Pokłosie przekleństwa. Edyta Świętek

Читать онлайн книгу.

Pokłosie przekleństwa - Edyta Świętek


Скачать книгу
uniosła głowę, wsparła ją o rękę zgiętą w łokciu. W przytulnym półmroku sypialni widział świdrujący wzrok ślubnej. Pierwszy raz w życiu żałował, że niedaleko ich okna stoi latarnia. Do tej pory cieszył go jej blask, dodawał podniety łóżkowym swawolom. Teraz to samo światło utrudniało czekającą go misję. Bo jak miał spojrzeć w oczy ukochanej kobiety i powiedzieć, że atakujący członków rodziny rak wyciągnął mordercze szczypce w jego stronę?

      Podciągnął się do pozycji siedzącej, narzucił kołdrę na biodra. Jeszcze nie czuł chłodu, wciąż rozgrzany zmysłowymi pieszczotami, lecz nagość nie pasowała do tego, o czym miał zaraz mówić.

      Ania leżała na boku, przodem do niego. Ona także sięgnęła po kołdrę. Była zmarzluchem. Zawsze powtarzała, że po figlach musi szybko zmagazynować zgromadzone zasoby ciepła.

      Z trudem przełknął ślinę – bardzo świadomie – teraz już wiedział, dlaczego prozaiczna, mimowolna czynność od dłuższego czasu sprawia mu tak wiele wysiłku. A potem powtórzył Ani diagnozę zasłyszaną od lekarza. Z bólem serca patrzył, jak żona siada na materacu, podciąga kolana pod brodę. Jak kołysze się niczym mała dziewczynka. Jak drgają, wstrząsane spazmem rozpaczy, ramiona. Wyciągnął rękę i położył ją na wciąż nagich plecach ukochanej – okryła się tylko tyle, ile zdołała. Głaskał aksamitnie gładką skórę żony.

      – Przykro mi, Aniu. Tak bardzo mi przykro – wykrztusił.

      Nie miał pojęcia, jakich słów pocieszenia powinien użyć. Siedział bezradny, wsparty o wezgłowie łóżka. Doszczętnie rozbity i wyzuty z sił. Ten dzień mocno dał mu w kość. Teraz wiedział, że osłabienie ostatnich tygodni, które tłumaczył sobie przesileniem, w rzeczywistości ma zupełnie inną przyczynę.

      – Dlaczego? Dlaczego nas to spotyka? Dlaczego ty? – łkała rozpaczliwie kobieta.

      Odwróciła się gwałtownie i przywarła do jego boku. Zaczęła go żarliwie całować po twarzy, szyi i torsie.

      – Kocham cię, Filipie. Kocham cię nad życie! Razem przez to przejdziemy. Ty wyzdrowiejesz. Po prostu musisz się wyleczyć! Jesteś młody, silny, będziesz walczył. A ja zawsze będę cię wspierać.

      ROZDZIAŁ 2

      Każdy musi swój egzamin zdać,

      choć walka ma czterdzieści kilka rund.

      Jedni godzą się ogony grać,

      Pieniądz rządzi światem

      Gniew Tymoteusza okazał się znacznie sroższy, niż początkowo zakładała Mirella. Mężczyzna konsekwentnie trzymał córkę z daleka od spraw swojego przedsiębiorstwa. Zgodnie z jej przewidywaniami całkowicie zmienił strategię i zaczął mocniej naciskać na Jaśka, by ten porzucił pracę w sklepie z odzieżą i przyszedł do Dłutexu. Wykorzystywał każdą sposobność, by poruszać temat z synem. Młody wił się podczas rozmów jak wąż i wynajdywał coraz to inne argumenty, dla których nie chciał przystać na propozycję. A niekiedy wprost mówił, że nikt nie poprowadzi rodzinnego przedsięwzięcia lepiej od Miry, gdyż ona przygotowywana była do roli sukcesorki, odkąd tylko zdała maturę i rozpoczęła swoją hm… karierę zawodową. A poza tym Jasiek odczuwa potrzebę autonomii i samodzielności w działaniu. Chce robić to, na czym dobrze się zna i co sprawia mu przyjemność. Oczywiście tymi ostatnimi słowami nie trafiał ojcu do przekonania.

