Nabór. Vincent V. Severski

Читать онлайн книгу.

Nabór - Vincent V. Severski


Скачать книгу
się zmieniło między nami? – zapytał niespodziewanie, bo wcale tego nie planował.

      – I tak, i nie. Sama nie wiem… – odparła natychmiast, jakby była przygotowana na to pytanie, i uciekła wzrokiem gdzieś w bok. – Dlaczego pytasz? Co to znaczy, że masz mało czasu?

      – To ważne, że… – Dima zawiesił głos i po chwili zastanowienia dodał: – Że się nie zmieniło… i zmieniło też. Tak uważam i bardzo chciałbym…

      – O co chodzi, Dima? – przerwała mu, lekko zaniepokojona. – Wstydzisz się tego, co zaszło wczoraj? Jesteśmy dorośli, po przejściach, nie ma powodu, żebyś miał jakieś… jakieś… żebyś… – powtórzyła, jakby zgubiła wątek, a na jej twarzy odmalowało się delikatne rozczarowanie.

      – Ależ skąd! – odparł Dima. – To było… to jest cudowne, że tak się stało i…

      Monika podniosła się z kanapy i podeszła do zaskoczonego Dimy. Dotknęła dłońmi jego policzków i pocałowała go w usta.

      – Bolało? – zapytała z uśmiechem. – To chyba dobrze, że ludzie obdarzają się uczuciem, a okazują to pocałunkami. Jak nastolatki. Nie uważasz?

      Dima też się uśmiechnął. Objął Monikę, która jakby straciła równowagę i usiadła mu na kolanach.

      – Chciałem z tobą porozmawiać właśnie o tych uczuciach… Ale zdecydowałem, że zrobię to później, bo…

      – Później? – zapytała zaskoczona.

      – Potrzebuję czasu, żeby ci wszystko powiedzieć. Nie porozmawiamy o uczuciach, jeśli nie opowiem ci wszystkiego o swoim popapranym życiu. A tego nie da się zrobić ot tak, przy porannej kawie z mlekiem. I właśnie dlatego, że chcę z tobą o tym rozmawiać i bardzo tego potrzebuję, bo jesteś mi taka bliska, jedyna… – Pocałował ją delikatnie w kącik ust. – Kiedy więc za chwilę otworzę okno i przez nie wyjdę… ty mnie zrozumiesz, prawda?

      Monika odsunęła się i spojrzała na Dimę zaskoczona.

      – Nie rozumiem – odparła zdecydowanie.

      – O jedenastej dwadzieścia pięć, czyli za półtorej godziny, mam samolot do Aten i muszę zgubić obserwację, która przyciągnęła tu za mną, a wczoraj w nocy zrobiła mi w domu kipisz. Prokurator szantażuje mnie, żebym obciążył czymś Romana. Nie miałem kiedy ci o tym powiedzieć. Lecę na moje greckie papiery.

      – Po co lecisz do Aten? Tak nagle? – rzuciła oschle Monika, wróciła na kanapę i z niedowierzaniem pokręciła głową.

      – O wszystkim ci powiem, nie będę nic ukrywał, ale zaufaj mi i daj trochę czasu. Opowiem o swoim ojcu, o Wierze w Moskwie i Tamarze, z którą jadę się zobaczyć.

      Monika otworzyła szeroko oczy i chciała coś powiedzieć, ale nie mogła wydobyć z siebie głosu. Odetchnęła głęboko.

      – Lecisz do Aten zobaczyć się z jakąś Tamarą i wpadasz do mnie z rana, żeby mi o tym powiedzieć, a potem wyskoczyć na schadzkę przez moje okno? – Wypuściła powietrze, jakby chciała pokazać Dimie, że ją rozczarował. – Rzeczywiście, ty się nie zmieniłeś. – Podeszła do drzwi balkonowych, otworzyła je na oścież i powiedziała twardo: – To wyskakuj, bo ci samolot ucieknie. Nisko jest, pierwsze piętro.

      – To nie tak.

      – A jak?

      – Tamara to moja kuzynka.

      – Masz kuzynkę? Ty masz kuzynkę? – wyrzuciła z siebie. – Ciekawe! Nigdy nie mówiłeś. Masz wiele tajemnic. I ten ojciec…

      – Wszystko ci wyjaśnię. Proszę… Moniko! – Podszedł do niej i spróbował ją objąć, ale ona się odsunęła. – Tamara jest córką brata bliźniaka mojej mamy i ważnym oficerem Mosadu.

