Nieboszczyk sam w domu. Alek Rogoziński

Читать онлайн книгу.

Nieboszczyk sam w domu - Alek Rogoziński


Скачать книгу
wymówił to słowo, drzwi do jego gabinetu nagle gwałtownie się otworzyły. Karina wydała z siebie okrzyk przestrachu. Wlatujący mocny powiew lodowatego wiatru zgasił w sekundzie wszystkie świece. Zapadła ciemność.

      – To ciekawe… – powiedziała Kwiecień w zamyśleniu kilkadziesiąt sekund później, kiedy wróż znalazł w ciemnościach kontakt, zapalił światło i zamknął drzwi, a ona nieco ochłonęła. – Przyszłam tu dla zabawy i byłam przekonana, że jest pan zwykłym szarlatanem. Ale teraz…

      Magnencjusz popatrzył na nią pytająco.

      – Cóż… – Karina wstała z krzesła i skierowała się w stronę drzwi. – Wcale już nie jestem tego taka pewna…

      * * *

      – Stary, jest taka jedna głupia sprawa. – Winicjusz patrzył niepewnym wzrokiem na swojego wspólnika. – Nawet nie wiem, jak ci o niej powiedzieć…

      Marek Matjas poczuł ukłucie w żołądku. Ponieważ od dłuższego czasu przepuszczał przez jedno z firmowych kont spore nielegalnie zdobyte sumy, wystawiając na nie lipne faktury i po pewnym czasie przelewając je na swoje konto numeryczne w jednym ze szwajcarskich banków, obawiał się, że owa „głupia sprawa” dotyczyć będzie właśnie tego. Nie rozumiał tylko, jakim sposobem Winicjusz mógł samodzielnie odkryć jego działalność. Korzystał przecież z konta, którego już od dawna nie używali i nigdy nie mieli do niego karty. Do tego ich księgowy przebywał w szpitalu, z którego miał wyjść dopiero na Wigilię, a za roczne rozliczenia ich firm zabrać się w połowie stycznia. Jakim więc sposobem Winicjusz na to wpadł?! Marek w duchu przeklął się za decyzję, żeby przesunąć w czasie moment, w którym zamierzał zniknąć bezpowrotnie z kraju i zamieszkać w jednym z karaibskich kurortów, oczywiście z nowym nazwiskiem i fałszywymi dokumentami. Zachciało mu się pożegnać z najbliższymi przy okazji Świąt i teraz ma za swoje! Najpewniej spędzi Boże Narodzenie w ciupie.

      – Tak? – zapytał, starając się opanować drżenie głosu.

      – Więc… – widać było, że Winicjusz ma problem z wyartykułowaniem myśli. – Tylko proszę cię, nie pytaj mnie o powody. Chciałbym zrobić niespodziankę pewnej osobie. A konkretnie podarować jej coś na gwiazdkę.

      Marek poczuł, że z ulgi uginają mu się nogi, czym prędzej więc klapnął na krzesło.

      – I w czym problem? – zaciekawił się.

      – No wiesz, nie chciałbym, żeby ona wiedziała, że to ode mnie, bo trochę mi nie wypada… – wyjaśnił mętnie Winicjusz. – Poza tym nie za bardzo mam jak to zrobić, bo przecież moja stara pilnuje mnie jak kwoka swoich małych.

      Znający doskonale Bożenę Matjas uśmiechnął się i zmrużył porozumiewawczo oko.

      – Kapuję… – stwierdził ze zrozumieniem – i współczuję. Chętnie ci pomogę. Powiedz tylko, co, kiedy i gdzie.

      – Wiedziałem, że mogę na ciebie liczyć – rozpromienił się Winicjusz, po czym sięgnął do kieszeni kurtki i wyjął stamtąd małe pudełko. Następnie podszedł do swojego biurka, otworzył szufladkę i wyciągnął z niej klucz. – Już ci wszystko tłumaczę…

      * * *

      Jacek kręcił się niespokojnie na krześle, usiłując prowadzić beztroską konwersację z Rozalią i Olafem, a jednocześnie zastanawiając się, w jaki sposób wydobyć z nich informację o tym, gdzie znajduje się przedmiot, który kazał mu ukraść Gepard. Dyplomacja nigdy nie była jego mocną stroną, a teraz musiał się wspiąć na jej wyżyny.

