Zabójczy kusiciel (t.4). Kristen Ashley
Читать онлайн книгу.Odejdź stąd. Już – odparłam. – Zostawicie te dzieciaki w spokoju. Jeśli odejdziecie, nikomu nic się nie stanie.
– Wal się, suko – warknął Jermaine i ruszył na mnie.
Przełożyłam pistolet do drugiej ręki. Zrozumiałam, że gotów jest dać się postrzelić, żeby tylko dowieść swojej racji. Wielki facet podporządkuje sobie głupią kobietę. Niech spierdala.
Zrobił pierwszy ruch, wyciągnął rękę, żeby mnie złapać. Ja wykonałam drugi.
Złapałam go za nadgarstek i pochyliłam się, nurkując pod jego rękę. Wykorzystałam dźwignię, jego masę i siłę rozpędu, wykręciłam mu rękę i przekręciłam go. Wylądował na plecach z nieprzyjemnym łomotem. Wtedy bez wahania kopnęłam go mocno w krocze. Zawył i zwinął się z bólu, a ja postawiłam nogę na jego szyi, przenosząc na nią ciężar ciała (może trochę więcej, niż było trzeba, ale w końcu robiłam to pierwszy raz, więc uznałam, że mogę sobie pozwolić).
Podniosłam głowę, zerkając na Clarence’a. Przełożyłam glocka do prawej ręki, przytrzymałam lewą i wycelowałam.
– Puść go – poleciłam.
Clarence gapił się na mnie zszokowany – i nadal trzymał Martina. Opuściłam broń i strzeliłam, kula trafiła tuż obok jego lewej stopy. Poczuł uderzenie i podskoczył, ale wciąż nie puszczał Martina. Podniosłam broń, celując Clarence’owi w głowę, nachyliłam się do celownika.
– Powiedziałam: puść go.
Uwolnił Martina z chwytu, chłopiec od razu podbiegł do brata.
Stałam, celując w Clarence’a i nadal trzymając stopę na szyi Jermaine’a, i zastanawiałam się, co, do jasnej cholery, mam teraz zrobić. Wtedy Clarence przeniósł wzrok z mojej broni, którą do tej pory studiował, i spojrzał za moje ramię.
– Kurwa mać. Więc to prawda – szepnął Clarence, ale go usłyszałam.
Raczej wyczułam, niż zobaczyłam, że stoi za mną Crowe. Podszedł z tyłu i zatrzymał się, spoglądając na dilera na ziemi.
Chyba jednak ktoś za mną jechał. Kurczę, rzeczywiście był dobry.
Kątem oka zobaczyłam cień za Clarence’em, przyjrzałam się: na scenę wkroczył Mace.
Po prostu zajebiście.
– Czy to się naprawdę wydarzyło? – zwrócił się Mace do Crowe’a.
– Tak jak widziałeś – odparł ten i spojrzał na mnie.
Było ciemno, nie mogłam dojrzeć wyrazu jego oczu, więc nawet nie próbowałam. Przeniosłam wzrok na Mace’a i Clarence’a.
Mace przyglądał mi się przez chwilę i sądząc z błysku w okolicach ust, chyba się uśmiechał. Potem złapał Clarence’a za nadgarstek, wykręcił mu rękę za plecy i przycisnął twarzą do muru. Wyjął kajdanki z tyłu bojówek i zapiął mu je na rękach.
– Zostań – polecił Clarence’owi, jakby ten był psem.
Opuściłam broń i wsunęłam ją z tyłu za pasek dżinsów.
– Możesz już zdjąć mu nogę z szyi – zauważył Vance.
Spojrzałam w dół. Jermaine nadal wił się w agonii i chyba nigdzie się nie wybierał.
– Aha – wymruczałam i zabrałam stopę.
Vance przykląkł i skuł Jermaine’a. Mace wyjął telefon z kieszeni i zadzwonił.
– Luke? Mamy przesyłkę. Tak, kolejna parka od Law. – Poszedł w stronę ciemności i słyszałam jeszcze, jak mówi: – Kurwa, nie uwierzysz…
Podeszłam do Martina i Curtisa.
