Chłopi, Część czwarta – Lato. Reymont Władysław Stanisław
Читать онлайн книгу.wraził kij między osy, tak się wszystkie rzuciły na niego.
– A czegóż to mamy jej zazdrościć, co? Czego? Że latawica i tłuk, że ganiacie za nią kiej736 te psy, że każdy by do niej rad pod pierzynę, że wstyd i obraza boska przez nią idzie na całą wieś, co?
– Może i tego wam żal, pies ta was wyrozumie! Pomietły juchy, strach im słońca. A bych737 była kiej738 Magda z karczmy i robiła co najgorsze, to byście jej przepuściły, ale że urodniejsza nad wszystkie, to każda by ją z osobna utopiła w łyżce wody.
Rozjazgotały się nad nim, jaże739 musiał uciekać.
– Żeby wam, psiekrwie, poodpadały jęzory! – klął i przechodząc mimo domu Dominikowej zajrzał w otwarte okna. W izbie się świeciło, Jagusi jednak dojrzeć nie mógł, a wejść się wagował740, więc westchnął jeno741, zawracając ku swojej chałupie, ale jakoś pokrótce natknął się na Weronkę, idącą do siostry.
– Dopiero co byłam u was. Stacho drzewo obrobił i dół wykopał, można by rznąć, kiedy przyjdziecie?
– Kiedy? A może na święty nigdy! Tak mi już wieś mierznie, że cheba742 prasnę743 wszystko o ziem744 i pójdę, kaj745 mnie oczy poniesą746 – zakrzyczał gniewnie i poleciał.
– Dobrze go cosik ugryzło, kiej747 się tak bzdycy748! – myślała zwracając się do Borynów.
Hanka sprzątała już po kolacji, ale zaraz ją wzięła na bok, opowiadając wszystko, jak było. Weronka z rozmysłem pominęła Jagusiną sprawę, a tylko rzekła o Grzeli:
– Kiej pomarł, to wam jego część przychodzi do działu.
– Prawda, jeszczech o tym nie pomyślałam.
– A z tym, co dziedzic musi dać za las, to po jakie półwłóczku wypadnie na każdego, troje was jeno! Mój Boże, bogatym to i cudza śmierć na profit się obraca – westchnęła żałośnie.
– Co mi tam bogactwo! – broniła się Hanka, lecz skoro się porozchodzili spać, wzięła rachować po swojemu i skrycie się cieszyć.
Zaś potem klękając do pacierzów szepnęła z rezygnacją:
– A skoro już pomarł, to już taka była wola boska. – I szczerze westchnęła za jego duszę.
Nazajutrz kole749 południa wszedł do izby Jambroży.
– Kajżeście to chodzili750? – spytała rozpalając ogień na kominie.
– U Kozłów byłem, dziecko się im oparzyło na śmierć. Wołała mnie, ale tam już jeno751 trumny potrza i pochowku.
– Któreż to?
– A to mniejsze, co je na zwiesnę przywiezła752 z Warsiawy753. Wpadło do grapy754 z ukropem i prawie się ugotowało.
– Cosik755 nie wiedzie się jej z tymi znajdami.
– A nie wiedzie. Nie traci ona na tym, dają na pochowek! Ale nie z tym do was przyszedłem.
Podniesła na niego niespokojne oczy.
– Wiecie, Dominikowa pojechała z Jagusią do sądu, pono756 skarżyć was będzie o wygnanie córki…
– A niech skarży, co mi ta zrobi!
– Były z rana u spowiedzi, a potem długo radziły z dobrodziejem, nie podsłuchiwałem juści, a mówię, co me jeno doszło piąte przez dziesiąte; tak się na was skarżyły, jaże757 proboszcz pięścią wygrażał.
– Ksiądz, a wsadza nos w cudze sprawy! – wyrzekła porywczo, tak jednak zgryziona tą wiadomością, że cały dzień chodziła kiej758 błędna, pełna trwóg i najgorszych przypuszczeń.
O samym mroku jakiś wóz przystanął przed opłotkami.
Wyleciała z chałupy zestrachana i dygocąca, wójt siedział na bryce.
– O Grzeli już wiecie! – zaczął. – No, nieszczęście i tyla! Ale mam la759 was i dobrą nowinę: oto dzisiaj abo760 najdalej jutro powróci Antek!
– Nie zwodzicie mnie aby? – nie śmiała już zawierzyć.
– Wójt wama761 mówi, to wierzcie! w urzędzie mi powiedzieli…
– To i dobrze, kiej762 wraca, największa pora! – mówiła chłodno, jakby całkiem bez radości, a wójt pomedytował cosik763 i pomówił wielce przyjacielsko:
– Źleście sobie poczęli z Jagusią! Już na was wniesła764 skargę, mogą was pokarać za samowolę i gwałt. Nie mieliście prawa jej ruchać765, siedziała na swoim. Dopiero to będzie, jak Antek wróci, a was wsadzą! Z czystego przyjacielstwa wam radzę, załagodźcie tę sprawę! Zrobię, co jeno766 będę mógł, aby skargę odebrały ze sądu, ale krzywdę musicie sami odrobić.
Hanka wyprostowała się i rzekła prosto z mostu:
– Kogóż to bronicie, pokrzywdzonej czy swojej kochanicy?
Sypnął koniom takie baty, jaże767 z miejsca poniesły768!
IV
Ale przez takie przeróżne a ciężkie przejścia Hanka całkiem nie mogła zasnąć tej nocy, a przy tym cięgiem769 się jej widziało, że słyszy czyjeś kroki w opłotkach, to na drodze, to nawet jakby pod samą chałupą. Nasłuchiwała z bijącym sercem, ale cały dom spał głęboko, nawet dzieci nie matyjasiły, noc była głucha, chociaż widnawa, gwiazdy zaglądały w okna i niekiedy poszumiały drzewa, gdyż jakoś od samego północka podniósł się wiater770 przedmuchując kiej niekiej771.
W izbie było duszno i gorąco, zły fetor zalatywał od kacząt nocujących pod łóżkami, ale Hance nie chciało się otworzyć okna, śpik772 już ją całkiem odszedł, parzyła ją pierzyna i poduszki zdały się rozpalone kiej773 blachy, że jeno przewracała się z boku na bok, coraz barzej774 niespokojna, boć te przeróżne pomyślunki roiły
736
737
738
739
740
741
742
743
744
745
746
747
748
749
750
751
752
753
754
755
756
757
758
759
760
761
762
763
764
765
766
767
768
769
770
771
772
773
774