Od pierwszego wejrzenia. Kristen Ashley
Читать онлайн книгу.drzwi.
– Whisky…
Wyskoczył na nas czekoladowy labrador.
Słodziutki był. Przeuroczy!
– Siad! – zakomenderował Hank, gdy pies skoczył na niego.
Pies się uspokoił, otarł łbem o jego nogi i podszedł do mnie. Upadłam na tyłek pod jego ciężarem, a potem on zabrał się za oblizywanie mojej twarzy.
– Mam nadzieję, że nie pełni tu funkcji stróża? – rzekłam, usiłując podrapać go za uchem, gdy się na mnie uwalił.
– Zmył ci resztki makijażu – zauważył Hank.
Roześmiałam się. Hank wszedł do domu po smycz, a ja wstałam i bawiłam się z psem.
– Jak się wabi? – zapytałam.
– Shamus1.
Poklepałam się po udach. Pies usadowił się przy moich nogach, a Hank zapiął mu smycz. Gdy tylko Shamus usłyszał klik karabińczyka, wiedział, co go czeka, i rozszalał się na dobre. Po chwili podążał wzdłuż krawężnika, z nosem przy ziemi.
Hank złapał mnie za rękę i poszliśmy za zwierzakiem. Po kilku krokach zrozumiałam, co tu się działo.
– To nie fair – powiedziałam.
– Co? – zapytał Hank.
– Nie zgrywaj niewiniątka, Hanku Nightingale. O psie mówię.
Objął mnie. Hank, nie pies.
Zatrzymaliśmy się, choć Shamus nie miał na to ochoty, a jego spojrzenie mówiło: „No weźcie, idziemy dalej!”.
Poczułam usta Hanka na skroni, w chwilę potem na uchu.
– Usiłujesz zgrywać niedostępną twardzielkę, ale ja przecież wiem, że jesteś miękka i chętna… – szepnął.
Odsunęłam się gwałtownie.
– Nie jestem miękka! – wypaliłam.
– Płaczesz na reklamach – przypomniał mi.
No tak, w końcu sama jak ostatnia idiotka przyznałam mu się do tego.
– Ale na pewno nie jestem chętna! – upierałam się.
– To się za moment okaże.
Cholera.
Przespacerowaliśmy się z Shamusem przez dwie ulice i zawróciliśmy do domu.
Stałam przed drzwiami, usiłując wyglądać jak ktoś, kto wcale nie ma ochoty wchodzić do środka. Weszliśmy jednak i Hank zapalił kilka lamp.
Cały parter zajmowała otwarta przestrzeń, na którą składał się salon, strefa jadalniana i kuchnia z barkiem. Musiał niedawno zrobić remont, wszystko było nowe i schludne. Wyfroterowany parkiet, w kuchni dębowe szafki i chromowane sprzęty, wyglądające na wygodne, tapicerowane karmelową tkaniną meble i stary, sfatygowany stół, który musiał niejedno przeżyć.
Wszystko było tak bardzo w stylu Kolorado. W przedpokoju ścianę zdobiły stare tablice rejestracyjne. Przestrzeń asekuracyjnie udekorowana kilkoma indiańskimi figurkami, a na ścianie nad kanapą oprawione plakaty reklamowe browarów.
I to by było na tyle, jeśli chodzi o wystrój. Mimo braku miękkich poduszek i świec zapachowych czuło się domową atmosferę i rys osobowości właściciela. Mieszkał tu i to lubił, był dumny z tego, jak dom wyglądał, to dało się wyczuć od razu.
Dodałabym jednak kute, żelazne kandelabry i świece o zapachu morwy, i może jakieś zasłony, żeby nieco ukryć żaluzje…
Przestań dekorować mu chałupę!, zbeształam się w myślach, krzyżując ręce na piersi, jakbym w ten sposób mogła powstrzymać designerskie zapędy.
– Napijesz się czegoś? – Hank odpiął psu smycz i podążył do kuchni.
Przez szczelinę między blatem i górnymi szafkami mogłam dostrzec tylko jego talię i kratę na brzuchu…
Bardzo przyjemny widok.
Przytoczył się Shamus i znowu usiadł na moich stopach. Potarmosiłam jego uszy.
– Chciałabym już wrócić do hotelu.
– Spędzisz noc tutaj – poinformował mnie Hank, opierając się o barek.
Chyba kopara mi opadła.
– Nie mam najmniejszego zamiaru!
Spojrzenie mu złagodniało, a mnie skoczyło ciśnienie.
– Podejdź no tu do mnie…
– Nie, zabierz mnie do hotelu!
– Zbliż się, a przekonam cię, że nie chcesz tam wracać.
Dobry Boże! Wcale nie musiał mnie przekonywać, bo przecież tak naprawdę nie chciałam donikąd wracać. Ale musiałam, dla jego dobra i dla swojego własnego.
– Whisky, naprawdę muszę się wyspać. Mam jutro sporo do zrobienia.
Kłamałam jak z nut, niczego na jutro nie zaplanowałam.
– Co niby?
Niczego nie wymyśliłam na poczekaniu.
– Możesz tam sobie stać, ale wówczas ja podejdę do ciebie i wierz mi, lepiej będzie, jak sama się zbliżysz.
Mierzyliśmy się spojrzeniami. Moje serce waliło już w piersi jak młot pneumatyczny. Słyszałam, jak uderza raz za razem, gdy na niego patrzyłam. Ruszył w moją stronę, a Shamus, widząc właściciela, porzucił mnie niecnie. Wycofywałam się, aż uderzyłam plecami o zamknięte drzwi. Uniosłam ręce, by się osłonić.
– Whisky… – zaczęłam, ale zanurkował pod moimi wyciągniętymi ramionami i zarzucił mnie sobie na plecy.
O matulu!!
– Hank! – krzyknęłam w jego plecy, ale nie reagował, tylko szedł do jadalni. – Postaw mnie! – Odpychałam się od niego nadaremnie, przeszedł przez kuchnię do jakiegoś ciemnego pokoju.
– Do diabła, postaw mnie!
Pochylił się, żeby zapalić jakąś lampę, po czym postawił mnie na podłodze. Uciekłabym, ale tarasował wyjście. Za moimi plecami znajdowało się ogromne łóżko z zagłówkiem z surowego drewna. Tuż za mną.
– Zejdź mi z drogi! – zażądałam. – Wzywam taksówkę!
Oplótł mnie ramionami.
– Żadnych taksówek. – Jedna z jego dłoni zawędrowała po plecach na tył mojej głowy. – Żadnego hotelu. – Druga ręka oplatająca mnie, przyciągająca do jego ciała. – Dziś w nocy śpisz w moim łóżku, ze mną.
Spojrzałam w jego twarz, czując, że w jego objęciach cała chęć oporu wyparowuje.
– Proszę… – jęknęłam błagalnie.
– Jeszcze nie raz poprosisz tej nocy… – wyszeptał w moje usta.
Poczułam motyle w brzuchu. A potem mój umysł opustoszał.
Pocałował mnie. Głęboko. Nie opierałam się, odwzajemniłam pocałunek. Przecież tak naprawdę nie chciałam z tym walczyć. Historia zatoczyła koło: poddałam się Billy’emu, teraz poddawałam się Hankowi.
Objęłam jego szyję, wplotłam dłonie we włosy, które były wspaniałe, miękkie i gęste, wiły się wokół moich palców.
– Świetne masz włosy… – szepnęłam do jego ucha, gdy on moje
1
shamus (ang.) – policjant lub detektyw policyjny, (slang.) prywatny detektyw.