      – Po jaką cholerę człowiek urabia sobie ręce po łokcie, skoro potem i tak wszystko idzie na zmarnowanie? – utyskiwał Tymoteusz do Barbary podczas romantycznego wieczoru w jej kawalerce.

      Elżuni nakłamał, że idzie do kina Pomorzanin na seans Ulicznego wojownika. Zaproponował nawet wspólne wyjście, ponieważ dobrze wiedział, że żona nie znosi filmów sensacyjnych. Zgodnie z przewidywaniami odmówiła, życząc mu przyjemnej zabawy. Nie mrugnęła okiem nawet wówczas, gdy oznajmił, że wróci później, ponieważ skoczy jeszcze na drinka z kontrahentem.

      Oczywiście nawet nie zahaczył o ulicę Gdańską, lecz pojechał prosto do Basi na Szwederowo. Ukochana czekała z kolacją przy świecach. A ponieważ miała na sobie wyjątkowo kuszące dessous, najpierw skonsumował ją, a dopiero później pieczyste. Na szczęście do kolacji Szydłowska włożyła na fikuśne koronki i tiule znacznie przyzwoitszy szlafrok, w przeciwnym razie nie byłby w stanie skupić się ani na rozmowie, ani na posiłku.

      Barbara jak zwykle potrafiła wybornie zrozumieć sytuację. Czasami Trzeciak odnosił wrażenie, że kobieta czyta z niego jak z otwartej księgi.

      – Nic nie idzie na zmarnowanie, Tymku. Zarabiasz na utrzymanie swoje, domu i rodziny. Sam mówiłeś, że wciąż dajesz dzieciom pieniądze. Pracujesz więc poniekąd i na ich potrzeby. Kiedyś na pewno docenią twój wysiłek.

      – Jasiek? Nigdy! Z tego nicponia nie mam żadnego pożytku. Niby dobry z niego chłopak, poczciwy, kulturalny. Ale tak się uparł na pracę w sklepie, że nie ma uproś. U mnie byłby kimś, może nawet dyrektorem. Tam, nawet jeśli ma angaż menadżera, to i tak jest popychadłem, bo klienci lubią rozładowywać złe humory na pracownikach.

      Siedzieli na wygodnej kanapie. W tle grała spokojna muzyka. Pokój rozświetlały jedynie świece. Basia oparła policzek o ramię mężczyzny owiniętego szlafrokiem, który kiedyś kupiła specjalnie dla niego, by mieć choć namiastkę obecności ukochanego w swoim domu.

      – Zostaw mu na razie swobodę, Tymku. Niech się chłopak nacieszy samodzielnością. Zobaczysz, że pewnego dnia dojrzeje i doceni twoją propozycję.

      – Wątpię. On broni się przed tym rękami i nogami. Wręcz mi powiedział, że nigdy nie zmieni zdania. I że lepiej będzie, gdy Mira wróci do Dłutexu, bo ona lubiła swoją pracę i to był jej żywioł. A on nie widzi tam dla siebie miejsca ani teraz, ani w przyszłości.

      Mężczyzna odruchowo pogładził kochankę po włosach. Barbara przesunęła się i usiadła mu na kolanach. Objęła jedną dłonią jego kark.

      – Tymku… a może powinieneś to przemyśleć? Przecież stworzyłeś swoje przedsiębiorstwo po to, by jak najdłużej funkcjonowało. Pomyśl o wszystkich ludziach, którym dajesz pracę i zapewniasz tym samym warunki godnego życia. Oni pokładają w tobie nadzieję. Wierzą, że ta sytuacja będzie długotrwała. Dzięki tobie mają poczucie bezpieczeństwa.

      – Ale co powinienem przemyśleć?

      – Powrót Mirelli do biura.

      – Nie! To wykluczone. Ona postawiła mi ultimatum. Nie wróci, bardzo dobrze ją znam. Zresztą otwarła do spółki z koleżanką kawiarnię. Wycyganiła nawet ode mnie pieniądze na ten cel.

      – Jak jej idzie?

      – Z tego, co wiem, to znośnie, choć działają zaledwie od dwóch miesięcy.

      – Tylko mi nie mów, że same obsługują klientów! – wyraziła zdziwienie.

      – Aż tak to nie. Zatrudniły do pracy młodzież. Gdzieżby Mira stanęła


Скачать книгу