Chłopi, Część czwarta – Lato. Reymont Władysław Stanisław
Читать онлайн книгу.nie oddam! Maciej mi dali, to już są moje!
Józka poczęła piekłować, jaże702 Hanka musiała ją skrzyczeć, bych dała spokój, bo Jaguś jakby ogłuchła na zaczepki, a wyniósłszy wszystko swoje, poleciała po Jędrzycha.
Dominikowa nie przeciwiła się już niczemu, lecz i nie odpowiadała na zagadywania Hanki ni na Józczyne jazgoty, dopiero kiej703 zabrali rzeczy na wóz, podniesła704 się i wyrzekła grożąc pięścią:
– Bych cię nie minęło co najgorsze!
Hanka jaże705 ścierpła, ale puszczając te słowa mimo uszów zawołała:
– A przypędzi bydło Witek, to ci twoją krowę zagna do chałupy, a po resztę niech kto przyleci wieczorem, to się pozgania.
Odeszły milcząco, skręciły na drogę i szły, z wolna okrążając staw samym jego brzegiem, jaże706 się odbijając w wodzie.
Hanka długo patrzała za nimi z jakąś dziwną zgryzotą i markotnością, a że nie miała czasu na rozważania, bo najemnicy ściągali z pola, to schowała zapis do skrzynki pod klucz, zawarła ojcową stronę i zabrała się do obiadu, całe jednak przypołudnie chodziła struta i milcząca, nawet niechętnie dając ucho przypochlebnym słówkom Jagustynki.
– Dobrzeście zrobili! Już dawno trza707 ją było wygonić. Rozpuściła się kiej708 dziadowski bicz, bo któż jej co zrobi, kiej stara z proboszczem za pan brat! Drugą to by już dawno wyklął z ambony!
– Pewnie, juści! – przytwierdzała odsuwając się, aby już więcej nie słuchać, a gdy wszyscy rozeszli się znowu do roboty, zabrała Józkę i poszły pleć709 len, bo się miejscami tak gęsto puszczała złotucha, jaże710 niektóre zagony żółciły się już z daleka.
Skwapnie się wzięła do pielenia, lecz mimo tego męczyły ją pogrozy711 Dominikowej i przejmowały niemałym lękiem, a głównie jednak rozmyślała, co Antek powie na to wszystko.
– Jak mu pokażę zapis, to się rozchmurzy. Głupia! sześć morgów, toć prawie gospodarka! – myślała spoglądając po polach.
– Wiecie, a do cna przepomniałyśmy o tym papierze o Grzeli.
– Prawda! Przerywaj, Józia, a ja poletę712 do księdza, on przeczyta.
Nawet rada była, że pójdzie między ludzi, a przewie się, co na to wszystko powiedają713.
Przyogarnęła się nieco w chałupie, a wyjąwszy papier zza obraza poszła z nim na plebanię. Nie zastała jednak księdza, był w polu przy swoich najemnikach przerywających marchew; dojrzała go już z dala, bo stojał714 prawie całkiem rozdziany, w portkach jeno715 a w słomianym kapelusie, ale bliżej nie śmiała podejść obawiając się, że musi już wiedzieć i jeszcze gotów ją wykrzyczeć przy ludziach. Zawróciła więc do młynarza, któren716 właśnie był wraz z Mateuszem puszczał na próbę tartak.
– Przed chwilą żona mi opowiadała, jakżeście to wykurzyli macochę! Ho, ho, pliszka się widzi, a ma jastrzębie pazury! – zaśmiał się bierąc717 się do czytania owego papieru, ale jeno718 rzucił okiem, zawołał: – Zła nowina! Grzela wasz się utopił! Jeszcze na Wielkanoc! Piszą, że rzeczy po nim możecie odebrać u naczelnika w powiecie…
– Grzela nie żyje! Laboga! Taki młody i zdrów! A to mu było dopiero na dwudziesty szósty. Miał już wrócić we żniwa. Utopił się, we wodzie! Jezu miłosierny! – jęknęła załamując ręce, srodze bowiem strapiła ją ta wiadomość.
– Coś letko wama idą schedy719, letko! – ozwał się drwiąco Mateusz. – Teraz jeno wygońcie Józkę, a już wszystko będzie wasze a kowalowe…
– Skończyłeś to z Tereską, co już o Jagusi zamyślasz? – odcięła się, jaże młynarz gruchnął śmiechem, a on coś pilnie jął majdrować720 kole piły.
– Nie da się zjeść w kaszy, chwat baba – powiedział za nią młynarz.
Wstąpiła po drodze do Magdy, która usłyszawszy nowinę rozpłakała się i chlipiąc rzewliwie, mówiła przez łzy:
– Wola boska, moi drodzy. Juści, chłop jak dąb, jak mało któren w Lipcach, o dolo człowiekowa, dolo nieszczęsna! Dziś żyjesz, a jutro gnijesz. To już Michał pojedzie po te rzeczy po nim, co mają przepaść. Chudziaszek, a tak się darł do domu!…
– Wszystko w boskim ręku. A do wody to zawdy szczęścia nie miał, baczycie to, jak się topił we stawie, co go to ledwie Kłąb wyratował? Snadź721 już mu było pisane zginąć od niej!
Wyżaliły się, spłakały i rozeszły, boć każda miała dosyć swoich codziennych turbacji722 a zabiegów, zwłaszcza Hanka.
A po wsi w mig się rozniesły723 te nowiny, że schodząc z pól o zmierzchu, już sobie o tym rozpowiadali; juści, że Grzeli sielnie żałowano, co zaś do Jagusi, wieś się rozpołowiła, wszystkie bowiem kobiety, zwłaszcza starsze, wzięły stronę Hanki, zajadle powstając na Jagusię, za którą, chociaż nieśmiało, opowiadali się chłopi, że już z tego miejscami przychodziło do swarów…
A nim wieczór zapadł, już na wsi huczało kiej724 w ulu, kumy leciały do kum na poredę725, poniektóre krzykały726 do się przez płoty i sady, to dojąc krowy w opłotkach raiły727 z przechodzącymi. Zmierzch się czynił luby, pachnący bowiem a chłodnawy, niebo wisiało jeszcze całe w bladym złocie zachodu, z pól niesły728 się strzykania koników i głosy przepiórek, a po rowach i bagnach sennie nukały żaby. Dziecińskie wrzawy, śpiewki, to poryki bydła, rżenia, beki, gęgoty i turkotania wozów trzęsły się nad wsią, zaś po drogach, nad stawem i kaj729 się kto z kim zetknął, rajcowano zawzięcie o wypadkach, to o tym, z czym chłopi powrócą od dziedzica.
Mateusz wracający z tartaku nasłuchiwał tu i owdzie, ale jeno spluwał, klął z cicha i wymijał rozgadane kumy, dopiero pyskujące przed Płoszkami tak go rozeźliły, że się już wstrzymać nie poredził730 i powiedział wzburzony:
– Hanka nie miała prawa jej wyganiać, na swoim siedziała. Antkowa może za taką śtukę dobrze posiedzieć i zapłacić!
Zakrzyczała go gruba, rozczerwieniona Płoszkowa:
– Hanka grontu731 jej nie zapiera, wiadomo! Ale że Antek leda732 dzień wróci, to czego inszego
702
703
704
705
706
707
708
709
710
711
712
713
714
715
716
717
718
719
720
721
722
723
724
725
726
727
728
729
730
731
732