Jeszcze będzie przepięknie. Agnieszka Olejnik
Читать онлайн книгу.– zaśmiał się Cezary. – Bardzo mi miło, pani Ado. Nie mogłem się doczekać, kiedy panią poznam. Cezary Mokosz.
– Ada Rytter.
Wyciągnęła rękę, a on uścisnął ją po przyjacielsku. Ucieszyła się, że jej nie pocałował; nie znosiła tego zwyczaju. Zawsze uważała, że pocałunek w rękę powinien być zarezerwowany dla intymnych relacji.
– Ale chyba nie będziecie się wygłupiać – zawołała Gośka, przyglądając się im z szerokim uśmiechem. – To jest Ada, to jest Czarek, i już! Mówicie sobie po imieniu, czy tego chcecie, czy nie!
– Oczywiście, że chcemy!
– Słuchaj, kochana! – paplała dalej Gośka. – Z tego naszego spotkania polonistek nic nie wyjdzie, wyobraź sobie. Marzena wyjeżdża za granicę, Anka ma jakieś tam sprawy rodzinne… Szkoda. No, ale grunt, że chociaż nam udało się spotkać.
Przeszli do pokoju, gdzie na stoliku czekały już sery, kabanosy, szynka parmeńska oraz kindziuk – cieniutko pokrojone i ułożone na okrągłej desce do krojenia.
– Przyniosłam sałatki – oznajmiła Gośka, wyciągając z reklamówki dwie miski, starannie owinięte folią aluminiową. – Nie wiedziałam, czy lubisz z tuńczykiem, więc na wszelki wypadek zrobiłam też zwykłą jarzynową.
– Moja ulubiona! – zawołał Cezary. – Zawsze najbardziej mi smakuje to, co robiła nasza mama.
– A ja chętnie skosztuję tej z rybką – oznajmiła Ada z entuzjazmem. – No, zapraszam do stołu. Wprawdzie nie jest u mnie zbyt przytulnie… Nawet się dziś zastanawiałam, z czego to wynika, i doszłam do wniosku, że to chyba brak książek i roślin.
– Oraz ludzi – dodała Gośka. – Od razu widać, że nikt tu nie mieszka na stałe. Brakuje tych wszystkich drobiazgów na półkach, kredensach, ścianach… Zaraz po rozwodzie, kiedy sprzedaliśmy stare mieszkanie i wprowadziłam się do nowego, miałam zamiar utrzymywać idealny porządek. Wreszcie ten pijak nie będzie mi bałaganił, myślałam. I rzeczywiście, było sterylnie czysto. Tylko że pewnego dnia przyszłam z pracy i stwierdziłam, że moje mieszkanie jest jak sklep meblowy. Albo jak hotel udający dom. Nie ma duszy.
– Coś w tym jest – przyznał Cezary. – Ale za dużo duszy to też niedobrze. Moja Karina… No, już nie moja, ale wiecie, o co chodzi… No więc Karina ma skłonność do zagracania przestrzeni. Jeśli znajdzie kawałek wolnej powierzchni, natychmiast coś tam stawia albo wiesza. W ten sposób dom jest przeładowany. Ale trzeba przyznać, że „duszy” mu nie brakuje.
Ada przyniosła kieliszki, Cezary otworzył czerwone wino i usiedli.
– Wracając do mieszkania, to jest też kwestia stylu! – podjęła Gosia, biorąc z deski kawałek brie. – Karina ma jakieś zwariowane upodobania, wszędzie słonie, figurki Buddy, jakieś koty z drewna, afrykańskie maski… Bez składu i ładu.
– To musi być artystyczna dusza – wtrąciła Ada, starając się, aby w jej tonie nie było ani pochwały, ani tym bardziej dezaprobaty.
Cezary spojrzał na nią bardzo błękitnie.
– Artystyczna na pewno. Ale też chaotyczna, a to sprawia, że życie u jej boku przypominało przejażdżkę starym rollercoasterem. Niby ciągle coś się dzieje, nigdy nie wieje nudą, ale też nigdy nie wiesz, czy tym razem uda ci się bezpiecznie dojechać do końca.
