Arabski książe. Tanya Valko
Читать онлайн книгу.czaszkę, zaleje mózg, bo już powoli cieknie mu z uszu i nosa. To dudnienie jest oszałamiające, jak na wojskowej defiladzie. Po chwili jednak cichnie, a w jego miejsce pojawia się szum, syk, popiskiwanie, aż w końcu… cisza. Mężczyzna traci przytomność, ale ostatkiem świadomości czuje jeszcze ciepły strumień moczu spływający mu po nogach. Boże! Jak to możliwe! Zsikałem się. Mamo, przepraszam… Nie chciałem…
– John, nie będziesz sobie ze mną pogrywał! – Munira nie szanuje swojego cennego głosu i krzyczy na cały dom, co oczywiście dochodzi do uszu pięcioletniego synka, śpiącego w pokoju przyległym do sypialni rodziców. – Nie chcesz utrzymać naszego związku na moich warunkach, to nie! Przykro mi.
– Kochanie, nie o to chodzi… – Ojciec chłopca mówi przyciszonym, stonowanym głosem z silnym brytyjskim akcentem. – To niedopuszczalne, żebyś jako mężatka nie przychodziła na noc do domu. Takie zachowanie nie jest akceptowane nie tylko tutaj, w Syrii, ale nawet na zgnitym Zachodzie. Chyba jesteś jeszcze Arabką czy już nie? – ironizuje kąśliwie.
– Co ty pieprzysz?! Totalne nonsensy! Ożeniłeś się z tradycyjną arabską kobietą czy z nowoczesną dziewczyną? Skończyłam szkoły, zdobyłam wykształcenie, zostałam wyróżniona państwowym stypendium. A ty chciałbyś mnie zamknąć w tej zapyziałej norze?! Zabronić mi opuszczania domu? To jakbyś wtedy na mnie zarabiał? Hę?
– Co ty opowiadasz?
– To, co słyszysz! Nie udało się mnie zniewolić mojej rodzince, nie uda się i tobie! Nie będę skakać, jak mi zagrasz!
– Muniro, przestań pleść androny i odwracać kota do góry ogonem.
– Wziąłeś sobie za żonę diwę operową i doskonale wiedziałeś, na czym nasz związek się opiera i jak będzie wyglądał.
– Nie zapominaj, kiciusiu, że to ja uczyniłem z ciebie gwiazdę. Ty sama z siebie pomimo ogromnego talentu mogłabyś do tej pory śpiewać wodewilowe operetkowe pioseneczki po damasceńskich spelunach dla Amerykanów… – Zdenerwowany Brytyjczyk wali prosto z mostu.
Na chwilę zapada cisza. Podsłuchujący malec wstrzymuje oddech, spodziewając się najgorszego – że mama, kiedy skończy kłótnię z tatą, zacznie się wyżywać na nim, bo taki już od dłuższego czasu jest schemat funkcjonowania ich nieszczęsnej rodziny. Dziecko nie rozumie przyczyn takiego stanu rzeczy, ale jedno wie na pewno – że boi się okrutnie i jest ogromnie nieszczęśliwe, przez co prawie każdej nocy moczy poduszkę łzami, a materac moczem.
– Uczyniłeś ze mnie gwiazdę, ale to nie predestynuje cię do tego, byś mnie okradał. – Munira dzisiaj chyba definitywnie chce zakończyć swój nieszczęśliwy związek. Nie ma ochoty dłużej udawać, robić dobrej miny do złej gry i znosić wszystkiego, co najgorsze, ze strony tego brytyjskiego aroganta i złodzieja, jak się dzisiaj okazało. – Zdzierasz ze mnie skórę! Jestem dla ciebie dojną krową, a nie arabską żoną. Nie masz dla mnie za grosz szacunku, chociażby jako do matki twojego syna, bo oskubując mnie, przywłaszczasz sobie forsę nieletniego. To wielkie chamstwo. Cholerne kurewstwo! – znów krzyczy, nie przejmując się, że jest druga w nocy i budzi wszystkich nie tylko we własnym domu, ale także sąsiadów i mieszkańców całej ulicy. Bóg nie poskąpił jej donośnego głosu.
– Każdemu menedżerowi trzeba płacić prowizję, a ja zrezygnowałem z wszystkich innych kontraktów i jestem twój na wyłączność. Takie są reguły gry w show-biznesie.
– Ile wynosi twój procent? – Arabka cedzi słowa teatralnym szeptem. – Ile?! – Wybucha. – Pięćdziesiąt procent?
– No nie…
– Oczywiście, że nie! Bo ty, skurwysynu, białasie jeden, bierzesz ode mnie siedemdziesiąt pięć procent prowizji!
