Od pierwszego wejrzenia. Kristen Ashley
Читать онлайн книгу.tylko mu to wmówić.
Rozdział drugi
Whisky
Opowiem wam, jak to wszystko się zaczęło.
Kilka miesięcy temu wujek Tex napisał mi, że nawiązał nowe znajomości i znalazł robotę, pierwszą od czasu powrotu z Wietnamu. Nie było mu łatwo się przystosować. Siedział w więzieniu przez jakiś czas, a potem żył z marnego spadku po bezdzietnym wujku, który bardzo go lubił, w domu, który również odziedziczył po nim. Dorabiał, niańcząc cudze koty. Wierzcie lub nie, praca polegała na obsłudze ekspresu w klubokawiarni literackiej połączonej z antykwariatem. Miejsce zwało się Fortnum.
Wujka wsadzili do pierdla za pobicie dealera. A tymczasem teraz robił wzorki na cappuccino. Dziwaczne, nie?
Jego listy przepełnione były historyjkami o pracownikach i stałych bywalcach. Lubił opisywać właścicielkę, Indię Savage.
Biło z tych listów jakieś ciepło, więc wujek musiał darzyć ich wszystkich sympatią, szczególnie Indy i jeszcze jedną dziewczynę, Jet. Pisał, że „Indy ma jaja”, oczywiście to była przenośnia. Wujek lubił silne osobowości. Jet za to „miała power”, choć nawet nie zdawała sobie z tego sprawy. Lubił też tupet, a ten posiadała aż w nadmiarze Ally, kolejna kelnerka. Indy wzięła wujka pod swoje skrzydła i wyraźnie mu to służyło.
Wpisałam więc Denver do mojego planu, mając nadzieję, że Indy rzuciła na Texa jakiś urok, który sprawi, że nie trzaśnie mi drzwiami przed nosem. Zrobił już tak z moją mamą, babcią i ciotkami, robił tak za każdym razem, gdy usiłowały złożyć mu wizytę. Postanowiłam więc upiec dwie pieczenie na jednym ogniu: pozbyć się Billy’ego, a wujka Texa sprowadzić na łono rodziny.
Przyjechałam na początku października, w niedzielę. Po raz pierwszy zobaczyłam na własne oczy niekończące się błękitne niebo nad Denver, okiełznane przez łańcuch Gór Skalistych na zachodzie. Mówiono o nich „purpurowi arystokraci” i dopiero, podziwiając widok, zrozumiałam, o co chodziło.
Było słonecznie, ale rześko. Z samego rana zameldowałam się w hotelu; za pokój zapłaciłam gotówką. Nie chciałam, żeby Billy tak od razu mnie znalazł. Wzięłam prysznic i się wystroiłam, w końcu spotkanie z wujkiem Texem to była wyjątkowa okazja. No i kochałam ciuchy, szczególnie od uznanych projektantów. Mama mawiała, że noszę je jak zbroje, ale tata uważał, że kiepska to zbroja, która działa jak magnes. Do rzeczy. Wydawałam majątek na włosy, ale dzięki temu moje sięgające ramion pukle był miękkie i pięknie się układały. Umalowałam się i założyłam ciemnoszarą spódnicę z dzianiny, która podkreślała moje pośladki. Czarny obcisły golf i kozaki na obcasach, za które zapłaciłam majątek, dopełniały całości. Billy omal zawału nie dostał, gdy zobaczył ich cenę na pudełku. W uszach błyszczały diamenty, które kupił mi za brudne pieniądze. Ale w końcu brylanty to brylanty, a że nie dokładał się do czynszu… zatrzymałam je. Zegarek z tarczą z masy perłowej od Raymonda Weila. Czarny szklany pierścień od Lalique. I gotowe!
Nie było mnie stać na te wszystkie rzeczy, bo musiałam utrzymywać nas oboje. Karmiłam swą żądzę metek, oszczędzając, na czym się dało, polowałam na przeceny i okazje w nowo otwieranych butikach. Na aukcjach internetowych wyszukiwałam spektakularne ciuchy, których inni chcieli się pozbyć. Najpierw to było hobby. Uwielbiałam ładne rzeczy, a ostatnimi czasy tylko one przypominały mi o życiu, z którego zrezygnowałam, wiążąc się z Billym. Chciałam przypomnieć sobie, dlaczego postanowiłam wyrzucić go z mojego życia.
Spryskałam się perfumami Boucheron, przerzuciłam przez ramię torebeczkę Fendi (kupioną za jedną trzecią wartości na garażowej wyprzedaży jakiejś rozwodzącej się damulki), wbiłam koordynaty w nawigację i ruszyłam do domu wujka Texa.