– Wszystko w porządku?
Tylko pokiwali głowami.
– Curtis, jak głowa? – zapytałam.
Znowu kiwnięcie.
– Czemu za wami biegli?
Patrzyli na mnie bez słowa.
– No jazda, pucujcie się. To są ciemne typy i wyjątkowo groźne. Czemu was gonili?
– Pomyśleliśmy, że pomożemy ci z tymi od dragów – poinformował mnie Curtis.
– Trochę żeśmy ich obserwowali – dorzucił Martin z dumą.
O kurde. Tylko nie to.
– Wszyscy w kółko gadają, żeby coś zrobić; mieliśmy dość gadania i po prostu to zrobiliśmy – mówił dalej Curtis.
– W chuj zajebiście, że działasz z Crowe’em – powiedział do mnie Martin i zwrócił się do brata: – Mówiłem ci, że z nim działa!
Curtis skinął głową, chyba zbyt podekscytowany, żeby coś mówić. Patrzył to na mnie, to na Vance’a, który podniósł Jermaine’a i ustawił go przy ścianie obok Clarence’a.
Spojrzałam na chłopaków.
– Nie przeklinaj i nie działam z Crowe’em.
– Jak to nie działasz? Słyszałem, że on jest jakby twoim facetem, a ty jakby jego kobietą – odparł Martin.
– No, Sniff mówił, że dziś się obejmowaliście w księgarni, gdzie oni wszyscy przychodzą – dorzucił Curtis.
Niech diabli wezmą Sniffa i jego za długi język.
Spojrzałam na Vance’a, który właśnie się do nas odwrócił. Nie znałam go na tyle dobrze, żeby odgadnąć, jak zareaguje na to wszystko, ale gdybym miała zgadywać, wśród odpowiedzi nie znalazłby się szeroki, zadowolony uśmiech, który właśnie w tej chwili prezentował.
Spojrzałam na niego znacząco i odwróciłam się do chłopaków.
– Dobra, panowie, postawmy sprawę jasno. Wy dwaj nie kręcicie się po ulicach i nie próbujecie dopaść przestępców. Jeśli usłyszycie, że ktoś w azylu myśli, żeby to zrobić, przekazujecie im to, co powiedziałam. Zrozumiano? – powiedziałam swoim nieznoszącym sprzeciwu tonem.
– Zrozumiano – odparł Curtis.
– Nie ma potrzeby. Jeśli działasz z Crowe’em, a ten facet, Mace, też w tym siedzi… – Martin zawiesił głos, nadal pod wrażeniem.
– To ulice zaraz będą czyste – dodał Curtis, jakbyśmy byli jakimiś superbohaterami.
Znów zerknęłam na Vance’a, a on wciąż się uśmiechał. Przewróciłam oczami.
Zobaczyłam za sobą światła i odwróciłam się: w aleję wjechał czarny ford explorer. Zatrzymał się obok nas, z miejsca kierowcy wyskoczył Stark, z miejsca pasażera ruszył się wielki blondyn, wyglądający jak krewny olbrzyma z Fortnum. Obaj podeszli do nas, szeroko uśmiechnięci.
Martinowi i Curtisowi opadły szczęki.
– Niech to szlag – wysyczałam pod nosem.
Tego tylko potrzebowałam: super macho Stark i Wielki Drwal przyjechali po „śmieci”. Dzieciaki będą miały o czym gadać do Gwiazdki.
Mace wyłonił się z cienia w chwili, gdy wielki blondas powiedział:
– Jezu, Law, robisz sobie czasami wolne?
– Law nigdy nie śpi – oznajmił Curtis.
Spojrzałam w niebo. W tym czasie podszedł do mnie Vance, objął ręką za szyję i przyciągnął do siebie. Martin i Curtis już wcześniej gapili się na nas z otwartymi ustami, ale teraz oczy prawie wyszły im z orbit.
– Wiedziałem,