Niepełnia. Anna Kańtoch
Читать онлайн книгу.odpowiadał na pytania, czy nie przypomina sobie czegoś, co mogłoby im pomóc, jakiegoś wydarzenia wykraczającego poza zwyczajną codzienność, zdania rzuconego przez Martę przelotnie w rozmowie. Kręcili się w kółko, a z każdym okrążeniem odpowiedzi wydawały się coraz bardziej jałowe, nadzieja blakła, słowa dźwięczały pustką, strach gęstniał.
Kaśka otworzyła okno, żeby przewietrzyć salon. W sąsiednim mieszkaniu ktoś grał na skrzypcach Cichą noc, nuty płynęły przez ciemność jak samotne płatki śniegu. Piotrek rozpłakał się, a Kaśka objęła go – ale nie od razu, najpierw spojrzała spod rzęs oczami Marty, a on udał, że nie dostrzega tego jej spojrzenia.
– Jutro idziemy na policję – zadecydowała, przyjmując za pewnik, że do jutra Marta się nie zjawi.
* * *
Nie zjawiła się i następnego dnia spotkali się pod komendą na Stawowej – Kaśka uznała, że skoro Marta zniknęła na rynku, powinni zgłosić jej zaginięcie możliwie najbliżej. Jasnowłosa kobieta w tanim chińskim swetrze przyjęła ich zgłoszenie; mówił przede wszystkim Piotrek, bo właśnie on był z Martą tamtego wieczoru. Nie kłamał, ale jego słowa z jakiegoś powodu brzmiały jak kłamstwo, jakby ich prawdziwość zużyła się przez ciągłe powtarzanie. Nie, nie pokłóciliśmy się ani nic w tym rodzaju, nie było między nami żadnych spięć, Marta nie obraziła się i nie miała powodu, żeby odejść. Smakował te zdania, starając się odnaleźć w nich dawny smak, ciepło dziewczęcej ręki w jego dłoni, kiedy podtrzymywali się nawzajem na ślizgawce, wilgotny oddech omiatający jego szyję, gdy szeptała mu do ucha.
Kobieta za biurkiem zażądała aktualnego zdjęcia Marty, a Kaśka szczęśliwie wpadła na to, żeby je przynieść. Była to fotografia z wakacji: Marta siedziała w jakimś ogrodzie, uśmiechnięta i opalona, w białej sukience na ramiączkach. Piotrek nie miał pojęcia, gdzie zdjęcie zostało zrobione, a głupio mu było zapytać Kaśkę. Poza tym Marta nie przepadała za sukienkami, zawsze twierdziła, że spodnie są o wiele wygodniejsze, a równie seksowne.
Niepokój znów sięgnął długimi palcami, by połaskotać żołądek.
Piotrek pomyślał o zdjęciu opalonej Marty, wydrukowanym w dziesiątkach egzemplarzy i rozlepionym na dziesiątkach szyb. Jeździłoby tam i z powrotem tramwajami, podczas gdy zmęczeni, niewyspani ludzie wpatrywaliby się w jej radosną twarz i z nudów, kołysząc się na zakrętach, czytali: „19 grudnia zaginęła Marta Kozłowska, lat 23, ubrana w czerwony płaszcz i niebieskie dżinsy”…
– Śliczna dziewczyna. – Policjantka postukała pomalowanym na czerwono paznokciem w nos Marty. – Z takich, którym przydarzają się różne rzeczy. Ładna buzia, dużo kłopotów, tak mówiła moja matka.
– Myśli pani, że ona się znajdzie? – zapytał Piotrek z nadzieją.
Policjantka zapaliła papierosa. Dym uniósł się leniwą smużką, wsiąkając w szare tapety i dawno nieprane firanki.
– Co ma się nie znaleźć. Pytanie kiedy. I w jakim stanie. Mieliśmy jakiś czas temu taki przypadek. Piękna dziewczyna, jak z obrazka. Poszła z koleżankami na świąteczną zabawę i zniknęła w tłumie. Tydzień później znaleźliśmy ją w opuszczonym domu, w kałuży krwi tak głębokiej, że wyglądało, jakby w niej utonęła. To była jej własna krew, oczywiście. Ładna buzia, dużo kłopotów, jak mówiłam.
Piotrek przełknął nerwowo ślinę, Kaśka zbladła.
– Marta nie miała żadnych kłopotów – zaprotestował chłopak, a policjantka uśmiechnęła się pobłażliwie.
– Jasne. Pewnie znajdzie się za parę dni w wesołym towarzystwie. Takie już są te ładne dziewczyny. Znikają, nie myśląc o nikim oprócz siebie, i świetnie się bawią. Najczęściej wracają, ale czasem… – wzruszyła ramionami – czasem przydarzają im się złe rzeczy, a one nic na to nie potrafią poradzić.
