Skradzione laleczki. Ker Dukey

Читать онлайн книгу.

Skradzione laleczki - Ker Dukey


Скачать книгу
więc pan doktor. Wziął kapelusz swój i teczkę

      i do drzwi zapukał, chociaż za głośno troszeczkę.

      Podszedł do laleczki, by dokładnie ją obejrzeć.

      „Ależ panno Polly, ona w łóżku musi leżeć!”

      Wypisał receptę. Leków dużo, dużo, dużo.

      Polly biegnie do apteki chyżo, chyżo, chyżo.

      – Przestań – jęczę, ale on zupełnie to ignoruje. Kiedy kończy śpiewać ostatni wers, włącza radio. Słyszę ciężką, rockową muzykę. Muzykę, która tuli mnie do snu, kiedy wszystko wokół powoli przechodzi w czerń…

      Pomocy.

      Do rzeczywistości przywraca mnie cichy jęk dochodzący z sąsiedniej celi. Kiedy rozluźniam mocny uścisk palców na ramionach, krwawe wgniecenia w skórze zaczynają boleć. Benny więzi nas od czterech lat. Jesteśmy jego lalkami. Laleczkami Benny’ego. Ale on nie ma na imię Benny. A przynajmniej nie możemy tak się do niego zwracać.

      Benjamin.

      Każe nam mówić do siebie Benjamin.

      Benny o złocistych oczach i przyjemnym uśmiechu nigdy nie wszedł z nami do furgonetki. Nigdy nawet nie istniał.

      Nie. My posłusznie wsiadłyśmy do samochodu kogoś innego. Potwora. Potwora, który od czterech lat przeistacza nas w swoje osobiste laleczki. Laleczki, którymi uwielbia się bawić. Bezkarnie. Brutalnie. Benjamin nie dba o swoje zabawki.

      Teraz już nie płaczę. Moje łzy opuściły mnie razem z niewinnością.

      Ale czasami słyszę płacz Macy. Kiedy jest wyjątkowo brutalny, albo kiedy wychodzi z jej celi, a ona próbuje przekonać go, że się poprawi. Musi być dla niego najlepszą zabaweczką na świecie, inaczej nie dostanie jedzenia. Ten psychopata ją głodzi. Czasem dzień, czasem dwa…

      Ja wolę umrzeć z głodu niż być posłuszną lalką.

      Znieczuliłam się na obecność tego psychola i jego okrutne gierki. O nic go już nie proszę. Nie błagam, by nas uwolnił. Kiedyś próbowałam, ale Benjamin zawsze reagował w ten sam sposób. Śpiewał pod nosem tę swoją kołysankę, maniakalnie krążąc przed naszymi celami, a kiedy kończył, podchodził do stołu i malował twarzyczki tym pieprzonym, porcelanowym lalkom. Nie, ja już o nic go nie proszę. Ale planuję ucieczkę. Planuję jego śmierć. Muszę żyć. Wiem, że muszę żyć, dla siebie i dla swojej siostry. Chcę dać nam szanse na szczęśliwą przyszłość.

      Drewniane drzwi sąsiedniej celi zamykają się ze zgrzytem. Cokolwiek robił z Macy, właśnie skończył. Jej szloch wydziera mi dziurę w sercu.

      Moja kolej.

      To jego ulubiona tortura. Zmusza mnie, bym słuchała, jak się z nią zabawia. Słysząc płacz Macy, wpadam w szał. A kiedy otwiera drzwi celi, za każdym razem rzucam się na niego, drapię i próbuję go zranić. Ten chory psychol to uwielbia. Podnieca go moja złość i waleczność. Siostrę przebiera w sukienki i robi jej makijaż. Przemienia ją w swoją idealną lalkę. Ale mnie nie. Woli, kiedy jestem naga i nieokiełznana.

      Pewnego dnia o czymś zapomni. Popełni błąd. A ja będę gotowa.

      Dostrzegam jego sylwetkę pod pojedynczą, zapaloną przed celą, halogenową żarówką. Ma na sobie tylko dżinsy, które nisko zwisają mu z bioder. Po umięśnionej klatce piersiowej ścieka pot. Włosy ma przemoczone. Wygląda na zmęczonego. Gdy podchodzi, czuję metaliczny zapach krwi swojej siostry. Ten zapach pozostanie ze mną na zawsze. Nigdy nie zapomnę, jak pachnie krew.

      Chcę poczuć smród jego juchy, kiedy będzie się nią dławił, próbując złapać oddech.

