Waligóra. Józef Ignacy Kraszewski

Читать онлайн книгу.

Waligóra - Józef Ignacy Kraszewski


Скачать книгу
wiem że mój brat Waligóra zdziczał zupełnie – odrzekł Biskup łagodnie zawsze, – ale przecie mnie jako duchownego i brata swojego odepchnąć nie zechce i nie może.

      Krzyżacy słuchający tej rozmowy zdziwieni szeptać zaczęli – a Konrad odezwał się ochoczo.

      – Jeżeli W. Miłość potrzebować możesz posiłku naszego przeciw opornemu, rzecz tylko słowo… Miłoby nam było trochę z pochew zaspanych dobyć mieczów i pokazać co umieją niemieccy rycerze!

      Biskup obie ręce podniósł do góry i prędko zawołał.

      – Niechże mnie Bóg uchowa abym ja przeciw swoim aż przymusu używać miał!! Słowa mojego dosyć spodziewam się, będzie, aby mi się bramy otworzyły…

      Brat mój dziki jest, cudzych nie lubi, od wszystkich się jak murem opasał, żyje sam ludzi unikając – lecz na mój głos nie będzie głuchym.

      – Dziwny to jakiś więc czy zły jest człowiek, – wyrwało się Konradowi, – jeżeli się tak zamyka…

      – Złym nie jest – rzekł Biskup – lecz wiele ucierpiawszy że niemal pustelnicze życie prowadzi, tego mu za złe poczytać nie można. Abym mu pociechę przyniósł dążę do niego…

      – Więc jeżeli do onego grodu niedaleka droga, toć byśmy się i my mogli do orszaku Miłości Waszej przyłączyć – odezwał się Konrad – a choć dziwowisko jakie tutejszych krajów zobaczyć.

      – Chętniebym was pod dach mojego brata zaprosił – odparł Iwo, – lecz gdybym z obcemi do niego przybył, zaprawdęby mi to przystęp utrudniło… Zostańcie tu, a gdy ja zdobędę gród i uścisnę brata, może go skłonię aby i wam dał gościnę.

      Krzyżak schylił głowę i nic nie odpowiedział. Biskup pobłogosławił ich dokoła i wśród milczenia wyszedłszy z namiotu, dosiadł konia swojego.

      Orszak jego, który był u kraju lasu trochę spoczął, wnet też do koni się wziął i za Biskupem podążał.

      Wszyscy krzyżaccy ludzie kupą zebrani zdala się jadącym przypatrywali. Konrad też, Otto, młodzi Gero i Hans z namiotu powychodzili i gwarzyli wesoło…

      – Szkoda, – zawołał piękny Gero, po cichu, rękami poprawiając włosy, które mu na ramiona spadały i trochę niewieścią dawały fizjognomją tem bardziej że na twarzy ledwie się złocisty puszek wysypywać zaczął, – szkoda że ten smutny Biskup tak nas niegrzecznie się pozbył – bylibyśmy na grodku jego bratanka polskiego piwa się napili i może jaką niebrzydką zobaczyli niewiastę!

      – A tobie one tylko w głowie! – rozśmiał się Hans, który wąsa już mógł pokręcić, i tem prawem, choć nie wiele starszy, Gerona za wyrostka sobie poczytywał.

      – Wyście nie lepsi – rozśmiał się Geron… – Pamiętacie zawczora jakeście to w polu za białą się uganiali podwiką…

      – Tylko mi tego nie przypominaj zawodu – krzyknął Hans namiętnie – koniam zhasał, a baba która ze strachu na ziemię padła gdym ją dogonił, ostatni ząb jaki miała wybiła sobie…

      Śmieli się wszyscy.

      – Prawdę rzekłszy – mruknął cicho Konrad, który rozmowy słuchał – tu jeszcze kobiet nazwiska tego godnych nie ma, są stworzenia dwunożne, z których one może kiedy wyrozną!! Szczęściem że myśmy z Ottonem śluby czystości złożyli.

      Otto się rozśmiał.

