Królestwo nędzników. Paullina Simons

Читать онлайн книгу.

Królestwo nędzników - Paullina Simons


Скачать книгу
ojcem?

      – Chyba tak. Wszystko jest możliwe.

      – To prawda. Wiem na pewno – stwierdza Julian – że wszystko jest możliwe.

      – Ale skoro Gasper był mężem mojej ciotki, powiedziałabym, że to mało prawdopodobne. Przyszedł po jałmużnę.

      – Był mężem twojej ciotki Tilly, Baronowej?

      – Nie, drugiej siostry mojej matki. Ona nie żyje.

      – A twoja matka?

      – Też.

      – Och. – Julian nie może oderwać wzroku od jej bladej, nieśmiałej, poważnej, pięknej twarzy, z zaciśniętymi ustami i wilgotnymi oczami. – Skąd pochodzisz?

      – Z Clerkenwell.

      Wyraz jego twarzy musiał się zmienić, bo Mallory łagodnieje.

      – Znaliście może moją matkę? – Uśmiecha się, niemal niezauważalnie.

      – Nie. – Obejmuje ją w talii i przyciąga do siebie. – Och, Mallory.

      Pozwala mu się objąć, jakby to należało do jej obowiązków.

      – Mallory! Gasper czeka!

      Julian nie chce pozwolić jej odejść.

      – To sygnał dla mnie – mówi cicho Mallory, wysuwając się z jego objęć. – Gasper czeka.

      – Zostań jeszcze chwilę. Ja też czekałem, dłużej od niego.

      – Wy też przyszliście po jałmużnę, panie?

      – Co? Nie. – Julian unosi jej dłoń do ust, całuje ją w nadgarstek, środek dłoni. – Wróć dziś wieczorem.

      – Nie mogę. Ciotka Tilly zabrania. Poza tym jestem dziś wieczorem zajęta. Może Margrave…

      – Nie Margrave. Ty.

      – Uwierzcie mi, obiecuję, przysięgam, nie jestem dziewczyną dla was… – Stoi sztywno.

      – Jesteś. – Ich oczy się spotykają. Mallory wyrywa się i wypada z pokoju, lecz podnieconego Juliana nie zraża jej opanowanie za dnia. Jej ciało nocą zapisało się mocno w jego pamięci i lędźwiach. Znów ją odnalazł, swój ogród granatów, sad nowego wina. Jest upojony i nie zna strachu.

      *

      I tak Julian zostaje zarządcą burdelu. To rewelacyjna praca, jedna z najlepszych, jakie miał, lepsza niż nauczanie w zastępstwie, lepsza niż praca dla pieprzonego Grahama. Gdyby tylko Ashton mógł go teraz zobaczyć. Nikt nie doceniłby złożonych atrakcji i ironii nowej pozycji Juliana bardziej niż on. Dzięki tej posadzie zarabia pieniądze otoczony w dzień i w nocy przez seksowne, pełne entuzjazmu kobiety. W nocy panuje ruch, ale za dnia jest spokojnie, Julian może więc odsypiać, czytać lub chodzić po kwiaty i świece. Rankami wysyła Ilberta do rzeźnika i po węgiel. Nadzoruje pokojówki i dziewczęta (oczywiście) i sam wybiera róże i lilie.

      Wazony ze świeżymi kwiatami muszą stać we wszystkich pokojach, po nocy trzeba ściągnąć i wyprać pościel, opróżnić nocniki, zamieść i zmyć podłogi, otworzyć okna, wywietrzyć pokoje. Zupełnie jakby prowadził nieprzyzwoity pensjonat. Raz w tygodniu opłaca parafialnego konstabla, porządnego, sympatycznego gościa nazywającego się Parker.

      Co rano Baronowa i Julian liczą monety, głównie pensy i ćwierćpensówki, kilka szylingów. Julian pomaga właścicielce oddzielać pieniądze przeznaczone na funkcjonowanie przybytku od dochodu i w południe udaje się na King Street, by zanieść sakiewkę z monetami do lorda Waasa, właściciela Silver Cross.

      Londyn z 1666 roku nie przypomina miasta, które Julian odwiedził w 1603. Drogi są co prawda szersze i drzewa urosły, ale miasto zostało zdziesiątkowane przez epidemię i nie miało czasu, by dojść do siebie. Strach przed zarazą objawia się w mniejszym ruchu na ulicach i w ostrożności ludzi, którzy przemykają obok niego z zakrytymi ustami i całymi twarzami. Pewnego popołudnia Julian wyrusza na długi, bolesny spacer aż do Clerkenwell. Teatr Fortune rozebrano. Domy w dzielnicy rozpusty zabito deskami. Dwór i stajnie Collinsów zniknęły. Na ich miejscu zbudowano pięć nowych domów.

