Afekt. Remigiusz Mróz
Читать онлайн книгу.były dość standardowe: papierosy i alkohol.
Zasrane nałogi będą ciągnąć się za nią do końca życia i przypominać o sobie w każdej cięższej sytuacji. Może już czas, żeby kupić sobie butelkę porządnej tequili? Chyłka wiedziała, że prędzej czy później do tego wróci. Ale tym razem będzie trzymała rękę na pulsie, nie straci kontroli.
Zordon powiedziałby, że to typowe urojenia alkoholika, ale wyciszyła jego głos i zamiast słuchać wyobrażonego Oryńskiego, postanowiła wybrać numer prawdziwego.
Odebrał po stanowczo zbyt długim czasie.
– Skurwysyn – rzuciła od razu Joanna.
– Ale ja przecież nic nie…
– Nie ty, Zordon – ucięła. – Halski. Nie chce wycofać pozwu i nawet mój dar przekonywania na niego nie podziałał.
Kordian zaklął cicho.
– To co robimy? – zapytał.
– A jesteś sam? Pozbyłeś się już tej francy?
Usłyszała, jak Oryński niepewnie odchrząknął.
– Siedzi obok mnie w samochodzie – odparł nieco zakłopotany. – A ty jesteś na głośniku.
Chyłka błagalnie skierowała wzrok ku niebiosom.
– W takim razie dobrze, że nie użyłam określeń, którymi normalnie ją obdarzam.
– No tak…
– Nieważne – rzuciła Joanna. – To powództwo nie może dojść do skutku.
– Więc co proponujesz?
– Dlaczego nie? – włączyła się Iga Zawada. – Skoro klient jest przekonany, że wyjdzie mu to na dobre…
– Zapamiętaj sobie jedno, młoda: klient jest swoim najgorszym wrogiem – przerwała jej Chyłka. – W tym wypadku jest gotowy połknąć haczyk Żelaznego i rozorać sobie gardziel, ale ja nie.
– Tak czy inaczej, nie może pani występować przeciwko niemu.
– Nie zamierzam – odparła Joanna, rozglądając się po okolicy.
– To co chce pani zrobić?
– Sprawić, żeby zmienił zdanie. A konkretnie zrobicie to wy.
– W jaki sposób? – odezwał się Kordian.
Chyłka ruszyła w kierunku The Warsaw Hub, oddalonego od siedziby sztabu wyborczego Halskiego o rzut beretem. Ostatnimi czasy rzeczywiście wyglądało na to, że wszyscy migrowali do nowych centrów biznesowych na Woli.
– Jedź do Aśkanny, Zordon – poleciła Chyłka. – I zaserwuj jej bombę termojądrową.
– To znaczy?
– Wykorzystaj wszystko, co o niej wiesz. Uderz w każdy słaby punkt, zgnój ją i przekonaj, że podczas rozpraw będzie o wiele, wiele gorzej.
Joanna mogła bez trudu wyobrazić sobie niezadowolone spojrzenie Oryńskiego.
– Masz ją psychicznie zmiażdżyć, Zordon – dodała. – I sprawić, że na samą myśl o procesie będzie rzygała dalej, niż widzi.
W słuchawce rozległo się ciche westchnienie.
– Zmuś ją, żeby zgodziła się wziąć kasę. Halski nie da zbyt wiele, ale zawsze to lepsze niż zniszczone życie. Pomóż jej to zrozumieć.
– Okej.
Chłodna, krótka odpowiedź była tym, czego się spodziewała.
– A co ze mną? – odezwała się Zawada.
– Będziesz obserwować. A jeśli ci się uda, dorzuć cegiełkę do…
– Do zniszczenia tej kobiety?
– Tak – odparła bez wahania Joanna, a potem się rozłączyła.
Stała na przejściu dla pieszych, patrząc na czerwone światło na sygnalizatorze. Dopiero po chwili uświadomiła sobie, że nie wcisnęła przycisku.
Czuła, że Halski mówi prawdę, ale jednocześnie miała wrażenie, że sama stoi po złej stronie barykady. Bez względu na tę konkretną sprawę powinna pomagać kobietom takim jak Piechodzka, a nie doprowadzać do ich upadku.
– Kurwa mać… – mruknęła.
Mężczyzna, który zatrzymał się obok, spojrzał na nią pytająco.
– Wszystko w porządku?
– Frustruje mnie bycie pieszą.
Światło zmieniło się na zielone, a Joanna od razu ruszyła przed siebie. Po kilku minutach była już w okolicy KMK, a potem wjechała na górę i usiadła w swoim gabinecie. Wyciągnęła nogi na biurko, odpaliła kawałek These Colours Don’t Run Iron Maiden i postarała się nieco zrelaksować.
Z każdym dźwiękiem było coraz lepiej. Skupiała się na tym, że wykonuje swoją robotę najlepiej, jak potrafi, a na poparcie tez Asianny nie było ani jednego dowodu.
Kilka kawałków później Chyłce udało się odzyskać równowagę, nad którą niegdyś musiałaby popracować znacznie dłużej i w towarzystwie tequili. Poczucie stabilności życia z Zordonem dało jej jednak więcej, niż się spodziewała. Uświadomiła sobie, że jej wcześniejsze balansowanie na krawędzi wynikało także z tego, że nie miała nikogo, kto pomógłby jej znaleźć środek ciężkości. Teraz było inaczej.
Ściągnęła nogi z biurka i zauważyła, że dzwoni jej komórka. Zerknąwszy na wyświetlacz, zobaczyła napis „MÓJ UKOCHANY”, który Zordon sam wprowadził dziś rano.
Kontaktował się zdecydowanie za szybko, by mieć dla niej dobre wieści.
– No? – spytała, podnosząc się z krzesła.
– Dziwna sprawa.
– Znaczy?
– Aśki nie ma dziś w pracy, więc podjechaliśmy pod jej blok. To niedaleko, też na Bielanach…
– I? – odezwała się Joanna. – Do rzeczy, Zordon.
– Pod wejściem stoi czarne bmw, siódemka. Blachy z Ochoty. Dokładnie to samo, którym jechaliśmy do Belwederu.
10
Wrzeciono, Bielany
Oryński z oddali obserwował i relacjonował Chyłce, jak Aśka wychodzi z wozu Służby Ochrony Państwa, zdawkowo żegna się z jednym z funkcjonariuszy, a potem rusza w kierunku wejścia do budynku.
Jedyny wniosek, jaki się nasuwał, był dość logiczny.
– Niech ją chuj – rzuciła przez zęby Chyłka.
– Lepiej uważaj – odparł Kordian. – Kto publicznie znieważa Prezydenta Rzeczypospolitej Polskiej, podlega karze pozbawienia wolności do lat trzech.
– Nie cytuj mi kodeksu. I miałam na myśli Aśkannę.
Kordian wymienił się krótkim spojrzeniem z siedzącą obok Zawadą. Aplikantka wyglądała, jakby nie do końca wiedziała, o czym rozmawia dwoje prawników.
– A zresztą bez różnicy – przyznała Joanna. – Bo ani chybi działają razem. I wedle wszelkiego prawdopodobieństwa to Milena Hauer stoi za tym wszystkim.
Oryński uderzył lekko w zagłówek.
– Z pewnością miałaby odpowiednią motywację – zauważył.
– I narzędzia. Wiedziała, że Asianna była na tamtej imprezie na Mazurach i jest świadkiem, który może rzucić podejrzenie na kogokolwiek – powiedziała