Od pierwszego wejrzenia. Kristen Ashley

Читать онлайн книгу.

Od pierwszego wejrzenia - Kristen Ashley


Скачать книгу
telefon i spróbowałam wyłączyć również wewnętrzny przycisk, który sprawiał, że czułam się tu niemal widziana, jak w domu. Nie zadziałało.

      Gdy myłam twarz, przygotowując ją pod wieczorowy makijaż, znowu usłyszałam dzwonek. Telefon leżał na toaletce, znów byłam pewna, że to Billy. Ale tym razem był to rzeczony przed chwilą Tod, sąsiad Indy.

      No bez jaj. Wiedziałam, że Daisy wpisała mi wspólny numer Toda i Steviego, ale jak w telefonie znalazł się ten pierwszy solo?

      – Halo?

      – Cześć, dziewczynko! Tu Tod. Daisy mi doniosła, że potrzebujesz wybuchowej kreacji na jej wybuchową imprezkę. Wpadnij do mnie, pobuszujemy w szafie!

      O rety, on także był słodziakiem!

      – Nie wiem, czy w ogóle będę jeszcze w mieście… – zaczęłam.

      – Musisz przyjść, bo to będzie wydarzenie dekady! – zaskrzeczał Tod, jakbym co najmniej oznajmiła mu, że odrzuciłam oświadczyny księcia Williama.

      – Ale…

      – Wpadnij do mnie tak czy inaczej. Wypijemy jakieś bąbelki i pogramy w scrabble!

      – Ale właśnie się wybieram na randkę z Hankiem.

      Cisza.

      – Cholera, ci chłopcy się nie opierdzielają.

      No co ty nie powiesz? Potrzebowałam pomocy, więc zniżyłam głos do konfidencjonalnego szeptu:

      – Nie wiem, w co się ubrać…

      – Mów, co tam masz! – podchwycił Tod.

      Opisałam zawartość walizek, a Tod tylko pomrukiwał w słuchawkę. Gdy doszłam do topu z dużym okrągłym dekoltem, krzyknął: „To! Do tego jeansy, szpile i jakaś rockandrollowa apaszka. Pasek masz? Nieważne, przyniosę moje. I apaszki też. Będę za dziesięć minut!”.

      Rozłączył się.

      Gapiłam się na telefon. Czy to jakiś żart? Niech mnie. Nie mógł mówić poważnie. A zresztą, nie miałam na to czasu, bo ten uciekał, a ja dopiero zaczęłam się szykować!

      Zanim skończyłam aplikować podkład, telefon znów się rozdzwonił. Nawet się nie zdziwiłam, gdy na wyświetlaczu migało imię Ally. Jakoś przestały mnie dziwić te telefony.

      – Cześć – przywitałam się.

      – Cześć, laseczko! Daisy dała mi twój numer. Masz już szmaty na randkę z Hankiem?

      No przestańcie!

      – Nie, ale Tod zaraz tu będzie z paskami i apaszkami.

      – Dobrze to słyszeć, już on cię wyszykuje. Długo zostajesz?

      – Nie wiem – odrzekłam zgodnie z prawdą.

      – Bo wiesz, październik się zaczął i właśnie otwierają halloweenowe atrakcje. Wybieramy się z dziewczynami, wszystkie: Indy, Jet, Daisy i ja. Musisz iść z nami, to jest przezabawne!

      – Strachliwa jestem – zwierzyłam się, licząc, że zrozumie.

      Nie zrozumiała.

      – Świetnie! Nic się nie martw, Facet z piłą mechaniczną nawet nie ma na niej łańcucha! Dam znać. Lecę, papatki!

      Facet z piłą?? Zanim dopytałam, rozłączyła się.

      Jeszcze nie odłożyłam milczącej w końcu komórki, a już zadzwonił telefon hotelowy. Podniosłam słuchawkę z drżącym sercem, bojąc się, że to Billy znalazł mnie zbyt prędko. Albo gorzej: Hank przyszedł za wcześnie.

      – Halo…?

