Włócznia. Louis de Wohl

Читать онлайн книгу.

Włócznia - Louis de  Wohl


Скачать книгу
westchnęła. Już czas pozbyć się tej kobiety. Ale nie dzisiaj. Dziś nie może się zdarzyć nic przykrego. Musi mieć się na baczności i wyglądać jak najlepiej na przyjęciu u Pomponii.

      Pomponia odwiedziła ją dziś rano tylko po to, by się upewnić, że przyjdzie – Pomponia, która zawsze wstawała dopiero wczesnym przedpołudniem.

      – Droga Klaudio, twoja obecność jest dziś wieczorem niezbędna. Obiecałam pewnemu mężczyźnie, który właśnie otrzymał prowincję na Wschodzie, że przyjdziesz. Jest w tobie zakochany do szaleństwa.

      – Och, przyjdę, droga Pomponio. Chyba wiem, o kim mówisz, choć on z pewnością nie jest już w wieku, w którym mężczyźni zakochują się do szaleństwa.

      – Mylisz się, moja droga. A poza tym…

      – Tak?

      Twarz Pomponii, podobna do lalki, miała poważny wyraz.

      – Poza tym mam powód, by sądzić, że najważniejszy człowiek w Rzymie byłby zadowolony, gdybyś zdecydowała się poślubić człowieka, o którym mówię.

      – Sejan ci to powiedział?

      – Bardzo wyraźnie, Klaudio.

      Dlaczego Sejan chciał, by poślubiła tamtego? Daremnie jednak byłoby próbować odgadnąć, co dzieje się w umyśle wielkiego człowieka. Ostatnią rzeczą, jaką chciała na siebie ściągnąć, była jego wrogość. Poza tym człowiek, którego dla niej wybrał, nie był ani brzydki, ani biedny, a ona miałaby pozycję, której mogłoby jej zazdrościć wiele kobiet.

      Nie wolno jednak myśleć o młodym Kasjuszu.

      Znowu westchnęła.

      „Szkoda, że nie stać mnie na szaleństwo”, pomyślała.

      Rozdział szósty

      Spurio obserwował trening swoich ludzi. W dzisiejszych czasach nawet praca lanisty w jednej z czterech sławnych szkół gladiatorów w Rzymie nie była zbyt atrakcyjna – nie z tymi skrofulicznymi słabeuszami na cienkich nogach, którzy uchodzili za gladiatorów, bo prowincje zatrzymywały najlepszych dla siebie, zamiast wysyłać ich do Rzymu, gdzie było ich miejsce. Ale praca lanisty w szkole prywatnej była powolną torturą. Nie musiałeś się bawić w ciuciubabkę z edylem, który zawsze oczekiwał, że w ciągu pary miesięcy zrobisz z niczego towar pierwszej klasy, ani dyskutować z wyperfumowanymi młodymi patrycjuszami, którzy udawali miłośników i znawców sportu. Ale dostawałeś najgorsze szumowiny świata, bo nie mogłeś skorzystać z pomocy urzędników, którzy przeczesywali wszystkie wpływające statki z niewolnikami w poszukiwaniu potencjalnego materiału. Nie dostawałeś sutych łapówek, które trafiały do Wielkiej Czwórki od prawdziwych entuzjastów sportu ani złotych monet stusestercjowych, które nawet te perfumowane chłystki zostawiały w zamian za pozwolenie im, by podziwiali swoich bohaterów, i rzadko czułeś powiew czegoś autentycznego. To było trenowanie szczeniąt, by dawały pokazy na bankietach ku uciesze kilkuset pijaków, nie przygotowanie mistrzów do wielkich igrzysk w Circus Maximus, gdzie cały Rzym wrzeszczał z entuzjazmu nad człowiekiem, którego wytrenowałeś.

      Dwa razy w ciągu czterech lat udało mu się wysłać kilku ludzi na występ poważniejszy niż prywatny bankiet. Jeden był bokserem, a ci nie byli dużo warci, nie licząc uciechy dla motłochu. Żaden z nich nigdy nie zdobył prawdziwej sławy. Dwaj z jego ludzi byli Galami i zostali zabici tego samego dnia przez sieciarzy, z którymi walczyli. Gal musiał być dobry, żeby przeżyć, a tamci nie byli tacy dobrzy. Ostatni był sieciarz, który wygrał dwa razy, a potem nastąpił jego koniec, bo ten stary idiota edyl kazał mu walczyć z dzikiem. Walczyć z dzikiem siecią i trójzębem…

      Tegoroczny plon był jednym z najgorszych: z szesnastu ludzi tylko jeden dobrze się zapowiadał, Trak Polemon.