      Mężczyzna tworzący lalki przed naszymi celami jest nie tylko szalony. To zbyt łagodne określenie. Ma w sobie więcej z bestii niż z człowieka. Swoją brutalnością i szaleństwem przewyższa potwory, przed którymi ostrzegał nas tatuś. Tatusiowi nawet nie wpadłoby do głowy, co może zrobić taki psychopata.

      Jest z nami często. Pracuje. Czeka. Prześladuje. A kiedy go nie ma, Macy ciągle pyta, kiedy wróci. Czy wróci. Ale wraca. Zawsze. A ja nie mogę jej przed tym uchronić.

      Kiedy wpada w swój chory szał, zazwyczaj miodowe oczy ciemnieją do koloru mlecznej czekolady. Od początku obserwuję każdy jego ruch. Słuchałam każdego słowa. Podpatruję każdy gest.

      Znam go lepiej niż on sam siebie.

      Znam jego zachowania.

      Powiedzonka.

      Słabości.

      Pewnego dnia rzucę się do ataku. Zakończę to i nas uratuję – uratuję – jak powinnam zrobić to już dawno.

      – Oto i moja niegrzeczna laleczka. Taka dzika i przerażona. A przy tym taka kurewsko śliczna. – Mruży oczy i mierzy mnie wzrokiem. W celi jest strasznie gorąco, ale pomimo tego musiałam mu się sprzeciwić. Nie czekam nago, tak jak chciał. Zerwałam prześcieradło z materaca i owinęłam je wokół siebie niczym sukienkę. Zabierze je ze sobą, kiedy będzie wychodził. A gdy zapadnie noc, a przez ściany przeniknie chłód, będę marzyła o czymkolwiek, czym mogłabym się przykryć. Ale to nieważne. Nie zrezygnuję ze swojego buntu. To moja ostatnia cząstka własnego „ja”. Odrobina kontroli, którą jeszcze posiadam.

      Chcę mu coś odpyskować, kiedy nagle zauważam, że się zatacza. Leciutko, ledwo zauważalnie. A jednak to widzę. Pił. On nigdy nie pije. Alkohol jest dobry. Alkohol osłabia.

      Zaciskam dłonie w pięści i czekam. Taka okazja może już nigdy się nie powtórzyć. Kiedy tylko wejdzie do środka, zaatakuję. Z pewnością zdołam go pokonać. Przecież ma opóźnione reakcje, a ja potrzebuję tylko sekundy, by go zaskoczyć.

      – Twój pan chce się tobą pobawić. Na jaką zabawę masz dziś ochotę, moja niegrzeczna lalko? – pyta z obleśnym uśmiechem, grzebiąc kluczami przy zamku.

      – Moglibyśmy pobawić się w chowanego, ale twój chuj jest tak maleńki, że w życiu bym go nie znalazła! – odpowiadam prowokująco.

      Słyszę ciche warczenie.

      – Hmm, albo mógłbym pobawić się twoimi wnętrznościami, po tym jak cię wypatroszę za bycie taką bezczelną, nieposłuszną lalką.

      Przyzwyczaiłam się już do tych gróźb. Choć obiecuje mi śmierć w męczarniach, ja nadal żyję. Chyba lubi, kiedy jestem zuchwała. Urozmaicam tym jego chorą grę.

      Na dźwięk przekręcanego klucza dostaję gęsiej skórki. Zaraz będzie w środku. Wejdzie tu, by wziąć sobie to, czego pragnie. Jak każdej nocy.

      Ale nie tej.

      Ta myśl – nagła, zaskakująca – pobudza we mnie adrenalinę. A kiedy Benjamin upuszcza klucze, ich uderzenie o podłogę przypomina wystrzał z pistoletu. To sygnał do biegu. Ruszam. Z głośnym krzykiem otwieram drzwi na oścież. Wszystko dzieje się w ułamku sekundy. Nim jest w stanie mnie zauważyć, uderzam pięściami w jego klatkę piersiową. Popycham go z całych sił. Upojone alkoholem ciało upada na podłogę z głośnym bum.

      – Stój! – krzyczy, z trudem wstając z podłogi.

      O, nie. Nie mam takiego zamiaru.

      Biegnę tak szybko, jak gdyby zależało od tego moje życie. Bo zależy. Życie nas obu. Jeśli uda mi się uciec, odnajdę pomoc. Uratuję Macy. Docieram do schodów. O dziwo, prowadzą w dół. Pokonuję po dwa stopnie naraz.

      A więc loch dla lalek był na poddaszu. No pewnie. Przecież to musiało wyglądać jak żywcem wyjęte z horroru. Co za dramatyzm.

      Pędzę jak strzała do drzwi, kątem oka widząc resztę domu. Po prawej znajduje się kuchnia. Nie chcę tam wchodzić. Nie


Скачать книгу