Królestwo nędzników. Paullina Simons

Читать онлайн книгу.

Królestwo nędzników - Paullina Simons


Скачать книгу
i nudne zajęcie. W zamyśleniu zbyt mocno opiera się o drzwi. Otwierają się z hukiem, a on wpada do środka.

      Kiedy zbiera się z podłogi, przewraca mały stolik, a ustawione na nim gęsto świece spadają w masie stopionego wosku. Frędzle przy dywanie zaczynają się palić. W pokoju rozlega się pisk.

      – Uważaj! Spalisz cały dom!

      Drugi głos wtóruje:

      – Nie siedź tak! Zgaś ogień!

      Julian gołymi rękami chwyta dywanik i rzuca go na świece. Kiedy już zażegnał potencjalną katastrofę, a jego oczy przywykły do przyćmionego światła, nie wstając z kolan, rozgląda się po pokoju.

      Zanim wpadł do malutkiego pomieszczenia, miał wielkie plany. Był przygotowany. Czytał, fechtował, nurkował w jaskini. Jest nieustraszony.

      Ale w tym pokoju plany ulegają zmianie. Pomiędzy dwoma oknami stoi łóżko, a na nim siedzą dwie nagie kobiety. Stykając się piersiami, ze splecionymi rękami i nogami, przyglądają mu się z ospałą ciekawością. Za nimi na kominku płonie ogień. Julian nie widzi ich twarzy, tylko kontury nagich ciał. Przypominają opalizujące rysunki. Ale przede wszystkim są nagimi kobiecymi ciałami.

      – Witaj – mówi jedna z dziewczyn. – Skąd się tu wziąłeś? Zakradłeś się, by nas szpiegować? To kosztuje dodatkowo. – Ma brytyjski akcent, ale nie z wyższych sfer. Nie oznacza to, że takiego oczekiwał w miejscu, w którym przyszło mu się znaleźć. – Spójrz na niego, ma brodę, jakie to urocze. Może tym razem mu nie policzymy?

      – To nie byłoby sprawiedliwe – szepcze druga, też z brytyjskim akcentem. – Od wszystkich innych bierzemy.

      – Nie bądź głupia, niech posmakuje. Następnym razem policzymy mu podwójnie, zgoda, przystojniaku? Chodź tutaj – grucha dziewczyna. – No chodź, skarbie. – Dwie pary kobiecych ramion wyciągają się do niego. – Nie wstydź się. – Przebiera palcami, kiwając, by podszedł. – Nie bój się, nie gryziemy.

      Julian podnosi się z podłogi i prostuje. Przyglądają mu się z coraz szerszym uśmiechem.

      – No – mówi jedna z dziewcząt – może jednak ugryziemy. – W półmroku Julian widzi tylko ich białe zęby i długie brązowe włosy. Już ma zapytać, czy zapalić kolejną świecę – by lepiej je widzieć – ale one chwytają go za ręce i ze śmiechem ciągną na łóżko, kładą na plecach, przykucają nad nim, zaintrygowane, bez lęku. Gładzą go po brodzie, klepią po piersi, ramionach i rękach, przyglądają się z uwagą wisiorkowi, pocierają brzuch. – Ależ jesteś ciepły i wilgotny. Czemu się tak pocisz? Gorąco ci? – Chichoczą. Ciągną za skafander. Julian w milczeniu pokazuje im, jak rozpiąć go z przodu.

      Uwagę ponętnych dziewczyn odwraca zamek zwykłego skafandra do nurkowania. Julian konstatuje ze smutkiem, że bardziej fascynuje je zamek niż nagi mężczyzna. Odpinają zamek aż do krocza, a potem z radością podciągają go do brody. Zamiast zabawiać się z Julianem, bawią się zamkiem.

      Skafander jest wilgotny. Jego skóra też. Jeszcze niedawno wszystko go swędziało i czuł się okropnie. Był zmęczony i spragniony. Ale to się zmieniło. Zapomniał o tym, co mu dokuczało, obudził się w nim pierwotny głód. Chłonie ich krągłości i ciemne sutki, kołyszące się białe piersi, opadające luźno włosy i bursztynowe nogi. Jedna ma długie, proste brązowe włosy, druga nieco krótsze gęste fale w tym samym kolorze. Jedna ma większe piersi, druga szersze biodra. Obie są krągłe i miękkie. Klęczą na łóżku, radośnie przesuwając plastikowy zamek w górę i w dół.

