Pieśń o kruku. Paweł Lach
Читать онлайн книгу.Czuję ból w żołądku… Straszliwy ból! I czuję go niestety mocniej z każdą upływającą chwilą. Jeden jest na to sposób, a ty właśnie jesteś dla mnie ratunkiem. Nie rozpalę nawet ognia, by zagrzać twoje mięso. Szkoda na to czasu.
– Poczekaj jeszcze! Daj mi szansę.
– Szansę? Jak cię zwą, zuchwalcze?
– Noszę imię Ingolf, a zwą mnie po prostu Ślepcem.
Brwi Glamrunga zmarszczyły się. Olbrzym miał wrażenie, że słyszał już kiedyś to imię. Był pewien, że ktoś opowiadał mu o jakimś Ingolfie. Ale głód mącił zmysły i stępiał pamięć.
– Powiedz mi zatem, Ingolfie – odezwał się olbrzym po chwili rozmyślań – dlaczego miałbym darować ci życie? Czy kiedykolwiek w opowieści, którą słyszałeś na szlaku, ktoś obdarzył mnie takim przymiotem jak litość?
– Nigdy, Glamrungu. Nie podejrzewałbym cię nawet o taką słabość charakteru jak litość. Ale mawiają ludzie, że żywisz pewną namiętność. Wiem doskonale, że choć jesteś synem rodu olbrzymów, to nosisz w sobie pożądanie, typowe dla ludzi, a zwłaszcza karłów, które zamieszkują świat podziemi. Kochasz złoto i uwielbiasz wpatrywać się w jego blask!
Olbrzym spochmurniał. Bardzo wiele wiedział o nim ten nieznajomy wędrowiec. Zbyt wiele. Ale to, co powiedział ślepiec, było prawdziwe.
– Co jednak z tego? – odezwał się Glamrung, zbliżając się do Ingolfa. Przyklęknął na jedno kolano i schylił głowę, by lepiej przyjrzeć się wędrowcowi. – Zebrałem trochę pierścieni i złotych spinek od tych, którzy przemierzali szlak. Owszem, bardzo to cieszy moje oko. Ale ty nie wyglądasz na kogoś, kogo ludzie zowią królem. A przecież tylko królowie mają skarbce pełne złota!
– Czy imię Ingolf nic ci nie mówi?
– A powinno? – rzucił ze złością Glamrung. – Wiem tylko tyle, że mięso ludzi jest dobre i doskonale syci, bez względu na to, kto jakie imię nosi. To mnie interesuje w tej chwili. I tylko to!
– Ale musiałeś słyszeć – zaczął Ingolf, cofnąwszy się o krok – o wielkim skarbie Sigurda Zdobywcy, który był potężnym jarlem? Nie mylę się? Lubisz przecież opowieści. Musisz znać i tę… Wiesz dobrze, pewnie od tych, którzy zapuszczali się na tutejsze szlaki, że Sigurd pochował w górach swoje skarby. Zwoził złoto co rok, gdy długie łodzie wyprawiały się daleko na Zachód. Nikt jednak nie wie, gdzie to wszystko przepadło, bo rozdawszy część łupu swojej załodze, dla reszty złota i kosztowności znalazł sekretne miejsce. A potem jarl wypłynął raz jeszcze na morze i nie powrócił. Skarb jednak pozostał gdzieś w górach.
– Tak, znam tę opowieść doskonale – powiedział Glamrung. – Ale nikt nie znalazł skarbu do tej pory. Sam szukałem, gdy jeszcze głód mi nie doskwierał. Sigurd zabrał do zaświatów swoją tajemnicę. A może i czary strzegą porzuconego złota? Kto wie?
– Czekaj, czekaj! – zawołał Ingolf, czując, że olbrzym jest już bardzo blisko, bo wstał z trudem z klęczek i zrobił tylko krok do przodu. – Był ktoś, komu Sigurd zdradził swój sekret. Jeden z młodzieńców z załogi, która łupiła ziemie na Zachodzie. Był to syn jarla. On pomagał ojcu zanosić skarb do górskiej pieczary. Ale żądza bogactwa była tak wielka, że Sigurd oślepił własnego syna, by ten nie dotarł potem do złota. Nie była to jednak wystarczająca gwarancja dla okrutnika. Przyszła jarlowi do głowy myśl, że pewność zyska tylko wtedy, gdy wyprawi potomka w zaświaty. Nie zdążył jednak splamić się zbrodnią, bo młodzieniec uciekł z pomocą swej siostry, która spoiła ojca miodem zmieszanym z usypiającą miksturą… To tylko opowieść. Ale jest w niej wiele prawdy.
Glamrung schwycił swoją mocarną dłonią Ingolfa i podniósł go wysoko.
