Włócznia. Louis de Wohl

Читать онлайн книгу.

Włócznia - Louis de  Wohl


Скачать книгу
cisza.

      – Chcesz powiedzieć… jako…

      – Tak, jako niewolnik.

      Znów zapadła cisza.

      Po chwili grubas zaczął się uśmiechać.

      – To w zasadzie ciekawa propozycja. Ale dlaczego chcesz to zrobić?

      – Sam dla siebie nic nie znaczę – padła niewzruszona odpowiedź. – Ale chcę, by mój ojciec żył w spokoju.

      – Nic nie znaczysz dla siebie – czemu więc myślisz, że dla mnie jesteś wart sto tysięcy sestercji? – Balbus najwyraźniej dobrze się bawił. – Jakie masz zalety i umiejętności oprócz cnoty synowskiego oddania i pewnej wprawy w rzucaniu włócznią?

      – Nienawidzisz mnie, prawda? – Kasjusz uśmiechnął się z pogardą. – Gdybyś był patrycjuszem, twoja nienawiść byłaby dla ciebie warta tych pieniędzy. A tak muszę ci dać inny powód. Do czterech razy więcej płacono za niewolnika pierwszej klasy, jak gramatyk Termonides albo lekarz Malik. Nie mam ich wiedzy ani erudycji, to prawda. Ale są inne wartości. Jedną jest przewidywana długość życia. Termonides miał sześćdziesiąt lat, kiedy Sejan go kupił, by nauczał jego córkę. Ja mam dwadzieścia i mógłbyś mnie zatrzymać na pięćdziesiąt lub więcej lat, jeśli twój brzuch pozwoli ci tak długo żyć.

      – Ty zuchwały psie – warknął Balbus. – Mógłbym cię kupić i codziennie kazać wychłostać, a wtedy zobaczymy, który z nas pożyje dłużej.

      – Nie jestem jeszcze twoim niewolnikiem, więc panuj nad sobą – rzekł lodowato Kasjusz. – Oprócz przewidywanej długości życia oferuję ci swoje umiejętności wojownika. Mógłbym wygrać dla ciebie jakiś zakład, albo zostać zabity. Jestem pewny, że to miła dla ciebie alternatywa.

      – To prawda – warknął Balbus. – Szczególnie to drugie.

      – Nie wątpię.

      – Ponad sto tysięcy sestercji… – zaczął grubas.

      – Nie ma sensu się targować – przerwał mu Kasjusz. – Nikt nie może dać więcej, niż ma, a ja daję ci to, co mam – moje pieniądze, mojego konia, moją wolność i moje usługi. Ale muszę wiedzieć, że mój ojciec będzie bezpieczny w swoim małym gospodarstwie.

      Balbus rozważał to przez chwilę.

      – Dobrze – powiedział w końcu. – Wezmę cię od razu do pretora.

      Pretor był mężczyzną o końskiej twarzy z wyrazem stałego smutku.

      – Przyszedłeś trochę za wcześnie – powiedział Balbusowi. – Moi ludzie zapieczętowali dom dłużnika i mamy jego niewolników, oprócz dwóch, ale jego samego nie było i dotąd dowiedzieliśmy się tylko, że odjechał wynajętym powozem razem z dwoma brakującymi niewolnikami. Może minąć kilka dni, zanim go znajdziemy.

      Balbus wyjaśnił, dlaczego przyszli, a pretor słuchał go bez cienia emocji.

      – Dobrze – powiedział. – W takim razie trzeba będzie oczywiście wycofać nakaz aresztowania dłużnika.

      – Pewnie tak – odrzekł niechętnie Balbus.

      Kasjusz zamknął oczy, aby ukryć ulgę. Ale potem obserwował procedury z wyostrzoną uwagą. Trzeba było spisać dokument za dokumentem. Akt przywracający ojcu prawo własności gospodarstwa. Pokwitowanie na dwadzieścia tysięcy sestercji i konia wartego sześć. Kiedy przyszło do sprzedaży jego wolności, pretor spojrzał na niego ponuro i zapytał, czy w pełni rozważył sprawę.

      – Jesteś przecież ekwitą.

      Kasjusz zdjął z palca pierścień.

      – Muszę spłacić długi ojca. Podjąłem już decyzję.

