Pokusa ZŁA. M. Robinson

Читать онлайн книгу.

Pokusa ZŁA - M. Robinson


Скачать книгу
i zobaczymy, czy dasz radę. Jeśli tak, wpiszę cię do harmonogramu. Na razie będę płacił ci gotówką, a jeśli się sprawdzisz, podpiszemy umowę. Pasuje? – spytałem, wyciągając rękę. Uścisnęła ją.

      – Jesteś właścicielem? – spytała.

      – Tak.

      Wsunęła długopis w kącik ust, przygryzając go lekko. Flirtowała ze mną, lecz zupełnie inaczej niż większość kobiet. Zachowywała się tak, jakby przywykła wykorzystywać swoje ciało, by osiągnąć cel, którym jednak nie był seks. Dostała już pracę, lecz jej oczy mówiły mi, że potrzebuje czegoś więcej. Mimo pewności siebie widać było, że jest rozbita.

      Tak jak ja.

      – Jesteś bardzo młody jak na właściciela. – skomentowała, wyrywając mnie z zamyślenia.

      – A ty wyglądasz wspaniale – odpowiedziałem ze znaczącym uśmieszkiem. – Na pewno ściągniesz tu tłumy. Bar natomiast odziedziczyłem po wuju, który zmarł parę lat temu.

      Pochyliła się nad aplikacją.

      – Och… Przykro mi… Nie chciałam…

      – Nie przejmuj się, młoda, było minęło. Bar osiągnął sukces, gdy jeszcze należał do tego drania. Może to i dupek, ale wiedział, jak prowadzić biznes. Co sprowadza cię do Miami?

      Zaczęła wypełniać dokumentację.

      Unikała mojego wzroku… Interesujące.

      – Miałam dość życia w rodzinnym mieście. Chciałam nieco poszerzyć horyzonty. – Spojrzała na mnie. – Rozumiesz?

      Przytaknąłem, doskonale znając to uczucie.

      – Rozumiem cię. Urodziłem się i wychowałem w Miami. Przeniosłem się do Gainesville do college’u i tak czy inaczej, trafiłem z powrotem tutaj.

      – Umiałeś się ustawić, Devon. Zdradzisz mi swój sekret? – spytała z uśmiechem.

      – Chyba zaczynam cię lubić, młoda. Walisz prosto z mostu, a to pożądana cecha. Ludzie cię pokochają… A to dobre dla mojego baru i twojego portfela – odrzekłem rozbawiony.

      – Myślę, że przeceniasz mój wygląd. Ale dziękuję.

      Zostawiłem ją na parę minut, by dokończyć papierkową robotę. Potem przedstawiłem ją pracownikom, oprowadziłem po barze i skierowałem do łazienki, by się przebrała w strój pracowniczy. Spojrzała na mnie rozbawiona. Dopiero wtedy zauważyłem, że przez cały ten czas nosiła plecak.

      Nie wiem, jak mogłem to przeoczyć, ale wyglądało na to, że miała w nim cały swój dobytek. Poprosiłem Jen, by jej pomogła, i zostawiłem je same. Wróciłem po dziesięciu minutach. Na jej widok zaparło mi dech w piersiach. Uśmiechnąłem się szeroko.

      – Przedtem wyglądałaś nieźle, teraz jesteś oszałamiająca. Gotowa?

      – Gotowa.

      Pracowała całą noc. Przyjmowała zamówienia o wiele szybciej, niż mogłem się spodziewać. Mężczyźni, a nawet kobiety lgnęli do niej jak ćmy do światła. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałem. Bez trudu potrafiła przyciągnąć klientów.

      Gdy zamknęliśmy bar, wyglądała na wykończoną. Wiedziałem, że trochę zajmie jej przywyknięcie do nocnego trybu życia. Kiedy ze wszystkim się uporaliśmy, minęła szósta trzydzieści rano. Kątem oka widziałem, jak liczy napiwki, i kiedy skończyła, wyglądała, jakby pozbyła się ogromnego ciężaru.

      – W czwartki zawsze jest spokojnie. Dobrze ci poszło? – zainteresowałem się, a ona spojrzała na mnie z niedowierzaniem.

      – O tak… Więcej niż dobrze. Teraz chyba stać mnie na parę nocy w porządnym hotelu.