      – Tu Tod. W którym jesteś pokoju?

      Zamurowało mnie. On nie żartował. Chyba nie chciałam wiedzieć, jak u diabła dowiedział się, gdzie się zatrzymałam!

      – Trzy trójki – rzuciłam.

      Klik.

      Święci pańscy!

      Zrozumiałam, dlaczego wujek Tex tak szybko się wpasował. Ci ludzie byli szybsi od błyskawic! Rozległo się pukanie i otworzyłam. Tod wtańcował do pokoju, niosąc ilość akcesoriów wystarczającą do przyozdobienia całej drużyny cheerleaderek. Rzucił wszystko na łóżko.

      – Tod, ale on tu będzie za… – Spojrzałam na zegarek i zapiszczałam.

      – Spokojniusio. – Tod zamachał dłońmi, jakby w ten sposób mógł zdusić moje zdenerwowanie. – Szykuj się, ja to ogarnę!

      I zanurkował do moich walizek.

      Musiałam pozwolić prawie obcemu facetowi przewalać moje ciuchy, bo Hank miał tu być za dwadzieścia minut, a ja tak na dobrą sprawę nawet nie zaczęłam się malować!

      Konturowałam twarz, gdy Tod bez pukania wkroczył do łazienki.

      – Zestawik masz na łóżku. Rozpakowałem cię, bo te prze-pię-kne bluzki zaczynały się gnieść. Rozwiesiłem je, a majtusie i piżamki załadowałem do szuflady. Pasek i szalik oddasz Indy. A jeśli będziesz jeszcze w mieście w weekend, to pożyczam na występ te lakierki od Manolo, bo pasują jak ulał!

      – Pewnie – zgodziłam się łaskawie, choć przecież wcale nie pytał.

      Ucałował powietrze koło moich uszu i wyszedł.

      Skończyłam makijaż, poprawiłam włosy i włożyłam przygotowany przez Toda „zestawik”. Szyję okręciłam szaliczkiem, który nawet nie był szaliczkiem, a cienką plecionką ze srebrnych koralików. Założyłam upatrzone przez Toda lakierki, designerski zegarek, szeroką srebrną bransoletę na drugi nadgarstek, a w uszy duże koła. Minutę przed czasem spryskiwałam się jeszcze perfumami i na próżno usiłowałam uspokoić nerwy, a wtedy po raz kolejny rozległ się sygnał komórki.

      Tym razem Jet.

      – Halo?

      – Cześć, Roxie, Daisy dała mi numer.

      Mała, sprytna i obrotna!

      – Jak tata? – zapytałam.

      Kilka dni wcześniej ojca Jet, pobitego, postrzelonego i dźgniętego nożem wyrzucono z jadącego auta przed Fortnum. Rano przenieśli go z oddziału intensywnej terapii i Jet spędziła cały dzień w szpitalu.

      – Dużo lepiej. Oddycha samodzielnie, mówi, no i jest przytomny.

      Uśmiechnęłam się, choć nie mogła tego zobaczyć.

      – Cieszę się.

      – Słyszałam, że zaraz wychodzisz z Hankiem. Masz się w co ubrać?

      Rany, miałam cztery nowe psiapsióły, a znałam je tylko jeden dzień! Czy za moment zadzwoni Indy i zaprosi mnie na piżama party??

      Zanim odpowiedziałam, znowu zadzwonił wewnętrzny. Znowu zapiszczałam. Jet się zaśmiała.

      – Czyżby o wilku była mowa?

      – Oboziuoboziu! – zagęgałam.

      – Oddychaj! – poradziła Jet.

      – Oboziuoboziu! – powtórzyłam bezradnie.

      – Może lepiej odbierz ten telefon? – Niemal słyszałam, jak uśmiecha się gdzieś po drugiej stronie.

      – Czekaj chwilę – rzuciłam do telefonu.

      Przyłożyłam hotelową słuchawkę do drugiego ucha.

      – Halo?

      – No cześć.

      To rzeczywiście był Hank, bo któż by inny?

      Musiałam


Скачать книгу