Słowik. Kristin Hannah

Читать онлайн книгу.

Słowik - Kristin Hannah


Скачать книгу

      Jak ogromna stonoga tłum zaczął wpełzać do wielkiego holu. Cenne tkaniny pochodzące z czasów monarchii, kiedy Dolina Loary stanowiła królewskie tereny łowieckie, do niedawna wiszące na ścianach, teraz zniknęły bez śladu, zastąpione swastykami, plakatami propagandowymi – „Zaufaj Rzeszy!” – i ogromnym portretem Hitlera.

      Pod portretem stał mężczyzna w czarnym mundurze z czerwoną wstążeczką Krzyża Żelaznego i licznymi odznakami, w bryczesach i lśniących czarnych oficerkach. Na lewym rękawie miał czerwoną opaskę ze swastyką.

      Kiedy hol się wypełnił, żołnierze zamknęli dębowe drzwi, które zaskrzypiały na znak protestu. Człowiek w czarnym mundurze wyrzucił prawe ramię w faszystowskim pozdrowieniu i zawołał „Heil Hitler!”.

      Mieszkańcy Carriveau zaszemrali między sobą. Co innego mogli zrobić? Kilka osób mruknęło w odpowiedzi „Heil Hitler”. W sali rozniósł się zapach dymu papierosowego, pasty do butów i potu.

      – Jestem sturmbannführer Weldt z Geheime Staatspolizei, czyli tajnej policji państwowej. W skrócie gestapo – zaczął oficer po francusku z silnym niemieckim akcentem. – Jestem tu, żeby dopilnować wypełniania postanowień rozejmu w imieniu mojej ojczyzny i führera. Ci, którzy będą przestrzegać ustalonych zasad, nie mają się czego obawiać. – Odchrząknął i ciągnął stalowym głosem: – A oto zasady. Wszystkie odbiorniki radiowe mają zostać niezwłocznie przekazane do merostwa, podobnie jak broń, amunicja i materiały wybuchowe. Wszystkie sprawne pojazdy mechaniczne zostaną zarekwirowane. Okna należy wyposażyć w żaluzje zaciemniające i skrupulatnie ich używać. Z dniem dzisiejszym zostaje zarządzona godzina policyjna od 21.00. Po zmierzchu zakazuje się używania oświetlenia. Żywność zarówno importowana, jak i produkowana na miejscu będzie pod naszą kontrolą – urwał i powiódł wzrokiem po zebranych. – Jak widzicie, nie jest to wcale takie straszne. Będziemy żyć w harmonii, tak? Ale wiedzcie jedno. Każdy akt sabotażu, szpiegostwa lub oporu spotka się z natychmiastową surową reakcją. Karą za wymienione przestępstwa jest śmierć przez rozstrzelanie. – Z kieszeni spodni wyjął paczkę papierosów i włożył jednego do ust. Zapalając go, wodził wzrokiem po zgromadzonych, jakby chciał zapamiętać każdą twarz. – Jeszcze jedno: choć wielu waszych łachmaniarskich, tchórzliwych żołnierzy wraca do domów, informuję was, że ci, których wzięliśmy do niewoli, pozostaną w obozach jenieckich na terenie Rzeszy.

      Tłum zaszemrał, zaszurał stopami. Vianne spojrzała na szeroką twarz Rachel, na którą wystąpiły plamy, wyraźna oznaka zaniepokojenia.

      – Marc i Antoine wrócą, zobaczysz – powiedziała z przekonaniem.

      – Możecie odejść, jestem pewien, że się zrozumieliśmy – ciągnął sturmbannführer. – Dzisiaj do godziny 20.45 będą tu moi oficerowie, aby odebrać od was skonfiskowane przedmioty. Nie spóźniajcie się. I jeszcze jedno… – Uśmiechnął się dobrodusznie. – Nie narażajcie życia dla radia. Cokolwiek zatrzymacie, choćbyście nie wiem jak ukryli, my to znajdziemy, a wtedy… śmierć. – Oznajmił to tak pogodnie, z miłym uśmiechem, że początkowo do niewielu dotarło znaczenie tych słów.

      Ludzie stali jeszcze przez chwilę, niepewni, czy faktycznie mogą już wyjść. Nikt nie chciał uczynić pierwszego kroku, żeby się nie wyróżnić, po czym nagle wszyscy ruszyli naraz jak stado zwierząt i wylali się na plac przed budynkiem.

      – Sukinsyny – mruknęła Isabelle przez zęby, gdy nieco się oddaliły.

      – Myślałam, że strzelby myśliwskie pozwolą nam zatrzymać – powiedziała Rachel, zapalając papierosa i głęboko się zaciągając.

