Odwet Wysokiej Gwiazdy. Erin Hunter
Читать онлайн книгу.Ptaszyna patrzyła pustym wzrokiem. Wysoka Łapa zmarszczył nos. Dlaczego jego matką nigdy nie targał podobny niepokój? Czy nigdy nie chciała wyjść na wrzosowiska? Albo choćby i do tuneli? Czy tkwienie w obozie nie nudziło jej na śmierć?
Stanął obok niej.
– Powinnaś przyjść na mój trening i popatrzeć.
– Co takiego, kochanie? – Spojrzała na niego z roztargnieniem.
– Dobrze by ci zrobił spacer poza obóz.
Orlicowe Skrzydło wyskoczyła z Jaru Spotkań i popędziła ku nim.
– Nie kłopocz Bladej Ptaszyny – ostrzegła z wyrzutem. – Potrzeba jej odpoczynku.
Kocur przybrał niezadowoloną minę.
Ona odpoczywa już od sześciu księżyców! – pomyślał. – Musiała już dojść do siebie po porodzie!
– Źle śpi – wyjaśniła pospiesznie Polny Ślizg.
– Później mi o tym opowiesz, Wysoka Łapo – mruknęła matka. – Na pewno bawiłeś się świetnie.
Wysoka Łapa oddalił się od żłobka, machając ogonem w rozdrażnieniu. Strzelił wzrokiem w kierunku Kaszlącej Łapy i Ryjówczej Łapy. Byli zagłębieni w rozmowie, ba, gawędzili jak drozdy, odkąd sobie poszedł.
I wtedy, za sobą, usłyszał nową wymianę zdań:
– Sądzicie, że i w tym roku wrócą odwiedzający? – spytała Polny Ślizg.
Odwiedzający? Wysoka Łapa zastrzygł uszami.
– Oczywiście, że wrócą – odrzekła Orlicowe Skrzydło. – Nie przypominam sobie, by kiedykolwiek zdarzyła się pora zielonych liści, w której by się nie pojawili.
Kocur zatrzymał się i usiadł – w końcu musiał się wymyć po posiłku i mógł to zrobić w każdym miejscu… A stąd dobrze słyszał, o czym mówią karmicielki.
– Mam nadzieję, że Kokoszka przetrwała porę nagich drzew. – Orlicowe Skrzydło zniżyła głos. – Była bardzo słabowita, gdy widziałyśmy ją ostatnio.
– Biała Jagoda byłby niepocieszony, gdyby nie przyszła – stwierdziła Polny Ślizg.
Wysoka Łapa przystąpił do czyszczenia pyska świeżo wylizaną łapą.
Orlicowe Skrzydło zamruczała.
– Kokoszka i Biała Jagoda mogliby wymieniać się opowieściami od świtu do zmierzchu. Kiedyś w rozmowach pojawiła się nawet propozycja osiedlenia się jej razem z naszym klanem.
– Osiedlenia się z nami? – powtórzyła młodsza karmicielka, wyraźnie zszokowana. – I jak byłyśmy to wyjaśnili innym klanom?
– Przecież Klan Wiatru nie byłby pierwszym, który przygarnął włóczęgę.
– Ale jesteśmy jedynym, który regularnie zezwala gościom korzystać z naszych legowisk oraz zdobyczy, ilekroć nastanie pora zielonych liści. Co rzekłyby na to inne klany? A gdyby uznały, że szkolimy włóczęgów do ataków na nich?
Wysoka Łapa musiał przygładzić sierść na grzbiecie, bo z zaciekawienia aż mu się zjeżyła. Nigdy nie słyszał o żadnych „odwiedzających” jego klan. Dlaczego nikt nigdy o nich nie wspomniał?
– A kogo obchodzi, co będą sobie gadać inne klany? – Orlicowe Skrzydło pociągnęła nosem. – Zbiły się w kupki gdzieś na mokradłach i w lasach, kryjąc się przed słońcem i wiatrem niczym zdobycz. My zaś żyjemy tak, że nasze ogony muskają niebo. Jeśli więc chcemy dzielić się tą przestrzenią, to nasz wybór.
