Pokusa ZŁA. M. Robinson

Читать онлайн книгу.

Pokusa ZŁA - M. Robinson


Скачать книгу
to ja przyjdę po niego, a zaufaj mi, tego nie chcesz.

      Nie podobał mi się ton jego głosu, lecz odsunąłem się od mamy, zanim zdążyła odpowiedzieć, i podszedłem do niego.

      – Ta spluwa, synu – mówił, pokazując na nią głową – niesie ze sobą wielką moc. Nawet nie masz pojęcia, jaką taka prosta broń może dać władzę i kontrolę. Chcę, żebyś ją podniósł i skierował na matkę. Rozumiesz?

      – Rick… – wymamrotała.

      – STUL JAPĘ! Mdli mnie na dźwięk twojego głosu. Mam męską pogawędkę z moim synem i jeśli wiesz, co jest dla niego dobre, zamkniesz mordę.

      Pokręciłem głową, a na jego twarzy pojawił się mściwy wyraz.

      – Odmawiasz mi?

      – Tato, ja nie chcę. – Usiłowałem powstrzymać łzy.

      – Bierz tę cholerną spluwę, Devon, JUŻ! – ryknął.

      Bałem się, że obudzi moje siostry, więc zrobiłem, jak kazał, i złapałem pistolet za uchwyt. Był ciężki i zimny. Natychmiast zapragnąłem odłożyć go z powrotem na stół. Musiał wyczuć moje wahanie, bo przysunął się bliżej i poprawnie ustawił moje dłonie – tak jak powinno się trzymać broń. Nie podobało mi się to i bardzo chciałem uciec stamtąd z krzykiem, lecz wiedziałem, że jeśli tak zrobię, źle się to skończy dla mamy. Nie chciałem, żeby znów ją skrzywdził. Miałem dość. Nie zasługiwała na to.

      Nauczyłem się już, że jeśli płaczę, gdy ją krzywdzi, jest tylko gorzej. Nie ma litości. Śmieje się tylko i bije ją mocniej. Mówi, że na to zasłużyła, i nazywa ją w różny niemiły sposób. Część tych słów znałem, innych nie, lecz po tonie głosu mogłem poznać, że nie są miłe, a ona ich nie znosi. Nie reagowała, wszystko tylko przyjmowała i nigdy nie rozumiałem dlaczego.

      – A teraz… obróć się i wyceluj w matkę! – zawołał, wyrywając mnie z zamyślenia. Przyklęknął przede mną i chwycił za ramiona.

      Znów pokręciłem głową.

      – Tatusiu, proszę. Nie chcę… Proszę. – Zapłakałem. Nie mogłem już powstrzymać łez i spłynęły mi ciurkiem po twarzy. Czułem w ustach ich smak.

      – Synu, mężczyzna nie płacze. Jesteś mężczyzną, a mężczyźni są silni. Są potężni i mogą robić, co tylko zechcą, do cholery. Wyrośniesz i będziesz taki jak ja, taki jak twój ojciec… Obiecuję ci.

      Nie chciałem dorosnąć i stać się taki jak on. Nie chciałem mieć nic wspólnego z klęczącym przede mną mężczyzną. Był zły i okrutny. Miałem dziewięć lat i nienawidziłem go z całego serca. Nauczyłem się tego uczucia i już nigdy więcej nie spojrzałem na niego ani z miłością, ani z podziwem.

      Nie był dla mnie nikim więcej niż człowiekiem, który krzywdzi moją mamę i doprowadza ją do płaczu.

      – Obróć się i skieruj broń na matkę.

      Zamknąłem oczy, modląc się, aby to wszystko już się skończyło. W ciszy prosiłem Boga, żebym nie musiał tego robić, by zatrzymał czas lub aby się okazało, że to tylko zły sen. Kiedy jednak obróciłem się do mamy, a on kazał mi otworzyć oczy i wycelować pistolet w jej serce, zrozumiałem, że nie ma Boga albo po prostu nie słucha i nie dba o mnie i moją rodzinę.

      Nie zaglądał do naszego domu… Tu rządził diabeł, bo gdyby było inaczej, nie musiałbym pociągać za spust.

