Czarne złoto. Michał Potocki
Читать онлайн книгу.od kontekstu może oznaczać miasto, rzekę, obwód, ukraińską część Zagłębia albo jego całość. Proklamowane w 2014 roku samozwańcze Doniecka Republika Ludowa i Ługańska Republika Ludowa (DRL i ŁRL, razem po prostu ŁDRL) nie obejmują całego Donbasu. Kontrolowani przez Kreml separatyści zajmują jedną trzecią ukraińskiego Zagłębia, obejmującą jednak wszystkie ukraińskie kopalnie antracytu. Tereny zajęte przez DRL/ŁRL były lub są w różnych kontekstach określane przez władze Ukrainy terminami ORDŁO (Szczególne Rejony Obwodów Donieckiego i Ługańskiego; analogicznie ORDO i ORŁO), TOT (Terytoria Tymczasowo Okupowane), NKT (Terytoria Niekontrolowane), strefa ATO (Operacji Antyterrorystycznej) lub OOS (Operacji Połączonych Sił). W rosyjskich dokumentach pisano czasem „strefa T1 i T2”.
4 czerwca 2019 roku Polska świętowała trzydzieści lat wolności. Tego samego dnia na froncie zginęło trzech ukraińskich żołnierzy po tym, jak dwukrotnie ostrzelano pozycje w Zołotem w obwodzie ługańskim. Wojna, która wybuchła w kwietniu 2014 roku, zabiła już ponad 13 tysięcy ludzi i trwa – jak często słyszeliśmy na Donbasie – dłużej niż wielka wojna ojczyźniana, czyli wojna radziecko-niemiecka 1941–1945.
W Zołotem poza tym wojskowym jest jeszcze jeden front. W tej zapomnianej przez resztę świata miejscowości, jakieś osiemset metrów od linii rozgraniczenia wojsk, stoi kopalnia. To nieco mylące określenie, bo zakład nie fedruje, lecz pompuje. Pompuje podziemne wody, które sączą się z zalanych kopalń okupowanego Donbasu. Gdyby górnicy ją porzucili, sąsiednim zakładom groziłoby to samo. Woda przedostałaby się podziemnymi korytarzami i wcześniej czy później zalała kolejne kopalnie. To zaś dla kilku miast, w których nie ma nic poza nimi, oznaczałoby apokalipsę.
Prowizorka, ale innego wyjścia nie ma. Na Zołotem działa sześć pomp, które łącznie są w stanie wypompować półtora tysiąca metrów sześciennych wody na godzinę. Przed wojną nie były one potrzebne, ale ługańscy separatyści zamknęli i zalali leżącą nieopodal kopalnię Perwomajśką. A ponieważ ich korytarze są ze sobą połączone, woda zaczęła się wdzierać i tutaj.
Ołeksandrowi Dubowikowi, wicedyrektorowi kopalni Hirśka, położonej kilka kilometrów od Zołotego, najbardziej przeszkadza własna bezsilność. Hirśka jest następna w kolejce. Jeśli Zołote nie utrzyma wody, także ona zostanie zalana. Potem brudna ciecz trafi do zbiornika, z którego woda płynie między innymi do kranów w Ługańsku. A nawet jeśli nie zostanie zalana, odpompowywanie płynącej z ŁRL wody skazi środowisko, bo z pomp spuszcza się ją prosto do rzeki Komyszuwacha.
– My doskonale wiemy, co z tym zrobić. Tyle że nie mamy wstępu na tereny okupowane. A tamci ignorują zagrożenia – mówił, kręcąc głową, Dubowik.
Żeby dojechać do Zołotego, podążaliśmy dziurawą asfaltówką za trzydziestoletnim moskwiczem związkowca Andrija Miszczenki.
– Patrzcie, bohaterski górnik niepodległej Ukrainy, stać go na zagraniczny samochód – mówił z przekąsem jego znajomy z pracy.
Andrij speszył się, gdy jego i kolegów nazwaliśmy bohaterami niewidzialnego frontu. Na artyleryjskie ostrzały, które było słychać tuż obok, nie reagował ani on, ani kobieta wracająca poboczem z zakupami, ani nawet ośmioletnia dziewczynka bawiąca się przy drodze. Swoje dni próby Miszczenko miał na przełomie lat 2014 i 2015. Tuż przed drugimi porozumieniami mińskimi wojna przechodziła najaktywniejszą fazę. Kopalnia Zołote znalazła się wtedy na linii ognia. Większość pracowników uciekła. Z tysiąca pięciuset przedwojennych górników zostało osiemnastu.
Wśród nich nasz rozmówca. Andrij z kolegami przez miesiąc ze względu na wojnę siedzieli skoszarowani na kopalni i nie wracali do domu. Pilnowali pomp odprowadzających wodę. Teren zakładu nieraz był ostrzeliwany. W sumie trafiło tu kilkaset pocisków, choć szczęśliwie żaden z nich nie zniszczył najważniejszych części zakładu. Ale pewnego dnia ostrzelano słupy energetyczne. Zołote przez dwadzieścia siedem godzin było bez prądu.
