Syreny. Anna Langner
Читать онлайн книгу.moje myśli. Poza tym, że jest uparta, jest też bardzo dociekliwa.
– Nic się nie zmieniło – kłamię. – Po prostu postanowiłam wam zaufać. Jesteście dorosłe. Pójdę tam z wami i będę dyskretnie pilnować, by nic złego się nie stało. Zabawimy się jak za starych dobrych czasów.
– W końcu gadasz normalnie! Jeszcze będziesz nam dziękować, że cię w to wkręciłyśmy. – Moja przyjaciółka zaczyna podskakiwać uradowana, a ja robię dobrą minę do złej gry.
Nie jestem pewna, czy powinnam ryzykować dobre imię i bezpieczeństwo dziewczyn. Tłumię w sobie wyrzuty sumienia, tłumacząc, że przecież i tak by to zrobiły, ze mną czy beze mnie. Ale prawda jest taka, że boję się wszystkiego – tego, że stanie się coś złego, że ktoś będzie nagabywał moje przyjaciółki albo że mój plan z artykułem nie wypali. I w końcu tego, że po prostu wszystko się wyda, a one mnie znienawidzą.
***
Kilka godzin później stoję przed jednym z modnych kołobrzeskich klubów o wdzięcznej nazwie Hydroliza i trzęsę się z zimna. Mam na sobie stanowczo zbyt dopasowane ciuchy, chociaż i tak udało mi się wywalczyć dżinsy, podczas gdy Wiolka namawiała mnie na spódniczkę, która ledwo zasłaniała tyłek. Mam też na wewnętrznej stronie ramienia kalkomanię w kształcie muszelki i ilekroć na nią patrzę, moje wyrzuty sumienia przybierają na sile.
Spoglądam na swoje przyjaciółki. Wiolka pali papierosa z typowym dla siebie wdziękiem, a wszystko, co ma na sobie, krzyczy, że nie przyszła tu na grzeczną potańcówkę. Julia wygląda jak zwykle – przyciąga spojrzenie każdego, kto nas mija. Niezależnie od tego, czy ma na sobie prosty T-shirt czy sukienkę, i tak robi wrażenie. Zuzka papla bez opamiętania i na szczęście nadal przypomina nieletniego podlotka. Mam nadzieję, że to odstraszy jej potencjalnych klientów.
Obserwuję grupki młodych ludzi przechadzające się główną ulicą. Kobiety są hałaśliwe i skąpo ubrane, a mężczyźni w zbyt dopasowanych koszulkach i z dziwnymi fryzurami zachowują się jak bydło.
Może to prawda, co mówią? Może na wakacjach, po całym roku ciężkiej pracy i stresów, ludzie poluzowują kołnierzyki i pokazują swoje prawdziwe, gorsze oblicze? Nie muszą już się hamować i dbać o konwenanse. A przynajmniej tak im się wydaje. Nie mam wątpliwości – wszyscy, którzy są tu o tej godzinie, chcą się ostro zabawić.
Może to nie jest tętniące nocnym życiem Rio de Janeiro, ale główna ulica Kołobrzegu ma swój urok. Jest gorąco, trochę kiczowato i bardzo swojsko. Właśnie ten klimat sprawia, że zimą wspomina się wakacje z rozrzewnieniem.
Rozglądam się po okolicy. W tle dudni disco polo, a do mojego nosa dociera zapach piwa i frytek. Ktoś przepycha się obok i trąca mnie ramieniem. Zuzka zaczyna wyzywać go od najgorszych, a w odpowiedzi słyszymy wiązankę „kurew” i „suk”.
Mówiłam coś o niepowtarzalnym klimacie tego miejsca? Ratunku! Zaczynam tęsknić za spokojnym Burzewem, w którym pewnie teraz słychać tylko szum morza i cykanie świerszczy.
– No co tak stoicie? Wchodzimy do środka! – Wiolka pstryka mi palcami przed nosem i rusza dumnie w stronę wejścia na swoich niebotycznie wysokich szpilkach.
Idę za nią niepewnie, wbijając wzrok w swoje wysłużone czerwone conversy. Postawiłam jej ultimatum: albo zakładam trampki, albo zostaję w domu. Zgodziła się, choć na widok moich butów pewnie miała odruch wymiotny. Gdy tylko otwieramy duże metalowe drzwi klubu, zaczynam tęsknić za wieczornym świeżym powietrzem. Kolorowy tłum i fluorescencyjne światła atakują moje zmęczone oczy. Tak musi wyglądać piekło.
Nie bywam w warszawskich klubach, więc nie mam porównania, ale wnętrze, w którym się znalazłyśmy, jest nowoczesne i sprawia wrażenie luksusowego. Podświetlony bar otaczają niecierpliwi klienci, którzy chcą zamówić następną kolejkę. Smukłe, przesadnie opalone kelnerki, ubrane w skąpe jaskraworóżowe bikini, zwinnie wymijają ludzi, roznosząc drinki. Mrugam kilkukrotnie i upewniam się – mają na sobie tylko bikini.