      – Ja nie oddam broni, zapewniam cię – rzuciła mściwie Isabelle. – Ani radia.

      – Cicho bądź… – przestraszyła się Vianne.

      – Generał de Gaulle uważa…

      – Nie chcę słuchać tych głupot. Musimy położyć uszy po sobie i czekać na powrót naszych mężczyzn – powiedziała twardo Vianne.

      – O Boże – odparła Isabelle z politowaniem. – Wydaje ci się, że twój mąż coś na to poradzi?

      – Nie – warknęła Vianne jadowicie. – Na pewno ty poradzisz, razem z twoim de Gaulle’em, o którym nikt nigdy nie słyszał. A teraz chodźmy. Podczas gdy ty będziesz układać plan ocalenia Francji, ja muszę zająć się ogrodem. Chodź, Rachel, zostawmy cymbałów samym sobie.

      Trzymając Sophie za rękę, ruszyła szparkim krokiem. Nie oglądała się, żeby sprawdzić, czy siostra idzie za nią. Wiedziała, że kuśtyka z tyłu na wciąż obolałych stopach. W zwykłych okolicznościach Vianne dotrzymałaby jej kroku z prostej uprzejmości, ale teraz była zbyt poirytowana, żeby się nią przejmować.

      – Twoja siostra może mieć trochę racji – zauważyła Rachel, gdy mijały normański kościół na skraju Carriveau.

      – Jeżeli weźmiesz jej stronę, to naprawdę się pogniewamy, Rachel.

      – Mimo to twierdzę, że ona może mieć trochę racji.

      – Tylko czasem jej tego nie powtarzaj – powiedziała Vianne ze znużeniem. – Już teraz trudno z nią wytrzymać.

      – Powinna dostać lekcję dobrego wychowania.

      – Ty jej daj. Jest wyjątkowo odporna na wszelkie próby poprawienia jej czy przemówienia do rozumu. Uczęszczała do dwóch szkół dla panien z dobrych domów i wciąż nie potrafi powstrzymać języka, nie mówiąc o prowadzeniu uprzejmej rozmowy. Dwa dni temu zamiast iść do sklepu po żywność, zebrała w domu cenne przedmioty i urządziła dla nas kryjówkę. Tak na wszelki wypadek.

      – Może powinnam pójść w jej ślady. Choć niewiele tego.

      Vianne zacisnęła wargi. Nie było sensu dłużej o tym rozmawiać. Niedługo wróci Antoine i pomoże wziąć Isabelle w karby.

      Pożegnała się z Rachel przed bramą Le Jardin.

      – Mamo, dlaczego musimy oddać im nasze radio? – zapytała Sophie. – Przecież to radio tatusia.

      – Wcale nie musimy – wtrąciła Isabelle, która właśnie doczłapała do nich. – Dobrze je ukryjemy.

      – Wykluczone – krzyknęła Vianne ze złością. – Zrobimy, jak mówili, i będziemy siedzieć cicho, a wkrótce wróci Antoine i już on będzie wiedział, co robić.

      – Witaj w średniowieczu, Sophie – rzuciła Isabelle kąśliwie.

      Jej siostra ze złością szarpnęła furtkę, o sekundę za późno przypomniawszy sobie, że popsuli ją uciekinierzy. Furtka przeraźliwie zaskrzypiała i omal nie zerwała się z jedynego zawiasu. Vianne z trudem udała, że nic się nie stało. Pomaszerowała do domu, otworzyła drzwi i zapaliła lampę w kuchni.

      – Sophie – poprosiła, zdejmując słomkowy kapelusz. – Nakryj do stołu, dobrze?

      Zignorowała niechętne mamrotanie córki, spodziewała się bowiem protestu. W ciągu zaledwie kilku dni Isabelle zdołała nauczyć siostrzenicę kwestionowania autorytetów.

      Vianne zabrała się do gotowania. Kiedy zupa ziemniaczana na słoninie stała już na ogniu, zaczęła sprzątać kuchnię. Oczywiście Isabelle gdzieś przepadła, nie kwapiąc się do pomocy. Wzdychając, Vianne nalała wody do zlewu i zaczęła zmywać naczynia. Była tym tak pochłonięta, że dopiero po chwili zwróciła uwagę na stukanie do drzwi. Przygładziwszy włosy, przeszła do salonu, gdzie zastała Isabelle z książką w ręce. Ona haruje w kuchni, a siostra sobie czyta. Oczywiście.

      – Spodziewasz się kogoś? – zapytała Isabelle.

      Vianne pokręciła głową.

      – Może lepiej


Скачать книгу