– Czy pamiętasz jakie imię nosił ten młodzieniec z opowieści skaldów? – zawołał ślepiec. – Czy nie mówili na niego Ingolf? Czy to nie za duży zbieg okoliczności, że spotykasz w krainie, gdzie ukryte jest złoto Sigurda, kogoś, kto nosi to imię i kogo pozbawiono wzroku wiele lat temu?
– Miesza mi się w głowie – powiedział olbrzym, chwiejąc się na nogach, ale nie wypuszczając ze swej dłoni ślepca. Skarb Sigurda, Ingolf, górski szlak, złote monety. Tego wszystkiego było za wiele. I ten głód! Dojmujący, przeszywający bólem wnętrzności. Oj, Glamrung nie mógł się skupić na niczym innym!
– To ja jestem tym Ingolfem z opowieści, Glamrungu, synem Sigurda Zdobywcy, oślepionym przez własnego ojca. Doskonale pamiętam szlak, który prowadzi do miejsca, gdzie kryją się skarby. Nigdy nie widziałeś tylu worków pełnych monet! Złote puchary wysadzane drogimi kamieniami! Pierścienie! Miecze o złotych rękojeściach i tarcze lśniące od kosztowności! To wszystko może należeć do ciebie… Ja cię tam zaprowadzę, a ty darujesz mi życie.
– Dobrze, już dobrze… – powiedział Glamrung zmęczonym głosem. – Wyjaśnij mi tylko jedno. Czemu nie próbowałeś przez te wszystkie lata dotrzeć do złota z czyjąś pomocą?
– Czy nie poznałeś już dzięki opowieściom ludzi na tyle, by wiedzieć, że nikomu spośród człowieczego rodu nie można zaufać? Przekląłem złoto, które pozbawiło mnie wzroku, podobnie jak i przekląłem swego ojca. Moja siostra również, choć i tak nie żyła zbyt długo. Myślisz, że ktokolwiek podzieliłby się ze mną odszukanym złotem? Nikomu już nie można ufać! Na nic mi bogactwa, jeżeli sprowadziłyby na mnie śmierć. Ale jeśli skarby Sigurda pomogą wykupić się od niej, to wiem, że warto było ukrywać sekret przez tyle lat. Bierz sobie to złoto, Glamrungu, jeśli chcesz! Zabierz wszystko!
– Powiedz mi zatem, jak dotrzeć do skarbu, Ingolfie, synu Sigurda! – zawołał olbrzym, wpatrując się w wędrowca. W oczach Glamrunga rozbłysło palące się czerwienią pożądanie.
– Nie, nie zrobię tego – odrzekł Ingolf. – Nie jestem głupcem. Zgładzisz mnie i pożresz, gdy tylko poznasz sekretną drogę. Po prostu cię tam zabiorę. Jestem ci potrzebny. Szczelina w skałach, gdzie ukryto skarb, jest tak wąska, że ja sam ledwo się przecisnę. Nie wydobędziesz skarbu bez mojej pomocy. Daj jednak słowo, że puścisz mnie wolno, gdy złoto i kosztowności będą już twoje.
– Tak, tak! – powiedział Glamrung i uśmiechnął się chytrze. – Dam ci słowo, że tak będzie. Gdy tylko dostanę swoje złoto, puszczę cię wolno.
Olbrzym pomyślał, że to znakomita okazja, aby upiec dwie pieczenie przy jednym ogniu.
Strzeliste wierzchołki gór rozdzierały płachtę skłębionych obłoków. Przez szczeliny w chmurach przedzierało się blade światło, rozpraszające nieco mrok. W tej partii gór śnieg zalegał grubą warstwą przez cały rok i tylko głębiej w dolinach tajał, odsłaniając brunatną trawę i mchy.
– Daleko… Daleko jeszcze? – zapytał Glamrung, urywanym, zmęczonym głosem.
– Nie, zbliżamy się już do celu – odparł Ingolf, który przysiadł na ramieniu olbrzyma. Czuł, że z każdym krokiem Glamrung słabnie. Gigant chwiał się na swych wielkich nogach i potykał coraz częściej. Ingolf musiał się mocno trzymać zmierzwioną czuprynę, by nie spaść. Glamrung często przecierał oczy ze zmęczenia. Pot perlił się na jego skroni.
– Widzę dwa wierzchołki gór podobne do koźlich rogów – odezwał się olbrzym, przystanąwszy na skraju przepaści.
– Czy po twej prawej ręce otwiera się widok na rozległy płaskowyż?
– Jest dokładnie tak, jak mówisz – potwierdził Glamrung.
– Powinieneś zatem dostrzec stromą skałę, która