      – Kiedy do kogoś celujesz – wyszeptał mi do ucha, pozostając za mną, jednak na tyle głośno, że mama wszystko słyszała – celujesz, żeby zabić. W serce lub w głowę. – Przerwał, pozwalając, by ostatnie słowa zawisły w powietrzu.

      Tamten wyraz twarzy mojej mamy już zawsze będzie prześladować mnie w koszmarach. Nie była smutna ani przestraszona… Na jej twarzy malowała się ulga, jakbym miał zabrać ją z miejsca, gdzie nie chciała być, jakbym miał ją uwolnić, pozwolić odejść. Nie tego się spodziewałem.

      Nie chciałem tego… Co się z nami stanie, gdy jej zabraknie?

      – Nie, tato! – krzyknąłem, nie dbając już o następstwa. – Proszę, nie każ mi tego robić, proszę, tato, proszę – błagałem o litość.

      – JUŻ! – krzyknął głośniej.

      Mój płacz i jego wrzaski musiały być dość głośne, bo do pokoju weszła Lauren w swojej piżamie z Disneya, przecierając zaspane oczy. Mama zastygła w bezruchu. Usłyszałem płacz Alexis, mojej młodszej siostry. Krzyczała z łóżeczka tak głośno i przenikliwie, że poczułem, jakby krwawiły mi uszy.

      – Rick, proszę, nie rób tego… Miej litość… Boże… Proszę, nie rób tego… – błagała mama, otrząsając się z oszołomienia.

      Chwycił szorstko moje dłonie i wycelował za mnie.

      – Naciśnij ten pieprzony spust! – nakazał z groźbą w głosie.

      – Tatuś! – zawołała Lauren, podbiegając do mamy i przytulając się do jej nóg.

      – Rick! Skończ to… Proszę. Jezu Chryste, straszysz dzieci!

      – Nie chcę tego, nie chcę tego, nie chcę tego – powtarzałem raz za razem.

      – Devon, naciśnij ten pieprzony spust! Jeśli tego nie zrobisz, to przysięgam, że ukażę twoje siostry. Lauren zapłaci za twoje błędy. Bądź mężczyzną i naciśnij spust.

      Albo moje malutkie siostry, albo mama…

      Potrząsnąłem głową i zamknąłem oczy, modląc się o przebaczenie. Boże, dopomóż…

      Usłyszałem kliknięcie.

      Jego rechot sprawił, że otworzyłem oczy. Głowa trzęsła mu się ze śmiechu, a mama mocno ściskała Lauren. Nigdy wcześniej nie widziałem na jej twarzy tak ogromnego strachu i ulgi jednocześnie.

      Płakałem z przerażenia, byłem pewien, że pójdę do piekła. A jednak nie uważałem, by to miało jakiekolwiek znaczenie… Już wkrótce miało się okazać, że każdy mój dzień będzie koszmarem. Wszystko się zmieni.

      Dla każdego z nas.

      – Przepraszam, mamo. Tak mi przykro – jęknąłem, ledwie panując nad drżeniem ciała i głosu.

      W następnej chwili uderzył mnie w twarz tak mocno, że przeleciałem przez pokój. Z hukiem uderzyłem o podłogę i od razu poczułem ból.

      – Ty mały gnoju! Przepraszasz za to, że pociągnąłeś za spust, do kurwy nędzy? Jaki z ciebie mężczyzna?

      Moja głowa pulsowała, a pokój wirował. To był pierwszy raz, kiedy mnie uderzył, i wiedziałem, że nie ostatni.

      To dopiero początek.

      Poczułem, jak mama mnie obejmuje, przynosząc pociechę, ciepło i miłość. Chłonąłem je tak, jakby to była ostatnia rzecz w moim życiu. Płakałem na jej kolanach, raz po raz przepraszając.

      – Już dobrze, Devon. Mama cię kocha, ona to wszystko naprawi, nie płacz, przykro mi – uspokajała Lauren.

      – Już dobrze, kochanie, przepraszam. Przepraszam, że musiałeś przez to przechodzić. Wynagrodzę ci to, obiecuję – powiedziała mama, kołysząc mnie w przód i w tył. Trzymała mnie tak mocno, że ledwo mogłem oddychać, ale to było nieważne. Chciałem się ukryć, oddalić od siebie cały ból i poczucie straty.

      – Cholera,


Скачать книгу