Nieboszczyk sam w domu. Alek Rogoziński

Читать онлайн книгу.

Nieboszczyk sam w domu - Alek Rogoziński


Скачать книгу
polecenie, powiedział: – Teraz przeszło ci ulgowo, ale następnym razem mogę trafić w nerw albo w kość, więc pomyśl dwa razy, zanim znów postanowisz mnie okłamać. To dobra rada. Weź to sobie zawiń, żebyś mi nie zabrudził stołu. Jest wart o wiele więcej niż ty. I pamiętaj, że ja zawsze dotrzymuję słowa, a obiecałem ci kolację. Jeśli nie będziesz mógł jej jeść za pomocą własnych rąk, moi chłopcy cię nakarmią, a to może być ciężkie przeżycie, bo zawsze bardzo się ze wszystkim spieszą.

      Jackowi z miejsca stanęła przed oczami scena z dzieciństwa. Kiedy miał bodajże trzy latka, mama ugotowała mu kleik ryżowy ze szpinakiem i brukselką. Piecuch dzieckiem był raczej normalnym i jako takie brukselkę i szpinak miał w hierarchii ulubionych dań gdzieś tak w okolicach kocich wymiocin. Mama, dumna jednak ze swoich wybitnych talentów w zakresie serwowania dziecku zdrowych posiłków i zezłoszczona, że potomek nie raczy ich docenić, przez pięć godzin zmuszała go, aby ten rarytas skonsumował w całości, przy okazji strasząc, że jeśli tego nie zrobi, przyleci po niego na miotle Baba Jaga. Już w połowie tych tortur Jacek zaczął żałować, że to Baba Jaga nie jest jego mamą. Teoretycznie więc po tamtym incydencie miał już jako taką zaprawę w spowalnianiu procesu jedzenia. Obawiał się tylko, że ludzie Grzywiastego mają trochę więcej siły niż jego rodzicielka.

      – Bardzo przepraszam – wyjąkał, starając się powstrzymać łzy. Mimo że skaleczona dłoń teoretycznie była sprawna, to bolała go jak jasna cholera. – Już nie będę… Tak, znam Rozalię. Jesteśmy przyjaciółmi.

      – Nie będziesz miał problemu z tym, aby dostać się do jej mieszkania, prawda?

      Jacek zmarszczył brwi.

      – Nie rozumiem – rzekł z zaskoczeniem. – W jej mieszkaniu nie ma nic takiego, co…

      – Ocenę tego pozostaw mi, dobrze? – Na twarzy Geparda znów pojawił się wyraz zniecierpliwienia.

      Piecuch posłusznie pokiwał głową.

      – Niedawno do twojej… przyjaciółki – gangster wymówił to słowo z przekąsem – przyjechał jej ojciec. Ma zostać na dłużej…

      Choć gangster nie wygłosił ostatniego zdania w formie pytania, to Jacek i tak na wszelki wypadek potaknął. To była prawda. Olaf Brzeziński po kilku latach względnie dobrej egzystencji znów ostatnio nieco podupadł na zdrowiu i doszedł do wniosku, że troskliwa opieka ukochanej córki będzie dla niego najlepszym lekarstwem.

      – Ma on w posiadaniu coś, co chciałbym, aby stało się moje – kontynuował Grzywiasty. – Twoim zadaniem będzie mi to dostarczyć.

      – Ale… – Jacek poczuł, że nic nie rozumie. – Dlaczego moim?

      Gepard skrzywił się i wydał z siebie gniewne mruknięcie.

      – Mój brat… – rzekł z wyraźnie słyszalną w głosie pogardą – jest sentymentalnym mięczakiem. Ojciec twojej przyjaciółki uratował mu kiedyś życie. Zakazał mi więc, abym go w jakikolwiek sposób skrzywdził fizycznie. Jego albo któregokolwiek z członków jego rodziny.

      Jacek w duchu odetchnął z ulgą.

      – Ale o zabieraniu mu czegokolwiek nic nie wspominał, więc zamierzam to wykorzystać – Gepard zaczął wycierać blat stołu i porządkować stojące na nim rzeczy. – W końcu od lat dbam o to, aby jego córce, tak jak i wszystkim innym mieszkańcom tej mieściny, włos z głowy nie spadł, więc chyba należy mi się za to jakaś nagroda. Twoim zadaniem będzie przyniesienie mi tego…

      – A co dostanę w zamian? – zapytał Jacek i od razu przestraszył się własnej odwagi.

      Gepard roześmiał się, a mówiąc dokładnie, wydał z siebie nieprzyjemny, gardłowy skrzekot.