      Mężczyźni ćwiczyli teraz w parach, Polemon z nowym. Lekki ochraniacz na głowę, tarcza i tępy miecz. Trak nie znosił nowego i walczył brutalnie.

      – Spokojnie – zawołał Spurio – nie zabij go! Szlachetny Balbus może zechcieć go z powrotem jako tancerza z Kadyksu czy coś w tym rodzaju.

      Polemon uśmiechnął się. Nowy walczył na swój elegancki sposób, jak gdyby mało go to obchodziło. Przeszedł oczywiście szkolenie, ale żołnierskie, oficerskie, doskonale czyste i poprawne. Tutaj przegrywał. A może nie. Był niezły. Nie był też całkiem surowy. Ale nie stanowił dobrego materiału, bo jakże by mógł. Nie miał duszy mordercy.

      Do gabinetu Balbusa wprowadzono gościa z Castra Praetoria. Był nim Rufus, jeden z zaufanych sekretarzy Sejana, chudy, kościsty mężczyzna z pryszczatą twarzą. Miał na sobie szkarłatną tunikę gwardii pretoriańskiej, bez zbroi i naszywki ze stopniem.

      – List od prefekta dla szlachetnego Balbusa – oznajmił, wyjmując woskową tabliczkę z przytroczonej do pasa torby.

      – Jakakolwiek to wiadomość, przesyłam wielkiemu prefektowi pokorne podziękowania – powiedział Balbus.

      Rufus, pogardliwie obojętny, nie uczynił najmniejszego ruchu ku wyjściu, i Balbus zaczął myśleć, że list wymaga natychmiastowej odpowiedzi. Otworzył go.

      „Lucjusz Eliusz Sejan do szlachetnego Marka Balbusa, z pozdrowieniami:

      Kiedy powierzyłem ci finansową transakcję, która miała we właściwym czasie wpędzić pewnego człowieka w długi, wiedziałem, że sporo na tym zyskasz, i traktowałem to jako nagrodę dla przyjaciela, którego darzę szacunkiem. Przykro mi jednak niezmiernie, że zmieniłeś pierwotny plan, zgadzając się na unieważnienie długu w zamian za nabycie niewolnika, chociaż nawet rozumiem twoje powody. Skutek jest taki, że ta stara żmija może narobić nam kłopotów, i muszę teraz polegać na tobie, byś dopilnował, aby do tego nie doszło. Daj mi znać, kiedy będziesz miał pewność, i oby stało się to jak najszybciej. Los młodej żmii mnie nie interesuje, oczywiście pod warunkiem, że nie zostanie pogwałcone żadne obowiązujące prawo. Powiedziano mi, że kazałeś go trenować na arenę. To dobry pomysł. Jak ci wiadomo, były już przypadki dobrze urodzonych młodych ludzi, którzy prezentowali swoje umiejętności przed publicznością. Z drugiej strony nie mogę pochwalać sytuacji, w których były ekwita jest pokazywany jako niewolnik. Nie jest to godne i muszę polegać na moich przyjaciołach, by uniknąć wszystkiego, co mogłoby pobudzić ducha opozycji wobec rządu, który już jest w delikatnej sytuacji ze względu na to, że boski cesarz nie chce na razie być niepokojony przez sprawy państwowe”.

      – Prefekt chce, byś przeczytał list dwa razy – rzekł cicho Rufus.

      Balbus skinął głową i przeczytał jeszcze raz, na próżno starając się zrozumieć, co dzieje się w głowie prefekta. Było dosyć jasne, czego chce – ale czemu, na wszystkie furie, sam nie każe tego zrobić? Dlaczego martwił się, że zobaczą Kasjusza jako niewolnika? A nade wszystko, jak śmiał pisać tak otwarcie?

      – Skończyłeś? – zapytał Rufus.

      – Tak. I powiedz, proszę, prefektowi, że zawsze jestem jego oddanym sługą i przyjacielem.

      – Prefekt będzie zadowolony – odrzekł Rufus obojętnym tonem. Wyciągnął kościstą rękę, wyjął woskową tabliczkę z palców Balbusa i potarł jej powierzchnię kilkoma ruchami dłoni.

      – Co robisz? – rozgniewał się Balbus. – To mój list.

      – Rozkaz prefekta – odpowiedział lekko Rufus. – Drobna kwestia oszczędności. – Włożył woskową tabliczkę do torby, pożegnał się wyniośle i wyszedł.

      Balbus siedział przez chwilę i rozmyślał. Skąd ta zapiekła nienawiść najpotężniejszego człowieka w Rzymie do starego generała? Starzec powiedział parę brzydkich rzeczy – ale czy to mógł być właściwy powód?


Скачать книгу