Nabór. Vincent V. Severski

Читать онлайн книгу.

Nabór - Vincent V. Severski


Скачать книгу
obiecać, że jutro rano ruszymy ostro do przodu i wkrótce będą jakieś efekty.

      – Nie jakieś, tylko konkretne. – Bolecki podniósł głos i pomyślał, że mianowanie faceta z wojskowego kontrwywiadu było jednak pomyłką. Lojalność to dzisiaj za mało. – Czuję oddech tego Leskiego na karku, a przecież za chwilę będziemy mieli najważniejsze wydarzenie od obalenia komuny, rozumie pan? Wojnę z Iranem! I albo wszyscy polegniemy, albo zwyciężymy na zawsze. Albo Lubert weźmie władzę, bo będzie musiał.

      – Panie premierze! – Wesołowski wyprostował się służbowo. – Może pan na mnie liczyć.

      – Niech pan pomyśli o sobie i swojej rodzinie. Jak przegramy, to opozycja nie będzie miała skrupułów, żeby i pana rozliczyć.

      18

      Dima wstał z bólem głowy, ale nie był pewien, czy to z powodu nadużycia alkoholu w ostatnim czasie, stresu czy intensywnego zapachu w mieszkaniu, więc zanim udał się do toalety, pootwierał wszystkie okna. Była dziewiąta i zapowiadał się piękny, słoneczny dzień.

      Najpierw sprawdził telefon. Nie było żadnych nowych wiadomości. Ani tych, na które czekał – od Stokrotki i od Witka – ani tej, na którą nie czekał, ale bardzo chciałby dostać. Od Moniki.

      Nastawił kawiarkę i wyjął z lodówki mleko, żeby nie było zimne.

      Postanowił jednak przed śniadaniem i kąpielą zejść do Makisa i pogadać o szczurach. Wprawdzie list od Fiedotowa znacznie bardziej go niepokoił, ale śmierć dwóch wielkich gryzoni w romantycznej pozie też nie dawała mu spokoju i chciał mieć to już za sobą.

      Makis, dłubiąc w zębach, ze spokojem wysłuchał historii, którą w najdrobniejszych szczegółach opowiedział mu Dima. Od razu było widać, że nie zrobiła ona na sklepikarzu najmniejszego wrażenia. Na pytanie, jak to możliwe, że szczury weszły do zabezpieczonego mieszkania, Makis oblizał wykałaczkę i stwierdził:

      – Szczury zawsze wejdą, bo znają ludzi i są od nich inteligentniejsze. To wie każdy, prawda?

      – Prawda – przyznał Dima.

      – Drzwi do łazienki były zamknięte? – zapytał Makis.

      – Nie, nigdy… nie… nie pamiętam.

      – Musiały być uchylone. A deska sedesowa, jak u kawalera, stała na baczność?

      – ???

      – Nooo… Chłopy nigdy nie zakrywają sracza, bo im się nie chce schylać za każdym razem, i dlatego mają zaszczaną deskę. Szczury łażą rurami kanalizacyjnymi i odwiedzają puste mieszkania – orzekł Makis i wydłubał z pudełka drugą wykałaczkę.

      – No tak, to by coś tłumaczyło. – Dima podsunął mu telefon pod nos. – Popatrz! A jak to wytłumaczysz? Same tak się ułożyły?

      Makis wyciągnął z szuflady stare, zdezelowane okulary ze szkłami jak denka butelek, założył na nos i wziął telefon. Miał bardzo słaby wzrok. Dima nigdy nie widział, żeby coś czytał, ale też nie zauważył, by kiedykolwiek używał kalkulatora. Rachunek zawsze dokładnie zliczał w pamięci.

      – To Romeo i Julia – rzucił Makis po krótkim badaniu zdjęcia i oddał Dimie telefon. – Zdechły ze starości. Znam je dobrze, zawsze były razem, to para z naszej ulicy.

      – Żartujesz? – zapytał z niedowierzaniem Dima. – Szczury żyją w parach? To ile lat miały? Siedemdziesiąt? A która to Julia?

      – Nie wszystko jedno?

      – Jaja sobie robisz, Makis. Przyszły do mnie umrzeć w ciszy i komforcie? No nie…

      – Szczury żyją dwa, trzy lata. Zawsze chodziły razem, to i nażarły się razem jakiegoś świństwa i zdechły u ciebie. Co w tym dziwnego? Chciały mieć cicho i przyjemnie.