      – Rozgrzeszą nas gdy je nadwerężymy, – rzekł, – ale w tym kraju nie ma pono niebezpieczeństwa, a miłośna pieśń, którą Gero tak nuci że za serca chwyta, tu mu nikogo w sieci nie wpędzi…

      Wieczór był ciepły i piękny, a mimo postu piątkowego, który im Biskup przypomniał, na wieczerzę piekł się udziec sarny zabitej po drodze. Konrad kazał zastawić stół na dworze; we czterech zasiedli doń Krzyżacy i ochotnicy z wesołą myślą, którą ze dzbanka nalane w kubki wino, pomnożyło.

      – O Biskupie Iwonie, któregośmy spotkali dużom słyszał – rzekł Konrad – i nie przeciwi się to com wiedział temu co widziałem dzisiaj. – Mąż to ma być wielce świątobliwy i pobożny. Dobrze on stoi w Rzymie, a bratanków swych dwu dawszy na wychowanie O. Domingo, już z nich zrobił apostołów i zakon kaznodziejski do Krakowa wprowadził…

      Prawą ręką ma być książęcia krakowskiego Leszka, który bez niego nie czyni nic…

      – Ale nam po nim też nic – przerwał cicho zabierając się do przyniesionego mięsiwa Otto – nam po nim nic, bo pono co miłe Leszkowi to naszemu Konradowi obmierzłe…

      Konrad się ku niemu zwrócił.

      – Nie wojują przecie bracia z sobą – rzekł powolnie.

      – Ale Konrad nienawidzi starszego, jak głoszą, – dodał Otto, – co nie nowina między braćmi. Młodszy jest, wyprawili go w puszcze i błota na spłacheć ziemi, w której mu się utrzymać trudno, co za dziw że wolałby w Krakowie siedzieć spokojnie?

      – Z tego co się tu i ówdzie po drodze słychiwało – odezwał się do tych milczący Hans – zdaje się że Leszek w księżowskich rękach, pobożny pan a miękki, choć mężny, wojny nielubi. Konrad jeżeli go z siodła nie wysadzi, to byle spadł na nie skoczy, i wszystkiem zawładnie. Tak ludzie prorokują.

      – Źle wróżą – przerwał Konrad marszcząc się, – jakby to na granicy silniejszych a bliższych Ślązkich nie było… co już Niemcami są i siłę mają a rozum nasz…

      – A cóż pomogło Władysławowi temu długonogiemu, o którym nam w Magdeburgu opowiadali – odezwał się Hans, – że Niemcem jest i obyczajem i mową?.. Toć siedział na Krakowie, a jak się dał wziąć nań, tak się dał z niego dobrą wolą wyprosić.

      – E! – krzyknął Konrad – bo ten Władysław, niemiecki ma język, prawda, ale serce miał polskie. Dobry człek, a z dobrocią do kądzieli nie na koń.

      Rozśmieli się wszyscy potwierdzając.

      – No to i Ślązcy nic nie wskórają – dodał Hans uparcie, – boć książe Henryk chodził już pono raz pod Kraków i skończyło się na tem że im księża kazali się uściskać i zgodę zapić!!

      – Książe Henryk Wrocławski pobożny pan – odezwał się drwiąco Konrad – Biskupowi nic nigdy nie odmówi… Temu tylko kaptura braknie by mnichem był – a żona mniszka prawdziwa…

      – Więc bądź co bądź – rzekł Otto – naszemu księciu Konradowi najlepsza gwiazda świeci, bo ten słyszę, serce ma kamienne a ręce żelazne… Życie ludzkie mu za muchę nie stoi… Z duchownemi też jak go słuchają dobry, jak się ostro stawią, – nie patrzy czy łysina na łbie – i…

      – Daj pokój naszemu – odezwał się Konrad – przecieżeśmy to jego lennicy i bronić go powinniśmy.

      – Jako, lennicy? – oparł się Otto, – nie lennem nam prawem ziemię dają ale dziedzicznem… Mistrz nasz Herman jest książęciem Cesarstwa i my nikomu lenna ani pokłonu nie winniśmy krom Cesarza!!

      Konrad zamilkł chwilę, potrząsając głową…

      Kubki nalane na nowo, wychylano…

      II

      Mrok już był dobry, gdy na jedynym gościńcu, który przez las prowadził, zdala się coś ukazało jakby ogrodzenie wyniosłe i brama.

      – Otóż i granica Białej Góry! – zawołał Zbyszek…

      W owych czasach gdy większej części posiadłości rubieże były wątpliwe, a miedz,


Скачать книгу