      – Czy szlachetny Balbus nie znajdzie innego sposobu? – zapytał pretor, marszcząc brwi.

      – Nie – warknął grubas. – Były już przypadki zrzeczenia się wolności przez ekwitę i…

      – Nie musisz uczyć mnie prawa, Balbusie – przerwał mu rozdrażniony pretor. – Czy szlachetny Kasjusz Longinus odpowie na moje pytanie?

      – Nie ma innego sposobu, panie – odrzekł z goryczą Kasjusz. – Nie w takim Rzymie, jaki jest teraz.

      Pretor znów zmarszczył brwi i zaczął uzupełniać dokument.

      – Podpisz tutaj – powiedział do Balbusa. – I tutaj. Teraz podpis młodego człowieka.

      Biorąc rylec do ręki, Kasjusz podniósł wzrok na pretora.

      – Czy mogę cię prosić, panie, o przesłanie tylko tych dwóch dokumentów memu ojcu? Tego o gospodarstwie i tego o spłacie długu, ale nie tego, w którym sprzedaję swoją wolność.

      Pretor odchrząknął.

      – Chyba rozumiem – powiedział. – Dobrze. Ale na jaki adres mam je wysłać? Czy wiesz, gdzie jest twój ojciec?

      – Tak, panie – odrzekł spokojnie Kasjusz. – Jest w swoim gospodarstwie. – Podpisał. Twarz Balbusa wykrzywiła się gniewem.

      Pretor dał pierścień ekwity jednemu z urzędników.

      – Natychmiast zniszczyć – powiedział. – Metal pójdzie do skarbca. – Zwrócił się do Balbusa: – Ten człowiek jest teraz twój. Czy mam kazać naciąć mu ucho?

      – Jak najbardziej – burknął Balbus.

      Był to starodawny znak służebności, choć już nieobowiązkowy, by mieć pewność, że zbiegły niewolnik nie będzie mógł uchodzić za wolnego obywatela. Nacięte ucho było zmartwieniem wszystkich wyzwoleńców, którzy starali się je ukryć pod turbanem, kolczykami albo długimi włosami. Nawet wtedy nigdy nie mieli pewności, że nie będą musieli okazać aktu wyzwolenia każdemu urzędnikowi, który ich o to spyta.

      Kasjusz zazgrzytał zębami. Wiedział, że to dopiero początek licznych upokorzeń, które miały nadejść. Balbus nie był człowiekiem, który zrezygnowałby choć z jednej korzyści, jaką dawała mu transakcja.

      Niższy urzędnik dopełnił rytuału w najprostszy sposób – żołnierskim sztyletem. Kasjusz nawet się nie skrzywił, wiedząc, że Balbus go obserwuje. Urzędnik przyłożył do rany mały opatrunek i wyszedł.

      Balbus i pretor wymienili chłodne uprzejmości. Potem grubas zwrócił się do Kasjusza:

      – Weź mój płaszcz. I idź przede mną.

      Bransoleta w kształcie węża była wielka, złota, wysadzana szmaragdami. Nie zrobił jej wybitny artysta, ale z pewnością dużo kosztowała.

      Klaudia przymierzyła ją.

      – Cudowna – Sabinie zaparło dech z wrażenia. – Nigdy nie dostałaś piękniejszego prezentu. Ten Balbus musi być bogaty jak wielki król Persji.

      – Jest dość bogaty – przyznała Klaudia. Przeglądała się w wielkim lustrze z polerowanego srebra.

      – Zamknęłabym oczy i poślubiła Balbusa, gdybym była Klaudią Prokulą – powiedziała Sabina.

      – Ja też – wycedziła Klaudia – gdybym była Sabiną. – Zdjęła bransoletę i położyła na małym stoliku inkrustowanym skorupą żółwia. – Włóż ją do pudełka i odeślij mu.

      – Odesłać? – przeraziła się Sabina. – Oszalałaś, dziecko. Za tę bransoletę dostałabyś…

      – Są przy niej sznurki, Sabino. Balbus jest człowiekiem, którego prezenty zawsze do niego wracają, w ten czy inny sposób. Nie, nie chcę słyszeć żadnych argumentów. Czy tyle ci zapłacił, żebyś


Скачать книгу