      To mnie zaskoczyło. Założyłem, że zatrzyma się u znajomego albo coś w tym stylu, ale nie podejrzewałem, że jest bezdomna. Była za piękna, zbyt niewinna, by nie rzec – naiwna. Takie dziewczęta jak ona Miami przeżuwa i wypluwa z powrotem, nie oglądając się za nimi.

      – Nie masz dokąd pójść? – spytałem z troską.

      Uśmiechnęła się dla mnie, ale nie do mnie. Próbowała rozwiać moje obawy i to mnie zabolało. Poczułem się tak, jakbym spoglądał w lustro. Ona też przeżyła niezłe gówno w życiu. Było to dla mnie jasne jak to, że mam na imię Devon.

      – Nie… Nie mam, ale nic nie szkodzi – odpowiedziała twardo, z nutką dumy w głosie.

      Zrobiło mi się jej żal, więc złapałem ją za ramię w geście pocieszenia. Drgnęła zaskoczona. Nawet nie pomyślałem, co mówię, jakoś samo to ze mnie wypłynęło.

      – Młoda, byłaś dziś świetna. Wpiszę cię do harmonogramu.

      Zaczęła skakać z radości, co zmniejszyło nieco mój niepokój.

      – Naprawdę? Super! Tak się cieszę!

      – Świetnie. – Uśmiechnąłem się do niej. – Mam dla ciebie jeszcze jedną propozycję. Mój współlokator się ożenił i wyprowadził kilka tygodni temu, zostawiając meble. Jego żona mówi o kupnie nowych, bo te są za mało kobiece. Jeśli tobie to nie przeszkadza, możesz zamieszkać w jego pokoju tyle czasu, ile będziesz potrzebować.

      Obawa, która pojawiła się na jej twarzy, sprawiła, że znowu ścisnąłem jej ramię w geście uspokojenia i pocieszenia.

      – Niedługo staniesz na nogi. Hotele w Miami są okropne, chyba że stać cię na coś w South Beach, a w to wątpię. Nie czułbym się dobrze z tym, że śpisz gdzieś, gdzie może być niebezpiecznie, zwłaszcza dla takiej dziewczyny jak ty. Moje mieszkanie jest tuż obok South Beach, koło Colin Street. Do pracy byś mogła chodzić na piechotę, więc odpadną ci koszty za transport. Dzięki temu skupisz się na szukaniu sobie innego miejsca i odłożysz na samochód.

      – Dlaczego jesteś dla mnie taki miły? – wyrzuciła z siebie.

      Poczułem się, jakby tym pytaniem kopnęła mnie w dupę. Posłałem jej szczery uśmiech, by spróbować zmniejszyć lub nawet zmazać jej troski i niepokoje.

      – Ponieważ wyglądasz na kogoś, kto potrzebuje pomocy – przyznałem otwarcie.

      – Co chcesz w zamian?

      Jezu Chryste… Jest coraz gorzej.

      – Pomyślałem, że wystarczyłoby, gdybyś w wolne dni coś mi ugotowała.

      Rozważała moją ofertę i początkowo wydawała się zagubiona, a może nawet trochę przestraszona, ale szybko to się zmieniło, kiedy znów się do niej uśmiechnąłem. Nie mogłem uwierzyć, jak ta dziewczyna mnie pociąga, ale po raz kolejny nie było to seksualne. Chciałem ją chronić i upewnić się, że wszystko z nią w porządku. Czułem się tak, jakby osoba stojąca przede mną była jedną z moich sióstr. Nie mogłem jej tak zostawić.

      – Okej, Devon. Nie jestem najlepszą kucharką, ale niech będzie. – Wyciągnęła prawą rękę, a ja ją uścisnąłem. Zaraz potem roześmiałem się i objąłem ją ramieniem.

      – Znam świetną knajpkę, gdzie serwują przepyszne śniadania. Chodźmy tam po coś do jedzenia, a potem doprowadzimy cię do porządku. Musimy tu wrócić przed drugą.

      Szybko wpadliśmy w wygodną i naturalną rutynę. Ysabelle okazała się niesamowitą współlokatorką, ale kiepską kucharką. Kilka razy musieliśmy zadzwonić do nadzorcy, bo niemal spaliła naszą kuchnię. Zawsze się z tego śmialiśmy. Była jedną z najbardziej bezkonfliktowych kobiet, jakie znałem, ale wciąż nie miałem bladego pojęcia o jej wcześniejszym życiu. Myślałem, że gdy minie więcej czasu, otworzy się przede mną, lecz tak się nie stało. W końcu przestałem próbować.

      Nigdy


Скачать книгу