      – Czy coś jest nie tak? – Znająca go doskonale Brzezińska popatrzyła na niego pytająco. – Jesteś dzisiaj jakiś nieswój…

      – Naprawdę? No co ty! – Jacek usiłował udawać, że się beztrosko śmieje, ale wyszło to trochę tak, jakby znienacka zaczął się czymś dławić. – Wszystko w porządku! Po prostu cieszę się, że mogę się znów spotkać z twoim tatą. Ile to się nie widzieliśmy?

      – Prawie dwa lata – odpowiedział Olaf, sięgając po butelkę z winem i rozglądając się w poszukiwaniu kieliszków. – Trzeba to opić! Rozalko, gdzie masz szkło?

      – Tato… – Córka popatrzyła na niego karcąco. – Wiesz, że ci nie wolno! Lekarz powiedział…

      – Oj, proszę cię! – prychnął Olaf. – Już mi ten konował nie będzie na starość modelował życia! Co on tam wie? Mój świętej pamięci dziadek zawsze do kolacji pił lampkę czerwonego wina i szczęśliwie dożył dziewięćdziesiątego roku życia. I był w rewelacyjnej formie! Zmarł tylko dlatego, że przez przypadek na budowie spadło mu na głowę wiadro wypełnione cementem.

      Rozalia ugryzła się w język, żeby nie dopowiedzieć, że jej szanowny pradziadek, będąc w stanie kompletnego upojenia alkoholowego, sam ściągnął na siebie owo wiadro, bo wydawało mu się, że pociąga za sznurek od dzwonka wzywającego kamerdynera. Choć traktowała Jacka bez mała jak brata, to niekoniecznie musiała przed nim ujawniać wszystkie kompromitujące fakty z historii swojej rodziny. Z rezygnacją popatrzyła, jak jej ojciec przelewa sobie mniej więcej jedną trzecią butelki wina do potężnego kielicha o wielkości bez mała kufla na piwo.

      – A na jak długo pan teraz zostaje? – zapytał Jacek, kiedy już Olaf uzupełnił też dwa pozostałe, podane mu przez Rozalię i na szczęście zdecydowanie bardziej wymiarowe kieliszki.

      – Zobaczymy – odrzekł Olaf. – Na pewno do Nowego Roku, a może nawet do Trzech Króli.

      – Na pewno dłużej – skorygowała go córka. – Jestem pewna, że co najmniej do wiosny.

      – To prawie na stałe. – Jacek dostrzegł w jej słowach szansę na to, aby wreszcie się czegoś dowiedzieć. – Rozumiem, że przyjechał pan z całym bagażem i wszystkim tym, co cenne?

      Olaf, zajęty nakładaniem sobie na talerz sałatki greckiej, puścił jego pytanie mimo uszu. Podchwyciła je za to Rozalia.

      – Pff… – prychnęła lekceważąco. – Jakby tata miał coś wartościowego!

      – Zdziwiłabyś się… – mruknął po nosem Olaf.

      Rozalia popatrzyła na niego ironicznie.

      – Że niby mogę liczyć na jakiś spadek?! – zainteresowała się. – To ciekawe, bo dotąd myślałam, że odziedziczę tylko tę kupę żelastwa, która wisi u taty na ścianach.

      – To repliki mieczy królewskich! – oburzył się Olaf. – Bezcenne!

      – Może i bezcenne, bo nikt za nie grosza nie da, ale przy okazji też i bezużyteczne. – Rozalia wzruszyła ramionami. – Nadają się tylko do ćwiartowania bawoła, a nie przewiduję, żebym nagle zaczęła polować!

      – Ćwiartować bawoła Szczerbcem i mieczami grunwaldzkimi?! – Olaf chwycił się za serce. – Zobaczysz! Zapiszę je jakiemuś muzeum! Tam je docenią!

      – I takim sposobem nawet i ten dyskusyjny spadek poszedł się wietrzyć – uśmiała się Rozalia. – Cóż zrobić?

      – Jestem pewny, że tata ma dla ciebie jeszcze jakąś niespodziankę w zanadrzu… – rzekł Jacek.

      – Słuchaj tego młodzieńca, bo mądrze prawi – potwierdził Olaf.

      – No proszę… – Rozalia wykonała zachęcający ruch ręką – chętnie się dowiem, co niby tata ma takiego cennego, o czym wcześniej nie wiedziałam. Cała zamieniam się w słuch…

      – Nie musisz – mruknął Olaf. – Mogę ci to pokazać.

      Rozalia popatrzyła na niego ze zdziwieniem. Starszy pan wstał od stołu i wyszedł z pokoju. Po chwili w oddali słychać było jakieś trzaski i chroboty, a po kolejnych kilku Olaf wrócił, trzymając w rękach


Скачать книгу