– Marta nie była taka. Ona… ona chyba się kogoś bała.
– Naprawdę? – Policjantka uniosła brwi. – To już jakiś punkt zaczepienia.
– Naprawdę – zapewnił Piotrek. – Ktoś za nią chodził. Dwóch mężczyzn, jeden niski i gruby, a drugi wysoki i chudy. Marta mówiła o nich Wieprz i Wilk.
– Wieprz i Wilk – powtórzyła policjantka beznamiętnie, klepiąc w klawiaturę komputera.
– Pani pewnie mi nie wierzy… – zaczął Piotrek, ale kobieta przerwała mu, kręcąc głową.
– Co miałabym nie wierzyć. Młodzi jesteście i życia nie znacie, a ja widziałam różne rzeczy. Mogłabym wam opowiedzieć o nastolatce, która pewnego dnia weszła do piwnicy i zniknęła na zawsze. Albo o takiej, która wróciła z lasu jako inny człowiek, zupełnie jakby spotkała tam bestię albo anioła, który przewrócił ją na lewą stronę. Rodzona matka w końcu wyrzuciła ją z domu, bo nie mogła znieść jej obecności. Oczywiście to nie było tutaj, tylko w górach, blisko granicy. Złe rzeczy się zdarzają, zwłaszcza pięknym dziewczynom. Ładna buzia…
– Duże kłopoty – dopowiedziała Kaśka. – Wiemy.
* * *
– Przyznaj się. – Kiedy znaleźli się z powrotem na ulicy, Kaśka spojrzała na niego oskarżycielsko. – Wymyśliłeś to o Wieprzu i Wilku.
– Trochę – przyznał Piotrek, z ulgą wciągając w płuca mroźne powietrze. – Pomyślałem sobie, że potraktują nas poważniej, jeśli uznają, że Marta czuła się zagrożona. Ale Wieprz i Wilk naprawdę istnieją. Marta mi o nich opowiadała, jeszcze w liceum. Podobno chodzili za nią, a czasem stali pod domem i patrzyli w okna.
– Czyli ona ich wymyśliła, nie ty.
– Marta nie zmyślała – zaprotestował. – Była rozsądna i nigdy mnie nie okłamywała. Nawet w żartach.
– Jasne.
– Czemu tak na mnie patrzysz?
– Wcale na ciebie nie patrzę. Wsiadaj do samochodu.
Podrzuciła go pod dom, pocieszyła, że teraz już na pewno Martę znajdą, policja ma przecież swoje sposoby, i pożegnała. Wspinając się po schodach, myślał o dziwnej policjantce (ekscentrycznej, była po prostu ekscentryczna), a także o zdjęciu Marty, tym w białej sukience. Gdzie zostało zrobione? Po namyśle uznał, że prawdopodobnie na działce u jej rodziców; dziewczyna jeździła tam od czasu do czasu bez niego. Co prawda ogród na zdjęciu wyglądał trochę inaczej, ale chłopak dawno tam nie był i sporo się mogło zmienić.
Przekręcił klucz w zamku i otworzył drzwi.
– Marta? – zawołał, zanim przekroczył próg. – Jesteś?
Naprawdę wierzył, że wróciła. To dopiero byłaby historia – oni idą na policję, a Marta w tym czasie pojawia się jak gdyby nigdy nic. Opowiadaliby to jeszcze swoim wnukom.
Mieszkanie odpowiedziało mu ciszą. Obszedł wszystkie pomieszczenia, ale Marty nie było. Usiadł na tapczanie. Gdyby tylko znał hasło…
Otworzył laptop i jeszcze raz wszedł na stronę z obrazkiem. Wpisał „biały dom”, potem „ogród” i – w odruchu desperacji – „biała sukienka”. Żadnego efektu. To nieważne, tłumaczył sobie, na tej stronie nie ma nic ciekawego, nic, co chciałaby przede mną ukryć. Marta wróci i wszystko mi wyjaśni, a kiedy to wyjaśnienie usłyszę, sam będę się śmiał ze swoich podejrzeń.
A potem z głębin podświadomości wychynęło wspomnienie – gdy Marta chodziła do pierwszej klasy liceum, mniej więcej wtedy, kiedy w jej życiu pojawili się Wieprz i Wilk, lubiła zapisywać słowa odwrotnie, od końca do początku. To szyfr, mówiła, język używany w świecie, w którym wszystko jest na opak. I wszystko jest możliwe. Zdarzało jej się nawet pisać w ten sposób wypracowania,