      Ale nawet w tak pomniejszonym Londynie gwar i okrzyki wszystkich żyjących stworzeń pozostają niezmienne. Najgłośniejsi są kowale, gdyż wytwarzają rzeczy potrzebne w każdym fachu, więc ich praca nigdy nie ustaje, nawet w nocy. W obrębie miejskich murów znajduje się sto parafii, trzydzieści rozrzuconych jest poza nimi, a każda parafia ma kościół i dzwonnicę, na której dzwon wybija każdą godzinę, półgodzinę i kwadrans. Dzwony powstają w odlewniach, nowe trzeba sprawdzać, więc dzwonią. W mieście jest sto odlewni, sto kościołów i milion dzwonów na dzwonnicach, na drzwiach i na końskich szyjach, metal uderza o metal i dzwoni, dzwoni, dzwoni, daleko, blisko, bez końca, nawet gdy Julian śpi.

      Choć dźwięk dzwonów działa mu na nerwy, Julian jest bardzo zadowolony z pracy. Nie tylko co dnia jest blisko ukochanej, lecz otaczają go też inne piękne kobiety, bardziej skłonne do zabawy niż ona, kobiety, które są mu uległe i z nim flirtują. Goście przybytku nie szukają kłopotów, chyba że są pijani w sztok, a wystarczy, że Julian niezbyt łagodnie wyrzuci ich na ulicę, by następnego wieczoru wrócili grzeczni i trzeźwi.

      Nocą jest hałaśliwie – jak na ulicy Normandie, gdzie Josephine mieszkała z Z – lecz więcej tu seksu, a mniej hip-hopu. Nie brakuje alkoholu i gdyby Julian zechciał wieść na boku życie towarzyskie, mógłby to robić bez problemu. Margrave (choć nie Mallory) wychwala przed innymi dziewczętami nieograniczone możliwości Juliana. („Krew gotuje mu się w żyłach! – opowiada. – Bałyśmy się z Mal, że nie wystarczy go dla nas dwóch, ale okazało się, że my dwie to dla niego za mało! Wystarczyłoby go dla całej naszej dziesiątki, prawda panie?”). Czasem późnym wieczorem, zwłaszcza gdy ruch jest niewielki, słyszy szuranie ich stóp za drzwiami, ciche szepty, kuszące pomrukiwania, pieprzne zachęty. Jeden pocałunek, panie, jeden uścisk, panie, jedno ruchanko. Cieszy się, że czasem są zbyt zmęczone, jeśli nie zbyt dumne, by błagać. Cieszy się, a jednak żałuje. Teraz, kiedy został zarządcą, Baronowa każe mu się trzymać od nich z daleka. „Muszą być świeże na następny dzień, mistrzu Julianie, nie można ich niepotrzebnie męczyć”.

      Każdego dnia przed wieczornym ruchem zjawia się wielebny Anselmo i stojąc na środku sali na dole, wygłasza kazanie potępiające ich grzechy.

      – Konstabl Parker mówi, że musimy go znosić, żeby utrzymać interes – wyjaśnia Baronowa. – Wielebnego przysyłają z dziekanii w Whitehall, by utrzymać coś, co się nazywa prima facie decorum. – Przeklina. – Królewski przywilej i tak dalej. Musimy mieć świadomość, że znajdujemy się w świętej okolicy. Gdyby to ode mnie zależało, kazałabym jeszcze raz wykastrować tego eunucha Anselma. Nazywa mój piękny dom jatką! Wyobrażacie sobie?

      Julian nie musi sobie wyobrażać. Co wieczór słyszy larum duchownego.

      – Mówi, że w naszej skromnej gospodzie szatan morduje dusze chrześcijan! – Baronowa spluwa jak mężczyzna. – W Silver Cross szatan morduje dusze chrześcijan na nieskończoną liczbę sposobów, mówi. Ten Anselmo to prawdziwie brytyjski skarb. To konwertyta. Kiedyś był katolikiem, a teraz jest reformowanym purytaninem. A wiecie, co mówią o reformowanych purytanach.

      – Że nie ma nic gorszego od reformowanej dziwki – mówi Julian, a Baronowa ryczy ze śmiechu i przez kilka tygodni powtarza wszystkim słowa Juliana.

      *

      Pewnego popołudnia przy jedzeniu Julian zabawia dziewczęta, przekręcając ich imiona. W pewnej chwili popełnia błąd, nazywając Jeanne „świętą Joanną D’Arc”. Rozmowy natychmiast cichną. Baronowa wstaje od stołu w kącie sali. Wszystko słyszy.

      – Czemu nazwałeś Dziewicę Orleańską świętą Joanną? – pyta. – Nie była wcale święta.


Скачать книгу