficzny naszej ojczyzny], o jakiego konkretnie podróżnika mogło chodzić.
Pierwotne odkrycie węgla kamiennego na południu Rosji jest przypisywane Piotrowi Wielkiemu. Car podczas swojego pochodu azowskiego [w 1696 roku – przyp. aut.], obejrzawszy przyniesioną mu bryłę węgla kamiennego, zauważył: „Ów minerał, jeśli nie nam, to naszym potomkom służyć będzie”. Wróciwszy z pochodu, Piotr wysłał badaczy, by dostarczyli różne rodzaje węgla i je zbadali. Jednak po śmierci Piotra Wielkiego węgiel został zupełnie zapomniany.
W opisie cara odkrywcy jest pewna propagandowa przesada, ale to właśnie monarszy przywilej z 1709 roku sprawił, że zaczęto organizować ekspedycje poszukiwawcze. Jedna z nich przyniosła efekt. Zorganizowali ją wspólnie landrat, czyli pomocnik gubernatora guberni kijowskiej, Mykyta Weprejski i komendant twierdzy bachmuckiej Semen Czyrkow. Węgiel znaleziono w 1721 roku w dwóch miejscach, leżących odpowiednio o 25 i 50 wiorst (27 i 54 kilometry) od Bachmutu.
Gdy car dowiedział się o znalezisku, nakazał wysłać na miejsce robotników z prowincji biełgorodzkiej. Od tego czasu zasiedlanie tej części Dzikich Pól przesiedleńcami stało się normą. W 1723 roku Czyrkow i Weprejski otworzyli pierwszą kopalnię. Brakowało nie tylko rąk do pracy, ale też know-how. Władze w Petersburgu poprosiły więc o pomoc Anglików. „Trzeba nam, byś z Anglii lub Szkocji wypisał dwóch ludzi, którzy znają się na znajdywaniu węgli kamiennych (Steinkohl) podług znaków na powierzchni ziemi” – pisał Piotr I do admirała Thomasa Gordona.
Gdy carowie podporządkowywali sobie kolejne części wybrzeża Morza Czarnego, ich poddani we współpracy z Anglikami tworzyli podwaliny pod dzisiejszy przemysł wydobywczy. Gdy kończyło się lato 1723 roku, u Czyrkowa i Weprejskiego pracowało już dwieście osób. Na razie były to odkrywki. Pierwsza kopalnia głębinowa powstała w 1796 roku w dzisiejszym Lisiczańsku. Jej budową także zarządzali angielscy inżynierowie. Kopali żołnierze, więźniowie i jeńcy, wśród nich Polacy wzięci do niewoli podczas powstania kościuszkowskiego. „Ośmielam się powiedzieć, że mało gdzie widywałem tak dobry węgiel. Pali się bardzo jaskrawo i zostawia czysty, biały popiół, co dowodzi, że zawiera mało albo wcale siarki” – pisał budowniczy lisiczańskiej kopalni Adam Smith (przypadkowa zbieżność nazwisk ze słynnym ekonomistą).
Z inicjatywy Anglików zbudowano górnikom kamienne koszary i szpital, a także przywieziono maszynę parową. Po trzech latach w kopalniach Lisiczańska wydobywano już 19 tysięcy pudów, czyli 311 tysięcy ton węgla koksowego rocznie. Jak czytamy w książce Hirnyctwo j pidzemni sporudy w Ukrajini ta Polszczi [Górnictwo i podziemna infrastruktura na Ukrainie oraz w Polsce], pracowano brygadami po cztery do ośmiu osób.
Z zagrożeniem metanowym radzono sobie, wysyłając nocą gazopałów, którzy czołgali się w mokrej odzieży ochronnej z pochodniami, w ten sposób wypalając groźny gaz. W Polsce metaniarzami byli często więźniowie. Ofiary śmiertelne były nieuniknione, a i taka profilaktyka nie zawsze okazywała się skuteczna. Z czasem rozszerzono ją o zabieranie pod ziemię kanarków, które wyczuwając metan, zasypiały, a górnicy mieli czas na ucieczkę. W donieckich kopalniach – oczywiście tylko tych, w których istniało zagrożenie gazowe – regularnie dochodziło do wybuchów i zapłonów metanu.
Urobek rąbano ręcznie żeloskiem, w które uderza się pyrlikiem, przyrządem w kształcie młotka. Na twardszą skałę stosowano łomy, kliny i młoty. Co udało się skuć, umieszczano na wołokuszy, saniach z drewnianą skrzynią. Mieściło się w niej do sześciu pudów, czyli do stu kilogramów surowca, który robotnicy wyciągali na ziemię zaprzężeni w łańcuchy lub liny. Tę pracę często wykonywali nastolatkowie. Na powierzchni ładowano go na chłopskie wozy lub sanie i wieziono do nowej fabryki armat w Ługańsku albo nad Morze Azowskie, gdzie kupowała go Flota Czarnomorska. Drogi były tragiczne, więc po roztopach lub większym deszczu kopalnia wstrzymywała wydobycie, bo nie było jak wywieźć surowca.
Dziewiętnastowieczni rosyjscy geografowie jako argument na rzecz rozwoju przemysłu wydobywczego podawali fakt, że polskie huty sprowadzają koks z zagranicy, czyli ze Śląska, zamiast korzystać z rodzimego, a więc donieckiego – zmiany granic zmieniają perspektywę. Dlatego zaczęto inwestować w budowę linii kolejowych. W 1869 roku otwarto połączenie z Morzem Azowskim. W ciągu dekady od tej innowacji wydobycie na Donbasie wzrosło dwudziestokrotnie. Dzięki drodze żelaznej surowiec mógł w większych ilościach i szybciej trafiać w odleglejsze rejony imperium. Choćby do Kerczu na Krymie, gdzie generał-gubernator Noworosji Michaił Woroncow zaczynał ogrzewać węglem koszary i szpitale. Carat zachęcał do migracji, bo potrzebował robotników. Na miejsce przybywali Rosjanie, Ukraińcy, Grecy, Serbowie.
Koniunkturę wyczuli zagraniczni inwestorzy. W 1869 roku na Donbasie pojawił się Walijczyk John Hughes i wykupił koncesję na budowę zakładu produkującego tory kolejowe, a także przedstawił rządowi plan zagospodarowania Zagłębia. Wizja Hughesa polegała na skoordynowanym inwestowaniu w kopalnie i huty, tak by na niewielkim obszarze zamykał się cały cykl produkcyjny. Jego nazwisko po rosyjsku zapisuje się jako „Juz”. Robotnicze osiedle powstałe wokół huty i kopalń ochrzczono Juzowką, która dziś nosi nazwę Donieck. Już po półwieczu od założenia mieszkało tam 70 tysięcy ludzi, a 18 tysięcy osób z Juzowki i okolic pracowało dla założonych przez Hughesa spółek.