– Słupy musieliśmy stawiać sami. Kable nad wąwozem przeciągaliśmy własnym traktorem, bo żadna ze służb nie chciała tu przyjechać. Gdyby nie to, Zołote by zalało, a potem woda dostałaby się do kolejnych kopalń, Karbonitu i Hirśkiej – tłumaczył Miszczenko.
Gdy wojna straciła na intensywności, część górników wróciła. Stan załogi na czerwiec 2019 roku to czterysta osiemdziesiąt osób. Wśród nich dwadzieścia z ŁRL. Przyjeżdżają do kopalni na dwadzieścia dni w miesiącu, pracują skoszarowani dzień w dzień, po czym wracają na dziesięć dni wolnego do siebie. Na Zołotem zarabiają jedną trzecią tego co ich polscy koledzy, a i tak pensje dostają z wielomiesięcznym opóźnieniem. Gdy zapytaliśmy Andrija, czy zaległości zdarzały się także wówczas, gdy w osiemnastu bronili miasta przed humanitarną katastrofą, potwierdził. Górnicy z państwowych kopalń regularnie protestują – odmawiają zjazdów pod ziemię, głodują, pikietują budynki rządowe w Kijowie.
– Nie dziwne, że nasi wyjeżdżają, ktoś do was, ktoś do Leningradu – przejęzyczył się dyrektor Zołotego Mychajło Bielicki.
Dyrektor nosi elegancką, choć przyciasną, koszulę i pochodzi z okupowanych Roweniek. Wcześniej pracował w antracytowych kopalniach Achmetowa, ale wojna zmusiła go do ucieczki. W jego gabinecie honorowe miejsce zajmuje kącik ze złotymi ikonami. Gdy weszliśmy do jego gabinetu, Bielicki ledwo zauważalnym gestem dał znać pracowniczce, która szybko wróciła z wypchaną reklamówką. Zanim wyjdziemy, dostaniemy upominek: wazon z logo kopalni Zołote.
Tempo napływu wody z ŁRL zależy od pogody. Jeśli jesień będzie mocno deszczowa, sześć pomp może nie wystarczyć. Dyrektor Bielicki mówił, że potrzebują jeszcze ośmiu, z których każda kosztuje 1,5 miliona hrywien (210 tysięcy złotych). Później liczba potrzebnych im urządzeń wzrosła do dwunastu. Od lat piszą pisma do Ministerstwa Energetyki, premiera, prezydenta – w końcu i Zołote, i Karbonit, i Hirśka to kopalnie państwowe. W odpowiedzi każą im kupować sprzęt z własnych środków. Zołote ich nie ma, bo zamiast produkować węgiel, ratuje okolicę przed wodą z ŁRL. Sąsiednia Hirśka ma węgiel na składzie, ale nie może go sprzedać, bo został aresztowany za długi. Długów u dostawców prądu nie da się spłacić, bo nie ma pieniędzy ze sprzedaży węgla. Kilka dni po naszej wizycie w Hirśkiej odcięto prąd. Węglowe błędne koło.
– Skoro nie wydobywamy, to nie mamy czego sprzedać, nie mamy dochodów, a zadania do wykonania zostają – tłumaczył nam z kolei dyrektor Zołotego.
Na przykład dbanie o alternatywne zasilanie. Takich punktów musi być kilka, bo jeśli pociski zniszczą zasilanie główne, awaryjne agregaty muszą przejąć dostarczanie energii, by pompy mogły nadal pracować. Inaczej cała praca pójdzie na marne.
Głównego inżyniera kopalni Hirśka zapytaliśmy o ostatnią poważną inwestycję. W odpowiedzi nerwowo się roześmiał.
– W 2010 roku kupili nowe elektrowozy. Teraz nie ma pieniędzy. Byłyby, gdybyśmy sprzedawali węgiel, ale na placu mamy dziesięć tysięcy ton, które aresztował fiskus – tłumaczył nam Rusłan Somik.
Poszliśmy na plac, na którym leżała góra węgla. Gdy zapytaliśmy, czemu nie pracuje zwałowarka – to konieczne, by nie doszło do samozagrzania węgla, które zniszczy surowiec – usłyszeliśmy, że nie ma pieniędzy na paliwo do maszyny.
– Na szczęście to taki rodzaj węgla, któremu samozapłon nie grozi – uspokajali nas górnicy.
Po drodze mijaliśmy zrujnowane budynki. Wyglądały jak po bombardowaniu, choć miejscowi mówili, że niektóre z nich – w tym zakład przeróbki węgla – niszczeją od lat dziewięćdziesiątych. W Polsce takie zakłady stoją tuż obok kopalni; czasem są wspólne dla dwóch sąsiednich kopalń. Tak jest taniej. Urobek z Hirśkiej, by trafić do przeróbki, musi najpierw pokonać sto kilometrów pociągiem, co podbija jego koszty. Państwowe elektrownie wybierają więc surowiec od Achmetowa.
–