– Skąd…
– Właśnie się dowiedziałam o twojej umowie z Royal Opera House w Londynie. Dostałeś zaliczkę… – przerywa, bo brak jej tchu – …zaliczkę w wysokości dwudziestu tysięcy funtów, a mnie co powiedziałeś? Pięć tysięcy! Tylko pięć pieprzonych tysięcy!
Jasem nic nie rozumie z rozmowy rodziców, ale podekscytowanie matki i jej krzyki, a także zimny, stalowy wręcz głos ojca powodują u niego drżenie serca.
– Kochanie, jeszcze nie dostałem całej kwoty…
– Znów kłamiesz! – Wrzask Muniry rozsadza bębenki w uszach. Aż dziw, że nikt w całej kamienicy nie reaguje. – Kłamca! Kłamca! Kłamca! – powtarza kobieta jak dziecinną wyliczankę.
– Anti taliq49. Anti taliq. Anti taliq. – John jakby dołączył do zabawy, bo też bębni w kółko te same słowa.
– Oszalałeś? – Munira wybucha śmiechem, ale mężczyźnie wcale nie jest wesoło, bo właśnie w tej chwili wysycha jego jedyne źródełko niemałych dochodów.
– Rozwodzę się z tobą, ty szarmuto – oznajmia z całą brytyjską oziębłością i wyniosłością. – Mam dość twojego kurewskiego prowadzenia się, karczemnych awantur i zachowania rodem ze straganu. Śpiewaj sobie znów w knajpach i wątpliwej jakości arabskich teatrzykach. Jesteś skończona. Ja chcę tylko odzyskać moje życie i moją godność.
– Życie biedaka – prycha kobieta. – Godność zwykłego zjadacza chleba. Nikogo, o kim warto by pamiętać. O kim zapomina się zaraz po zamienieniu z nim dwóch słów. Proszę cię bardzo, rozstańmy się, ale by otrzymać rozwód, potrzebni są prawnicy, notariusz lub sąd. Bełkocząc coś po arabsku, możesz się rozejść co najwyżej z pasterką kóz. Trzeba ustalić podział majątku, a ja z pewnością wyegzekwuję moje pieniądze. Musisz również zagwarantować swojemu synowi dobre zagraniczne wykształcenie. Wy, Europejczycy, jesteście takimi propagatorami demokracji, więc liczę na twoje wielkopańskie maniery. Chyba nie skrzywdzisz dziecka ani kobiety, matki twojego syna. Jako że to ty – podkreśla – zażądałeś rozwodu, co cała rodzina i wszyscy sąsiedzi wyraźnie słyszeli i zrozumieli, bo wypowiadałeś się po arabsku, mój ty wspaniały poligloto, będziesz musiał zapłacić odszkodowanie za porzucenie żony. Tak to u nas wygląda. Nie trafiłeś na kozojebców, za jakich nas uważasz, lecz na nowoczesnych Arabów. A teraz – przerywa, by nabrać powietrza w swoje piękne karminowe usta – imszi barra50!
– Imszi barra! – drze się strażnik, który przypomina sobie o torturowanym w izbie kaźni więźniu. Gwałtownie zwalnia kołowrotek z dźwignią podtrzymującą sine ręce Jasema. Zbrodniarz jak worek kartofli upada na pobrudzone ekskrementami lastriko. – Imszi! Jalla51!
Jasem Alzani, gwiazda samozwańczego kalifatu i quasi-Państwa Islamskiego, człowiek kameleon, postać widmo, niezniszczalny osobnik, który potrafił się ukryć i uciec przed wszystkimi wywiadami świata, zostaje wrzucony do izolatki. Pada na brudne klepisko w cieszącym się najgorszą sławą więzieniu w północnej Afryce – libijskim Abu Salim. Leży nieprzytomny w swoich wciąż ciepłych odchodach i cicho jęczy. Po pewnym czasie jęk przechodzi w mruczenie, a potem w nucenie. Jeśli się dobrze przysłuchać, można rozpoznać arie operowe, które dobywają się z zaschniętego gardła…
– Mamusia zaśpiewa ci piosenkę. – Po symbolicznym rozwodzie roztrzęsiona Munira przychodzi do swojego małego synka i nie zważając na obsikane spodnie od piżamki, przytula malca do serca. – Co ci zaśpiewać? – Dzisiaj wyjątkowo to ona potrzebuje czułości i miłości.
– Carmen. – Maluch pomimo młodego wieku zna się na muzyce operowej jak niejeden koneser. – Arię torreadora.
– Tę, którą całkiem nieźle grasz na fortepianie?
49
50
51