      – Co? – zapytała zaskoczona. – Pracujesz dla Mosadu?

      – Nie. Jak możesz mnie o to podejrzewać? Pomagamy sobie, ale jako rodzina i nigdy żadnych… Wszystko ci wyjaśnię, wszystko! Przyrzekam. Zależy mi na tobie… Bardzo zależy.

      Nie myślał, słowa układały się same, ale poczuł, że sprawiają mu satysfakcję, i zrozumiał, że powinny wybrzmieć znacznie wcześniej. Patrzył na Monikę, której twarz powoli zmieniała się z zaciętej, wojowniczej, pewnej siebie w coraz bardziej łagodną. Ale szybciej niż twarz zmieniały się jej oczy.

      Monika nigdy nie słyszała takiego tonu w głosie Dimy. Jąkał się jak dorastający chłopiec, a nie doświadczony mężczyzna, samiec alfa, na którego czasami tak nieudolnie pozował. Ale to właśnie teraz był autentyczny i Monika doskonale to wiedziała. Znała go lepiej, niż mógł przypuszczać. Dima był mistrzem kłamstwa i manipulacji, kiedy miał zadanie do wykonania, ale prywatnie z kobietami bywał tak nieporadny jak żuk, którego przewrócono na grzbiet.

      – Dobrze! – rzuciła Monika, niepewna, czy czuje do Dimy więcej sympatii, czy też mu współczuje.

      – To powiem tak, tylko się nie śmiej… Przepłynąłem morza, które wyschły, przeszedłem wszystkie pustynie, przeleciałem trzy razy na Księżyc, żeby w końcu do ciebie dotrzeć, ale że akurat tego ranka… Nie zaplanowałem, Moniko…

      – Nie będę się śmiała – odparła pogodnie, ale bez uśmiechu. – To ty do mnie przyszedłeś. Nie jesteś mi przecież nic winien.

      Wciąż stali przy otwartych drzwiach balkonowych. Dima dotknął jej dłoni, a ona nie odsunęła swojej. Jak wczoraj w taksówce – przeleciało im obojgu przez myśl.

      – Dobrze… nie bylibyśmy tym, kim jesteśmy, gdyby nie zaufanie.

      – I cierpliwość – dodał Dima.

      – No to działaj, Dimka. Leć do tej swojej kuzynki z… Mosadu! – Ostatnie słowa wypowiedziała, mocno kręcąc głową, i zaraz zapytała: – A Roman o tym wiedział?

      – Nie.

      – No, nieźle…

      – Dowie się, ale ty najpierw.

      – To o której masz ten samolot? Zdążysz?

      – Gdzie twój samochód? Tutaj, na parkingu? – Wyjrzał na zewnątrz.

      – Pod balkonem.

      – To daj mi kluczyki. Zostawię je potem w skrytce, a samochód na lotnisku, dobrze?

      Skinęła głową i poszła do przedpokoju. Po chwili wróciła z kluczykiem do swojego volkswagena i dowodem rejestracyjnym.

      – Oby odpalił – rzuciła. – Masz tu dowód, tak dla porządku, bo badanie techniczne chyba nieaktualne i ubezpieczenie też. Gdybym wiedziała, że chcesz go pożyczyć, tobym… – Uśmiechnęła się z lekką ironią. – A sąsiadami z parteru się nie przejmuj. Wyjaśnię im, dlaczego facet wychodzi ode mnie rano przez balkon. – Spojrzała na zegar na ścianie. – Pospiesz się i… dawaj znać.

      Uśmiechnęli się do siebie w taki sposób, że pocałunek był już zbędny, a nawet mógł się stać śmieszny, trochę naiwny, koturnowy. Rozstanie w pracy zawsze było czymś naturalnym. Tym razem jednak nie wiedzieli, jak się zachować, bo stali naprzeciw siebie w zupełnie nowych rolach.

      15

      Luka spędził noc w motelu na stacji benzynowej. Nim otworzył oczy, sięgnął po smartfon. Nie było jednak żadnej wiadomości. Oznaczało to, że nic się nie zmieniło i ma pilotować Haniego do końca, ale Hani już nie żył, więc misja straciła sens. Teraz musiał wyjaśnić, co się stało i dlaczego, by Teheran dokonał korekty planu. Czasu


Скачать книгу