Nie zastałam go. Dziwne, nie siedział w domu w niedzielę? Latami nie ruszał się z tej dzielnicy, no i nie był przecież typem faceta, który w wolnym czasie szlaja się po Denver.
Choć z ostatnich listów wynikało, że jednak się trochę szlajał.
Czekałam, ale się nie pojawił. W budce telefonicznej znalazłam adres Fortnum i zaprogramowałam GPS.
Zaparkowałam na Broadway i podeszłam do drzwi frontowych, na skrzyżowaniu z Bayaud. Lokal wyglądał zachęcająco, nieco hipsterski, ale w taki nienachalny sposób. Miał aurę właściwą miejscom z renomą, których status jest już niepodważalny.
Weszłam do środka i natychmiast się zakochałam! Zapach starego papieru dobiegał z regałów pokrywających wszystkie ściany aż po tyły lokalu.
Uwielbiałam czytać. Kochałam książki, biblioteki i księgarnie, a ta na pierwszy rzut oka wyglądała na najfajniejszą z tych, które widziałam.
Po lewej stała księgarska lada, a po prawej stoisko baristy. Między nimi rozstawiono niskie stoliki, krzesła, a nawet kanapy, na których można było wygodnie rozłożyć się z książką i kawą.
Zamurowało mnie, gdy tylko przekroczyłam próg. Stado samców, jakby wprost wyjętych z okładek magazynów modowych, siorbało kawki, rozłożywszy się na kanapach. Jakbym trafiła na zlot przystojniaków, którzy wpadli do Fortnum na kawę tylko po to, żeby omówić zagadnienia sympozjum „Jak radzić sobie z byciem zajebiście przystojnym?” Pięciu. Dwaj byli podobni jak bracia, ale to ten o bursztynowych oczach przykuł moją uwagę. Wszyscy na mnie patrzyli, ale gdy skrzyżowałam spojrzenie z nim, poczułam, że jeśli choć drgnę, to chyba zjadę na podłogę i stracę przytomność.
Znałam to już. Fatalne zauroczenie, które wcześniej przytrafiło mi się z Billym. Nie pamiętałam, jak bardzo jest intensywne; czułam, jakby przejechał mnie pociąg.
By zamaskować zmieszanie, odwróciłam wzrok i podeszłam do lady zamówić kawę, a tam, jak na złość, stała również złotooka piękność. Rzuciła okiem na mężczyzn, potem na mnie, z grymasem sugerującym, że sytuacja niezmiernie ją bawi.
– Co podać? – spytała.
Zapomniałam, po co w ogóle tu przyszłam, więc zrobiłam to, co zrobiłby każdy, stojąc przed ekspresem wielkim jak limuzyna: zamówiłam latte na odtłuszczonym mleku z syropem karmelowym.
– Robi się! – Odfrunęła przyrządzić moją kawę, a ja przytrzymywałam się lady i zbierałam wszystkie siły, by nie odwrócić się w celu sprawdzenia, czy bursztynowe oczy wciąż mnie obserwują.
Proszę, Boże, niech on wciąż się na mnie gapi!, myślałam, ale po chwili potrząsnęłam głową, by pozbyć się tych niedorzeczności. Jego uwaga była ostatnią rzeczą, jakiej potrzebowałam!
Za ladą pojawiła się piękna rudowłosa kobieta, a z opisów wujka wywnioskowałam, że to Indy. Uśmiechnęła się do mnie.
Odwzajemniłam uśmiech; przystojniak zniknął z mojego pola widzenia, ale czułam, że wciąż jest w pomieszczeniu. Nagle przypomniałam sobie, po co przyszłam, i już miałam się odezwać, gdy rozległ się dzwoneczek potrącony skrzydłem otwieranych drzwi.
– Nie odzywam się do ciebie! – Usłyszałam kobiecy głos; ton był wściekły i naburmuszony, więc odwróciłam się, żeby zobaczyć, kto przyszedł.
Czy Fortnum było lokalem zarezerwowanym wyłącznie dla pięknych? Powinni wywiesić znak, który przestrzegałby normalnych ludzi przed wejściem i nabawieniem się kompleksu niższości.
Wysoki i zabójczo przystojny Meksykanin oraz towarzysząca mu zjawiskowa blondynka najwyraźniej bawili się w jakieś połajanki. Znałam to z tysiąca sprzeczek moich rodziców, których byłam świadkiem.
– Jesteś beznadziejna! – rzekł