Ogniem i mieczem, tom drugi. Генрик Сенкевич
Читать онлайн книгу.wnętrze chlewa i głowy mołojców przybrane w kapuzy267, po czym zapadła ciemność jeszcze głębsza.
– Nie ma! Nie ma! – wołały gorączkowe głosy.
Wówczas jeden z mołojców poskoczył ku drzwiom.
– Bat'ku Hołody! Bat'ku Hołody!
– Co takiego? – pytał sotnik ukazując się we drzwiach.
– Nie ma Lacha!
– Jak to nie ma?
– W ziemię zapadł! Nie ma nigdzie. O, Hospody pomyłuj! My ogień krzesali – nie ma!
– Nie może być. Oj, byłoby wam od atamana! Uciekł czy co? Pospaliście się?
– Nie, bat'ku, my nie spali. Z chlewa on nie wyszedł naszą stroną.
– Cicho! nie budzić atamana!… Jeśli nie wyszedł, to musi gdzieś być. A wy wszędzie szukali?
– Wszędzie.
– A na stropie?
– Jak jemu było na strop leźć, kiedy był w łykach.
– Durny ty! Żeby on się nie rozwiązał, to by tu był. Szukać na stropie. Skrzesać ognia!
Sypnęły się znowu iskry. Wieść przeleciała wnet przez wszystkie straże. Poczęto się tłoczyć do chlewa z owym pośpiechem zwyczajnym w nagłych razach; słychać było szybkie kroki, szybkie pytania i jeszcze szybsze odpowiedzi. Rady krzyżowały się jak miecze w boju.
– Na strop! na strop!
– A pilnuj z zewnątrz!
– Nie budzić atamana, bo będzie bieda!
– Nie ma drabiny!
– Przynieść drugą!
– Nie ma nigdzie!
– Skoczyć do chaty, czy tam nie ma?
– O, Lach przeklęty!
– Leźć po węgłach na dach, dachem się przedostać.
– Nie można, bo wystaje i podbity deskami.
– Przynieść spisy268. Po spisach tędy wejdziemy. A sobaka269!… drabinę wciągnął!
– Przynieść spisy! – zabrzmiał głos Hołodego.
Mołojcy skoczyli po spisy, inni zaś popodnosili głowy ku stropowi. Już też rozpierzchłe światło wniknęło przez otwarte drzwi i do chlewa, a przy jego niepewnym blasku widać było kwadratowy otwór stropu, czarny i cichy.
Z dołu ozwały się pojednawcze głosy:
– No, pane szlachcic! Spuść drabinę i zleź. I tak się nie wymkniesz, po co ludzi trudzić. Zleź! zleź!
Cisza.
– Ty mądry człowiek! Żeby tobie to co pomogło, tak ty by siedział, ale że to tobie nie pomoże, tak ty zleziesz dobrowolnie – ty dobry!
Cisza.
– Zleź, a nie, to ci skórę ze łba zedrzemy, łbem na dół w gnój cię zrzucimy!
Pan Zagłoba pozostał równie głuchy na groźby, jak na pochlebstwa, i siedział w ciemnościach jak borsuk w jamie, gotując się do zaciętej obrony. Tylko szablę coraz mocniej ściskał i sapał trochę, i w duchu pacierz szeptał.
Tymczasem przyniesiono spisy, związano trzy w pęk i postawiono ostrzami ku otworowi. Panu Zagłobie przemknęła przez głowę myśl, czyby nie porwać ich i nie wciągnąć – ale pomyślał także, że dach może być za nisko i że nie zdoła ich wciągnąć zupełnie. Zresztą przyniesiono by w tej chwili inne.
Tymczasem cały chlew napełnił się mołojcami. Niektórzy świecili łuczywem, inni poznosili najrozmaitsze drągi i drabiny od wozów, które okazały się za krótkie, więc związano je co duchu rzemieniami, bo po spisach trudno istotnie było się wspinać. Jednakże znaleźli się chętni.
– Ja pójdę – wołało kilka głosów.
– Czekać na drabinę! – rzekł Hołody.
– A co szkodzi, bat'ku, popróbować po spisach?
– Wasyl wlezie! On tak jak kot chodzi.
– To próbuj.
A inni poczęli zaraz żartować:
– Ej, ostrożnie! On szablę ma, szyję utnie, obaczysz.
– Sam za łeb złapie i wciągnie, a tam cię opatrzy jak niedźwiedź.
Wasyl nie dał się stropić.
– On znaje270 – rzekł – że niechby on mnie palcem dotknął, czorta by mu ataman dał zjeść i wy, braty.
Było to ostrzeżenie dla pana Zagłoby, któren siedział cicho, ani mruknął.
Lecz mołojcy, jako to zwykle między żołnierzami, wpadli już w dobry humor, bo całe zajście poczęło ich bawić, więc dalej przymawiać Wasylowi:
– Będzie jednym durnym mniej na świecie, na białym.
– On tam nie będzie zważał, jak my jemu zapłacim za twoją szyję. On śmiały mołojec.
– Ho! ho! On niesamowity. Czort jego wie, w co on się tam już zmienił… to czarownik! Ty, Wasyl, nie wiadomo kogo tam znajdziesz w czeluści.
Wasyl, który splunął już w dłonie i obejmował właśnie nimi spisy, wstrzymał się nagle.
– Na Lacha pójdę – rzekł – na czorta nie.
Ale tymczasem związano drabiny i przystawiono je do otworu. Źle było i po nich wchodzić, bo się zaraz wygięły na związaniu i szczeble cienkie trzeszczały pod stopami, które na próbę na najniższym stawiono. Ale począł wchodzić sam Hołody, wchodząc zaś mówił:
– Ty, panie szlachcic, widzisz, że to nie żarty. Uparłeś się na górze siedzieć, to siedź, ale się nie broń, bo my cię dostaniem i tak, choćby i cały chlew mieli rozebrać. Ty miej rozum!
Na koniec głowa jego dotknęła czeluści i pogrążała się w niej z wolna. Nagle dał się słyszeć świst szabli, Kozak krzyknął strasznie, zachwiał się i padł między mołojców z rozwaloną na dwie połowy głową.
– Koli, koli271! – zawrzasnęli mołojcy.
W całym chlewie powstał straszliwy zamęt, podniosły się krzyki i wołania, które zagłuszył grzmiący głos pana Zagłoby:
– Ha, złodzieje, ludojady, ha! basałyki! Do nogi was wytłukę, szelmy parszywe! Poznajcie rycerską rękę!… Ludzi uczciwych po nocy napadać! W chlewie szlachcica zamykać… ha! łotry! W pojedynkę ze mną, w pojedynkę, albo i po dwóch! Chodźcie no sam! ale łby zostawcie w gnoju, bo poucinam, jakom żyw!
– Koli, koli! – wołali mołojcy.
– Chlew spalimy!
– Ja sam spalę, bycze ogony, byle z wami!
– Po kilku! po kilku naraz! – krzyknął stary Kozak. – Trzymać drabiny, spisami podpierać, przynieść snopów na łby i dalej!… Musimy go dostać!
To rzekłszy, ruszył w górę, a razem z nim dwóch towarzyszów272, szczeble poczęły się łamać, drabiny wygięły się jeszcze mocniej, ale przeszło dwadzieścia krzepkich rąk pochwyciło je za drągi, w górze popodpierano spisami. Inni powtykali ostrza spis w otwór, by cięcia szabli zahamować.
W
267
268
269
270
271
272