      – Dzięki, Makis. – Ujrzawszy wchodzącego klienta, Dima ruszył do drzwi.

      – Co z nimi zrobiłeś? – rzucił za nim Grek.

      – Aaa… pochowałem na tym naszym skwerku – skłamał.

      – To ładnie z twojej strony – usłyszał za sobą.

      W mieszkaniu dominował znajomy zapach kawy. Nareszcie! Dima najpierw poszedł do łazienki i opuścił deskę sedesową.

      Do ogrzanego pod strumieniem gorącej wody kubka wlał odrobinę mleka, a potem uzupełnił ją ciemnobrunatnym parującym płynem. Zasiadł do śniadania i zaczął się zastanawiać, czy szczury, skoro żyją między ludźmi, uczą się od nich i są w stanie wytworzyć wyższą uczuciowość. Postanowił, że w wolnej chwili musi o tym poczytać.

      Był w połowie kanapki z kozim serem posypanym dymką, gdy przyszedł pierwszy esemes. Monika informowała, że odebrała samochód z lotniska, i życzyła powodzenia w rozmowach z Tamarą. Odpisał: Dziękuję. Dam znać – i dołożył łapkę. W tym samym momencie zadzwoniła Maria.

      – Cześć – rzuciła ściszonym głosem. – Szybko, bo mam mało czasu. Jestem w Agencji i zaraz jadę na siódme w sprawie twojej i Romana. Jakaś odprawa ma być. Gdzie jesteś, możesz mówić?

      – Mogę – odparł Dima. – Co się dzieje?

      – Nic nie wiem, ale rozmawiałam ze znajomym z sąsiedniej ulicy. To oni, na zlecenie pierwszego, ale nasi o wszystkim wiedzą. Mają ci uprzykrzyć życie, żebyś zmiękł. Tak było wczoraj… – Urwała. – Gdzie jesteś?

      – Wyjechałem. Jestem w Atenach.

      – O… kurwa! – wykrzyknęła.

      – Bo?

      – Będziesz teraz wszystkiemu winny… dezerter. – Znów ściszyła głos. – Dobra, muszę iść. Odezwę się później. Trzymaj się, Dima. – Rozłączyła się.

      Nie dowiedział się niczego nowego. Od początku było oczywiste, że to sprawa osobista Boleckiego, teraz tylko dostał kolejne potwierdzenie. Problem tkwił w tym, że arogancja premiera nie miała granic i można było po nim się spodziewać najbardziej absurdalnych działań. Mistrz kłamstwa i populizmu, w polskiej polityce sprawdzał się świetnie, ale w starciu ze starym szpiegiem Leskim i Dimitriosem, byłym nielegałem, puszczały mu nerwy i było tylko kwestią czasu, kiedy popełni błąd. Wbrew temu, co powiedziała Maria, Dima tylko utwierdził się w przekonaniu, że podjął słuszną decyzję o wyjeździe z Polski.

      Po rozwaleniu mojego mieszkania i moim zniknięciu na pewno pomyślą, że ten Żyd-Grek solidnie się wkurwił i coś planuje ze starym Leskim, manipulantem i ekscentrykiem – zastanawiał się Dima i czuł, że wzbiera w nim wola walki, ale jeszcze bardziej wściekłość. Teraz zajmą się Moniką – dotarło do niego niespodziewanie i jego entuzjazm trochę przygasł. Chociaż… ona niczego nie lubi bardziej, niż walczyć w zwarciu.

      Przełknął ostatni kęs i wstawił kubek do zmywarki. Spojrzał na zegar. Dochodziła dziesiąta. Do przylotu Tamary zostało pół godziny, więc postanowił wziąć tylko prysznic, chociaż wcześniej planował poleżeć w wannie i się zrelaksować. Wydarzenia nabierały impetu, czuł to wyraźnie, chociaż nie był jeszcze w stanie zrozumieć, w którą stronę zmierzają.

      Po nudnych i depresyjnych miesiącach zaczynało coś się dziać i pomyślał, że może warto zaangażować się w plan Konrada. To coś nowego, niezwykłego, sprawa dla niezależnych wariatów, jak kiedyś w Rosji, gdy musiał sam podejmować decyzje.

      Muszę porozmawiać o tym z Moniką – postanowił, wchodząc pod prysznic. W końcu też się przyłączyła do grupy zadaniowej Konrada Wolskiego.

      Uśmiechnął


Скачать книгу