Niespokojna krew. Роберт Гэлбрейт
Читать онлайн книгу.stanowisku. Odszedł od niej mąż, zostawiając ją z dzieckiem. Odkładała na nowy samochód, ale wiedziała, że trochę to potrwa, więc jeśli ktoś pytał, udawała, że morris minor stoi u mechanika albo że łatwiej jest jej wsiąść do autobusu.
– Jeśli rzeczywiście tak było…
– Tak było. Lawson wszystko sprawdził, popytał na złomowisku i tak dalej.
– …na pewno wyklucza ją to z grona podejrzanych o uprowadzenie.
– Jestem skłonny się zgodzić – powiedział Strike. – Oczywiście mogła wziąć taksówkę, ale kierowca też musiałby brać udział w porwaniu. Nie, w wypadku Janice interesujące jest to, że choć Talbot wierzył całkowicie w jej niewinność, przesłuchiwał ją w sumie siedem razy, więcej niż któregokolwiek innego świadka czy podejrzanego.
– Siedem razy?
– No. Początkowo miał niezły pretekst. Była sąsiadką Steve’a Douthwaite’a, bardzo zestresowanego pacjenta Margot. Drugie i trzecie przesłuchania w całości dotyczyły Douthwaite’a, z którym Janice znała się na tyle, by mówili sobie dzień dobry. Douthwaite był ulubionym kandydatem Talbota na Rzeźnika z Essex, więc możesz sobie wyobrazić jego tok rozumowania: też wypytywałabyś sąsiadów, gdybyś myślała, że ktoś może szlachtować w domu kobiety. Tylko że Janice nie potrafiła powiedzieć Talbotowi o Douthwaicie więcej, niż już wiemy, a mimo to Talbot wciąż do niej wracał. Po trzecim przesłuchaniu przestał ją pytać o Douthwaite’a i zrobiło się naprawdę dziwnie. Pytał ją między innymi, czy kiedykolwiek poddawano ją hipnozie, czy jest gotowa tego spróbować, wypytywał ją o sny i namawiał, żeby zapisywała je w dzienniczku, który mógłby potem czytać, a poza tym żeby przedstawiła mu listę swoich ostatnich partnerów seksualnych.
– Co?
– W aktach jest kopia listu napisanego przez komendanta, który przeprosił Janice za zachowanie Talbota – powiedział rzeczowo Strike. – W sumie rozumiesz, dlaczego chcieli, żeby jak najszybciej odszedł ze służby.
– Jego syn ci o tym wspominał?
Strike przypomniał sobie szczerą, łagodną twarz Gregory’ego, jego zapewnienie, że Bill był dobrym ojcem oraz zażenowanie młodego Talbota, gdy rozmowa zeszła na pentagramy.
– Wątpię, czy o tym wiedział. Janice chyba nie narobiła rabanu.
– Hm – mruknęła Robin. – W końcu była pielęgniarką. Może zorientowała się, że jest chory? – Zastanawiała się nad czymś przez chwilę, po czym dodała: – Ale to musiało być przerażające, prawda? Policjant prowadzący śledztwo co chwila zjawia się w twoim domu, a do tego prosi, żebyś zapisywał sny.
– Coś takiego napędziłoby stracha większości ludzi. Zakładam, że wyjaśnienie jest oczywiste… ale i tak powinniśmy ją o to spytać.
Strike spojrzał do tyłu i zobaczył tam, tak jak miał nadzieję, torbę z jedzeniem.
– Przecież są twoje urodziny – powiedziała Robin, nie odrywając oczu od drogi.
– Masz ochotę na herbatnika?
– Dla mnie jest trochę za wcześnie. Ale nie krępuj się.
Przechylając się do tyłu, by sięgnąć po torbę, Strike zauważył, że Robin znowu pachnie swoimi dawnymi perfumami.
20
A jeśli o kim co złego słyszała,
Rychło to ubrała w słowy dosadne,
Snadno każdemu o tem rozprawiała
I wnet się stało w dwójnasób szkaradne.
Edmund Spenser
The Faerie Queene
Dom Irene Hickson stał w krótkim, wygiętym rzędzie georgiańskich szeregówek z żółtej cegły z łukowatymi oknami i naświetlami nad czarnymi drzwiami wejściowymi. Robin przypomniała się ulica, na której spędziła ostatnich kilka miesięcy swojego małżeńskiego życia, w wynajętym domu zbudowanym dla kapitana żeglugi. Tu też wyczuwało się ślady handlowej przeszłości Londynu. Napis nad łukowatym oknem głosił: „Magazyn herbaty Royal Circus”.