Parkiet powoli się zapełnia, zaczynają się do siebie kleić pierwsze napalone pary. W głośnikach dudni Duke Dumont ze swoim Ocean Drive. Obserwuję mijające mnie dziewczyny z nienagannym makijażem i w błyszczących sukienkach i zastanawiam się, ile czasu musiały poświęcić, by tak wyglądać. Ja mam na sobie zwykłą bluzkę, dopasowane dżinsy i ramoneskę i czuję się jak odmieniec.
– Takie z nas Syreny jak z koziej dupy trąba. – Wiolka wzdycha, gdy mija nas wyperfumowana długonoga blondynka. – Przy takiej konkurencji musimy się bardziej postarać. Żadnych T-shirtów, żadnego dżinsu! Jutro jest sobota i przychodzimy tutaj w sukienkach, cekinach i w pełnym makijażu. Ciebie też się to tyczy, Majka.
– Ej, mówiłam już. Jestem tutaj jako osoba towarzysząca, nie chcę nikogo wyrwać. – Naciągam kurtkę tak, by zakryła mój dekolt. Cieszę się, że klub jest klimatyzowany. Chyba jako jedyna mam na sobie coś z długim rękawem.
– Jak sobie chcesz. My idziemy tańczyć. Weź zamów sobie chociaż drinka, inaczej zaśniesz z nudów. – Moja przyjaciółka spogląda na mnie ze współczuciem, jakby siedzenie przy barze oznaczało towarzyską klęskę. Patrzę, jak bierze za ręce Julię i Zuzę i odchodzi z nimi, kołysząc przy tym biodrami.
W końcu udaje mi się dopchać do barowego stołka i zamówić kieliszek czystej. Zazwyczaj pijam drinki albo piwo, ale dziś mam ochotę na mocniejsze uderzenie, choć nie zamierzam się upić. Po prostu czuję się tutaj trochę nieswojo. Ludzie świetnie się bawią i sądząc po twarzach większości, są nieźle wstawieni.
Trochę martwię się o dziewczyny. Może Wiolka jakoś sobie poradzi w tej trance’owo-house’owej dżungli, ale nie Julka i Zuzka. Zaledwie rok temu spędzały wieczory w niewielkich podrzędnych klubach.
Wzdycham znudzona i rozglądam się po tym przybytku plastikowej rozpusty. Mija godzina, a ja nadal siedzę przy barze, piję wódkę i mam ochotę się stąd teleportować.
– Lubię dziewczyny w skórach. A gdy piją czystą wódkę, to już w ogóle je lubię. – Niski męski głos rozbrzmiewa za moimi plecami. Podskakuję, gdy czuję ciężką dłoń na swoim ramieniu. – Jesteś miłą odmianą przy tych wszystkich wymalowanych suczkach. Nie lubię, gdy kobieta stara się za bardzo.
„Suczkach”? Coś mi to przypomina.
Odwracam się gwałtownie i napotykam parę znajomych zielonych oczu. Widzę w nich zainteresowanie, które w okamgnieniu przeradza się w zaskoczenie, a potem w czystą odrazę.
– To ty… – mamrocze zaskoczony, choć słowo „ty” brzmi w jego ustach jak najgorsze przekleństwo. Staram się zachować kamienną twarz, mimo że mam wielką ochotę mu przywalić.
Dlaczego świat jest taki mały?
Mógł podejść do mnie napakowany półgłówek albo napalony gawędziarz-erotoman, albo podstarzały macho przechodzący kryzys wieku średniego, ale nie! Trafiłam akurat na NIEGO!
– Serio? Każdą dziewczynę wyrywasz na taką gadkę? Przepraszam, na taki przydługi monolog? Myślałam, że nigdy nie skończysz gadać. To było słabe, naprawdę – odzywam się znudzonym tonem, by dać mu do zrozumienia, że nienawidzę go tak samo jak on mnie, a może nawet bardziej.
– Zazwyczaj to działa. – Przystojny Dupek posyła mi jeden ze swoich czarujących uśmiechów, ale jego wzrok nadal wysyła nienawistne sygnały. – To znaczy działa na wszystkie normalne kobiety. Nie wiem, jak jest z wiejskimi dziewuszkami, bo nie są w moim typie.
– Nie wiesz? No to powiem ci to powoli, żebyś zrozumiał: TO NIE DZIAŁA. – Uśmiecham się do niego szyderczo. To uśmiech z gatunku tych upiornych, którego mógłby mi pozazdrościć sam Jack Nicholson.
– Co ty w ogóle tutaj