      Czegoś takiego się nie spodziewał.

      Uśmiecha się.

      – Co to takiego? – grucha jedna z dziewcząt.

      – Chodzi ci o suwak? Czy…

      – Co to takiego suwak? Nie, o tę czarną, miękką rzecz na całym ciele. Jak się możesz z tego wydostać? O, spójrz, to się rozciąga. A to na twojej szyi, to jakiś talizman?

      – Tak – odpowiada Julian, odsuwając dłoń dziewczyny i próbując zajrzeć w jej ukrytą w cieniu twarz. – To talizman.

      – Jak możemy cię wydobyć z tego nieporęcznego czegoś?

      – Przestańcie bawić się suwakiem i zsuńcie skafander aż do stóp. – Julian leży na wznak. – A może chcecie, żebym ja to zrobił?

      – Nie, nie, przystojniaku, ty tylko leż, już dość zrobiłeś. O mało co nie wznieciłeś pożaru. Znajdziemy ci inne zajęcie.

      Dziewczyny schodzą z łóżka i ściągają skafander z Juliana. Czuje się lepiej, gdy sam jest nagi. Leży na łóżku w jedwabnej pościeli, a dwie młode piękności, bujne i nagie, stoją u jego stóp, przyglądając mu się pożądliwie. Obie są zachwycające, obie mniej więcej tego samego wzrostu. Czy jedna z nich należy do niego? Ma taką nadzieję. Trudno to ocenić w tym upiornym świetle. Obie są takie piękne, a on taki napalony.

      – Jesteś pewna, że możemy go dotknąć? Pamiętasz, co mówiła Baronowa? A jeśli przenosi chorobę?

      – Skąd jesteś, panie?

      – Z Walii. Z nieznanego lasu.

      – No proszę. Z Walii. Z nieznanego lasu. Gdzie to jest?

      – Tam w oddali – wyjaśnia Julian. – Gdzie nie ma choroby.

      – No proszę. Tylko spójrz na niego. Jaka choroba? Nigdy nie widziałam zdrowszego mężczyzny. A ty?

      – Chyba nie.

      – Jest taki zdrowy i silny, taki muskularny.

      – To prawda.

      – Jest uosobieniem męskiego zdrowia. Nie masz ochoty go dotknąć tam, gdzie jest wyjątkowo silny i pełen wigoru? To wyjdź. Będę go miała całego dla siebie.

      – Nie powiedziałam, że nie mam ochoty go dotknąć.

      Uśmiechnięte dziewczyny patrzą na niego z podziwem. On podziwia je z uśmiechem, wyciągnięty na łóżku.

      W pokoju robi się coraz cieplej. Wszystko, co tylko może się poruszyć w Julianie, porusza się, wzbiera, staje się gorętsze. Wszystko, co tylko można włączyć i rozpalić, jest włączone i rozpalone.

      – Jak macie na imię, moje panie? – Proszę, niech jedna z nich będzie tą jedyną.

      – A jak sobie życzysz, panie?

      – Josephine – mówi Julian zdecydowanym głosem. Rozkłada ramiona.

      – Twoje życzenie jest moim rozkazem – odpowiada jedna z dziewczyn. – Jestem Josephine.

      Druga nie chce być gorsza.

      – Ja też jestem Josephine.

      Podczołgują się do niego, kładą obok, jedna po prawej, druga po lewej stronie, przyciskając piersi do jego żeber. Co dobrego zrobił w życiu, by zasłużyć na coś takiego? Jedna całuje go w lewy policzek, druga w prawy. Jedna całuje go w usta, druga ją odpycha i też całuje. Przesuwają dłońmi po jego ciele, od długiej brody po kolana. Ochają i achają. Obejmuje je ramionami, zanurza dłonie w ich włosach, jedwabistych i prostych, miękkich i gęstych. Siłą woli zmusza się, by nie zamykać oczu.

      – Na co masz ochotę, panie? – grucha jedna uwodzicielskim głosem.

      – To znaczy, na co masz ochotę najpierw? – grucha druga uwodzicielskim głosem.

      – Nie wiem – mruczy Julian. Nie wie, od czego zacząć. Ma ochotę na wszystko. – A co oferujecie?

      Lepiej zabrzmiałoby pytanie, czego nie oferują.

      Ku radości jego oczu pochylają się nad nim i pieszczą się


Скачать книгу