– Pan Hickson musiał nieźle zarabiać – powiedział Strike, patrząc na piękne proporcje pierzei budynku, gdy przechodzili z Robin przez ulicę. – To daleka droga od Corporation Row.
Robin wcisnęła dzwonek. Usłyszeli, jak ktoś woła: „Już otwieram!” i kilka sekund później w drzwiach stanęła niska siwowłosa kobieta. Ubrana w granatowy sweter i spodnie w rodzaju tych, które matka Robin nazwałaby „portkami”, miała okrągłą zarumienioną twarz. Niebieskie oczy spoglądały spod nierównej grzywki, którą, jak przypuszczała Robin, kobieta prawdopodobnie przycinała sama.
– Pani Hickson? – spytała Robin.
– Janice Beattie – przedstawiła się starsza kobieta. – Pani to Robin, prawda? A pan ma na imię… – Spojrzenie emerytowanej pielęgniarki przesunęło się w stronę nóg Strike’a, jakby poddawała je profesjonalnej ocenie – …Corm’ran, tak się to wymawia? – spytała, spoglądając z powrotem na jego twarz.
– Właśnie tak – powiedział Strike. – To bardzo miło, że zgodziła się pani z nami spotkać, pani Beattie.
– Och, żaden problem – powiedziała, odsuwając się, żeby wpuścić ich do środka. – Irene za chwilę do nas dołączy.
Uniesione kąciki ust pielęgniarki i dołeczki w jej pełnych policzkach nadawały jej wesoły wygląd, nawet gdy się nie uśmiechała. Poprowadziła ich korytarzem, który Strike’owi wydał się przytłaczający i przesadnie udekorowany. Wszystko miało kolor przybrudzonego różu: kwiecista tapeta, gruba wykładzina, misa z potpourri na stoliku z telefonem. Odgłos spuszczanej wody w oddali podpowiedział im, gdzie jest Irene.
Salon był urządzony w oliwkowym kolorze, a wszystko, co można było w nim udrapować, ozdobić falbankami, obszyć frędzlami albo wyścielić, poddano właśnie takim zabiegom. Na małych stolikach tłoczyły się zdjęcia rodzinne w srebrnych ramkach. Największe ukazywało stolik zastawiony drinkami z owocami i parasolkami oraz mocno opaloną czterdziestokilkuletnią blondynkę przytulającą się nad nim policzkiem do policzka rumianego dżentelmena, który, jak przypuszczała Robin, był nieżyjącym już panem Hicksonem. Wyglądał sporo starzej od żony. Na zrobionych na zamówienie mahoniowych półkach na tle błyszczącej oliwkowej tapety stała olbrzymia kolekcja porcelanowych figurek. Przedstawiały młode kobiety w krynolinach. Jedne w zastygłych pozach kręciły parasolkami, inne wąchały kwiaty albo kołysały w ramionach jagniątka.
– Kolekcjonuje je – powiedziała z uśmiechem Janice, podążając za wzrokiem Robin. – Urocze, prawda?
– O, tak – skłamała Robin.
Janice chyba uznała, że nie ma prawa ich prosić, by usiedli, dopóki nie zjawi się Irene, więc cała trójka stała obok figurek.
– Z daleka państwo przyjechali? – spytała uprzejmie, lecz zanim zdążyli odpowiedzieć, rozległ się głos, który skupił na sobie całą uwagę.
– Dzień dobry! Witajcie!
Podobnie jak jej salon, Irene Hickson na pierwszy rzut oka emanowała przesadnie ozdobioną, przesadnie wywatowaną zamożnością. Równie jasnowłosa jak w wieku dwudziestu pięciu lat, była teraz znacznie tęższa i miała olbrzymi biust. Opadające powieki obrysowała czarną kredką, rzadkie brwi podkreśliła ołówkiem, nadając im kształt łuków godnych Pierrota, a wąskie usta umalowała na szkarłatny kolor. W musztardowym bliźniaku, czarnych spodniach, lakierkach na obcasie i z olbrzymią ilością złotej biżuterii, na którą składały się między innymi klipsy tak ciężkie, że rozciągały jej już i bez tego wydłużone płatki