– Ja bym powiedziała jeszcze inaczej – zaśmiała się ponuro jego siostra. – Ta wasza przejażdżka w ogóle końca nie miała. To była taka zapętlona trasa. Zwalnialiście, potem następowało szaleńcze przyspieszenie, znów robiło się spokojniej i kiedy człowiek myślał, że już tak zostanie, całe szaleństwo zaczynało się na nowo. Nie zliczę, ile razy była mowa o dziecku. Dojrzałam, mówiła Karina, jestem gotowa. Po czym znajdowała sobie coś nowego, nie wiem, malowanie na szkle, pantomimę albo grę na cytrze, i całą energię kierowała w tę pasję. „Nie mam teraz czasu na dziecko, chcesz mi podciąć skrzydła”…
– Gosiu, może nie wchodźmy w szczegóły. – Cezary wyraźnie poczuł się dotknięty omawianiem detali jego relacji z partnerką. – Ady na pewno to nie interesuje. Tak czy owak, rozstaliśmy się z Kariną i właśnie dlatego teraz nie mam się gdzie podziać. Chwilowo pomieszkuję u siostry, ale mówiąc szczerze, nie mogę się doczekać odrobiny niezależności.
Zapadła cisza. Ada wyczuwała, że między rodzeństwem atmosfera jest napięta. Choć widać było wyraźnie, że są sobie bliscy, wspólne mieszkanie najwyraźniej im nie służyło.
– Może przedstawię cię pani Helenie z parteru – zaproponowała. – Dopóki jeszcze nie jest nam zbyt wesoło od wina. Pani Helenka to szefowa wspólnoty mieszkaniowej, do niej powinieneś się zwracać z wszelkimi usterkami. Gdybyś wyjeżdżał na dłużej, to możesz też zostawić jej klucz, wiesz, tak na wszelki wypadek. Czasem się zdarza jakaś awaria, cieknąca rura albo coś w tym rodzaju. To jest jednak stare budownictwo.
– Dobrze. Chodźmy na parter, stawię czoła pani Helence. – Czarek poprawił swoją gęstą czuprynę. – Życie mnie nauczyło, że grunt to dobre układy z kucharką. Ale skoro nie ma kucharki, to całe siły należy zgrupować na tym froncie.
ROZDZIAŁ 13
Antoni przechadzał się po ogrodzie i sprawdzał stan roślin. Zima nieco odpuściła; na szczęście nie było obfitych opadów śniegu, które mogłyby skutkować połamanymi gałęziami iglaków i pleśnią śniegową na trawie.
Ciekawe, co młodzi postanowią z tym pensjonatem, pomyślał. Może to by wcale nie było takie złe, gdyby Monika dopięła swego? Wprawdzie Antoni nie lubił wspominać okresu, gdy w dworku funkcjonował hotel, ale to była zupełnie inna sytuacja – czasy komunizmu, partyjnych karier robionych poprzez łapówki, brak klasy i elementarnego poczucia przyzwoitości tych, którzy tu przyjeżdżali.
– Jedno jest pewne – mruknął pod nosem starszy pan. – Pustka jest zawsze zła i niebezpieczna. W pustce się człowiek gubi. Lepiej mieć za dużo roboty niż nie mieć jej wcale.
Tego nauczyło go życie. Dlatego rozumiał pragnienie Moniki, by coś robić, zacząć działać, a nie tylko bezproduktywnie przeżywać dzień po dniu, w oczekiwaniu nie wiadomo na co. Pani Bogna nazywała takie życie „przeczekiwaniem” i okropnie się na nie zżymała.
– Nie mogę się doczekać wiosny – mówił na przykład Antek.
– „Nie mogę się doczekać”, też coś! – złościła się wówczas. – Co to niby znaczy?! Czy nie rozumiesz, że te dwa miesiące, które nas dzielą od marca, to nasze życie? Takie samo jak to wiosną lub latem! Nie można go przeczekiwać! Trzeba się nim cieszyć! Kiedy miną te dwa miesiące, będziemy mieli dokładnie o dwa miesiące mniej czasu na życie. Znajdziemy się dwa miesiące bliżej śmierci, rozumiesz?!
Niby rozumiał, ale nie czuł tego w taki sposób. Odkąd pamiętał, zawsze na coś czekał. Na święta, na wiosnę, na koniec wojny, na powrót panienki z wakacji, na własną dorosłość, aby móc się jej oświadczyć, a wreszcie na to, aby różnica wieku zatarła się między nimi zupełnie. Niestety nawet kiedy każda tych rzeczy stawała się faktem, Antek nie potrafił się z tego cieszyć.
– Wyciskaj z każdego dnia sok jak z cytrynki, do ostatniej kropli – powtarzała mu pani Bogna.
Nie umiał. Wiecznie mu się wydawało, że czegoś jeszcze brak, że obraz byłby pełniejszy, lepszy, gdyby… No właśnie, sam nie wiedział gdyby co.
Usłyszał za plecami kroki, odwrócił się więc, aby sprawdzić, kto nadchodzi. W oddali zobaczył Monikę, a na alejce tuż