– Wysoka Łapo! – zawołała Świtająca Pręga, stojąc u wejścia do obozu. Kocur zerwał się na równe łapy, wciąż wilgotny po myciu. Wąsy mentorki zadrżały, gdy przyzwała go ruchem ogona. – Chowaj język i chodź, poćwiczymy jeszcze ruchy bitewne.
Pospieszył za nią, gdy przeciskała się pod wrzosami.
– Kim są odwiedzający w porze zielonych liści? – spytał, gdy dogonił ją na trawie na zewnątrz.
Zatrzymała się i zmrużyła oczy.
– Kto ci powiedział coś o „odwiedzających w porze zielonych liści”?
– Polny Ślizg i Orlicowe Skrzydło rozmawiały…
– Nie powinieneś podsłuchiwać.
– I nie podsłuchiwałem – zaprotestował. – Ale one wcale nie szeptały. – Zmarszczył nos, patrząc na mentorkę. – Czy to jest jakiś wielki sekret?
– Nie rozmawiamy na ich temat, kiedy ich tu nie ma, a już szczególnie z kimś spoza klanu. – Świtająca Pręga ruszyła owczą ścieżką wijącą się przez zagonek janowca, a uczeń popędził za nią.
– A dlaczego przychodzą?
Mentorka nawet nie obejrzała się za siebie.
– Tak zawsze mieli w zwyczaju.
– I żyją z nami w obozie?
– Tylko w porze zielonych liści.
– I dołączają do patroli? Polują dla klanu?
– Czasem tak bywa.
Zatrzymał się.
– Czy to włóczędzy? – Patrzył za kotką. Dlaczego zachowywała się, jakby odkrył jakiś wielki sekret? Jeśli przybywali co roku, w końcu i tak by się dowiedział.
Zatrzymała się i odwróciła.
– Rzeczywiście możesz nazwać ich włóczęgami. Nie przestrzegają zasad klanu.
– A czy my musimy się zgadzać na ich obecność? Jesteśmy do tego zobowiązani? – spytał, kładąc nacisk na ostatnie słowo.
Wysunął bezwiednie pazury. Czy Klan Wiatru naprawdę wpuszczał co roku do swego obozu bandę włóczęgów, pozwalał im się panoszyć i częstować zdobyczą?
Ogon kotki przeciął powietrze ze świstem.
– Ależ skąd. To nasza decyzja, że pozwalamy im zostać u nas, a także dajemy odczuć, że są mile widziani.
– Ale przecież włóczędzy są źli, prawda? – Wysoka Łapa przechylił głowę.
– Nie, nie wszyscy. – Mentorka ruszyła dalej ścieżką. – Ci włóczędzy nie są.
– Dlaczego więc to taka tajemnica? – spytał kocur, dołączając do niej.
– Ponieważ lepiej, żeby inne klany nie miały o tym pojęcia.
– Dlaczego?
Czy Klan Wiatru łamał kodeks wojownika? – przemknęło mu przez myśl.
– Teraz pytasz już zupełnie jak kociątko – rzuciła Świtająca Pręga, wciskając nos między kępy trawy. – Przestań zadawać pytania i zademonstruj mi ten ruch, którego dziś rano użyłeś przeciw Ryjówczej Łapie.
Rozdział 9
Wysoka Łapa krążył przy wejściu do obozu. Nogi miał wilgotne od rosy. Słońce właśnie wznosiło się nad horyzont, a jego promienie skąpały wrzosy, ożywiając fioletowe kwiaty i sprawiając, że całe wrzosowisko lśniło. Młody kocur obudził się pierwszy, gotów udać się na poranny patrol. Wychodząc z legowiska, szturchnął Ryjówczą Łapę, ale ciemnobrązowy uczeń wciąż był rozespany. Przez szczelinę między gałęziami janowca widać było, jak mruga półprzytomnie, wystawiając pysk poza krawędź posłania.
Długa trawa zaszeleściła przy Jarze Spotkań i pojawiła się tam Świtająca