      – Naprawdę uważasz, że jesteś w sytuacji, w której możesz się targować? – zapytał z niedowierzaniem. – Ciesz się, że nie wypróbowałem moich nowych noży na twojej skórze. Myślę, że ta gładziutka buźka, która pewnie musi się podobać wielu kobietom, wyglądałaby o wiele bardziej interesująco, gdyby ozdobiło ją kilka głębokich szram. Przekonamy się?

      Jego ręka powędrowała w stronę noża.

      – Wolałbym nie – zaprotestował cicho Jacek.

      – W takim razie umówmy się, że powstrzymasz się od idiotycznych pytań, a ja w zamian za to umorzę ci część twojego długu – rzekł Gepard, po czym włożył rękę pod blat stołu, gdzie umieszczony był dzwonek alarmowy. Po chwili w salonie pojawił się jeden z jego podwładnych. – Zabierz tę misę do kuchni i powiedz Frankowi, że jeśli znów zepsuje smak ratatouille’a, to przejdzie do historii jako kulinarny van Gogh. Za trzy kwadranse ma tu stać przede mną arcydzieło, po spróbowaniu którego nawet Magdzie Gessler wyprostowałyby się loki z wrażenia. Już! Odmarsz!

      Gepard wykonał pospieszający ruch ręką, po czym usiadł na krześle za stołem i przyjrzał się Jackowi uważnie.

      – Myślałeś kiedyś o przebranżowieniu się? – zapytał go po chwili.

      Piecuch pokręcił głową.

      – Przydałby mi się ktoś, kto wygląda tak niewinnie i przy okazji potrafi myśleć. Bo ci tutaj… – Gepard skrzywił się – …są pospolitymi idiotami. Pożytecznymi, ale nie wtedy, kiedy trzeba wykazać się inteligencją większą niż ta, którą ma kura. Przemyśl to. Mógłbyś u mnie nieźle zarabiać. Oczywiście, jeśli tylko wypełnisz swoją pierwszą misję bez kombinowania.

      Jacek, który z miejsca wyobraził sobie, jak zamienia się w postać z gangsterskich obrazów Patryka Vegi, lekko się przeraził. Tym bardziej że od najmłodszych lat miał problemy z wygłaszaniem wulgaryzmów, a wszyscy bohaterowie tychże filmów sprawiali wrażenie cierpiących na zaawansowane stadium zespołu Tourette’a.

      – Przemyślę – obiecał, żeby nie rozdrażniać Grzywiastego. – Najpierw jednak chciałbym się dowiedzieć, co właściwie mam ukraść…

      – A, oczywiście. – Na twarzy gangstera pojawił się uśmiech. – Już ci wszystko tłumaczę…

      ROZDZIAŁ II

      Choć Maria przewidywała, że przygotowanie świątecznej niespodzianki przy wiecznie kręcącym się po domu mężu nie będzie prostym zadaniem, to łaskawy Los litościwie postanowił iść jej na rękę. Na cztery dni przed Wigilią okazało się, że priorytetowy projekt, realizowany na Wybrzeżu przez należące do jej ukochanego biuro architektoniczne, natrafił na sporą przeszkodę. Wzięła się ona z niedbalstwa cymbała-zleceniodawcy, który beztrosko pomylił dokumenty i dostarczył taki, z którego wynikało, że główna siedziba znanej trójmiejskiej firmy ubezpieczeniowej „TU-bezpiecznie” ma zostać postawiona na terenie płaskim. Krystian i jego ludzie stworzyli projekt w pełni godny co najmniej londyńskiego City albo berlińskiego Postdamer Platz. Wszystkie decyzyjne osoby ze strony inwestora zachwyciły się nim wręcz niebotycznie, po czym okazało się, że zamiast łąk i pastwisk na miejscu znajduje się kilkanaście pagórków oraz jedna całkiem spora górka. W dodatku niczego nie można stamtąd usunąć, bo w wyniku prężnej działalności miejscowej grupy archeologicznej wzniesienia te zyskały status zabytkowych kurhanów i trzeba było je teraz wkomponować w projekt bez naruszania ich struktury. W związku z tym budowla miała szansę prezentować się niczym wiszące klasztory w greckich Meteorach i istniała groźba, że pracownicy, aby dostać się do swoich biur, będą musieli zakupić osprzęt alpinistyczny albo paralotnię. Ponieważ wizytująca to miejsce zastępczyni Krystiana zareagowała na widok górek i wieść o ich statusie tak jak na każdy inny problem, to znaczy wydała z siebie pobożny w treści, acz i krótki okrzyk: „Jezusiczku!”, i zaczęła szlochać, a następnie w czasie telefonicznej rozmowy z Witkiem na pytanie, czy ma pomysł, jak wybrnąć z tego kłopotu, odpowiedziała ponuro: „Mam. Musimy sobie strzelić w łeb!”, mąż Marii, chcąc nie chcąc, udał się na wizję lokalną, aby


Скачать книгу