Twierdza Boga. Louis de Wohl

Читать онлайн книгу.

Twierdza Boga - Louis de  Wohl


Скачать книгу
Przyłożyła palec do ust i odciągnęła męża od progu.

      – Posłałam po lekarza – wyznała. – Prawe biodro chłopca wydaje się poważnie poranione. Powiedział mi straszną rzecz...

      – Jak to?

      – Powiedział: „Zawiodłem cię, domino”. Powtarzał te słowa raz po raz, nic innego. I płakał. Podałam mu nieco maku w winie, więc wkrótce zaśnie. Boecjuszu, co mogło mu się przytrafić? Co chce przez to powiedzieć?

      – Nie mam pojęcia. Może stary Gordianus nam wyjaśni. Gdzie go znalazł?

      – Nie on. Znalazł go student.

      – Student?

      – Obaj są w bibliotece. Nie chciałam zostawiać ich w atrium.

      – Podjęłaś słuszną decyzję, rzecz jasna. Muszę się dowiedzieć, w czym rzecz.

      Oczekujący w bibliotece diakon Gordianus przemówił po grecku:

      – Szczęść wam Boże. Pozwólcie, że przedstawię wam tego młodego człowieka. Ma na imię Benedykt, studiuje w Rzymie i jest naszym dość odległym krewnym. Pochodzi z Nursji.

      – Nasz krewny? W jego żyłach musi zatem płynąć krew Anicjuszów. Nursja... – Boecjusz słynął z fenomenalnej pamięci. – Nursja... ciotka mojego ojca wyszła za mąż za kogoś z Nursji. Jak on się nazywał? Aulus... Aulus Eupropiusz, tak jest.

      – Eupropiusz to nazwisko mojego ojca.

      – Zatem musi on być wnukiem, nie, prawnukiem dominy Seweryny Marcji Anicji. Młody człowieku, należało znacznie wcześniej zawitać w naszych progach. Wówczas mógłbym coś dla ciebie zrobić.

      – Nie jestem w potrzebie, czcigodny panie senatorze.

      Boecjusz roześmiał się.

      – Wszystkich dwudziestolatków rozpiera duma – zauważył.

      Benedykt przez moment myślał nad słowami gospodarza.

      – Moje słowa nie były powodowane dumą – zadecydował. – Chodziło mi dokładnie o to, co powiedziałem. Zresztą, człowiek na twoim stanowisku musi zajmować się tyloma ludźmi, że niewłaściwym byłoby dokładanie ci jeszcze jednego obowiązku.

      – Do pewnego stopnia nie sposób odmówić ci słuszności – przyznał Boecjusz i z ciekawością popatrzył na gościa. – Takie słowa rzadko się jednak słyszy z ust młodych ludzi. W twoim wieku mało kto zważa na innych.

      – Źle bym postąpił, dwukrotnie racząc się kolacją – zauważył Benedykt pogodnie. – Drugim złym uczynkiem byłoby pozwolenie, aby ktoś głodny odszedł, nie mogąc jej skosztować.

      Boecjusz najwyżej cenił sobie w życiu sprawność umysłu. Rozmowa z kimś, komu nie brakowało rozumu, niezmiennie sprawiała mu wielką przyjemność intelektualną. Całkiem zapomniał, dlaczego spotkał się z tym bladym, szczupłym młodzieńcem. Pomyślał, że być może było to jedno z licznych niebezpieczeństw, czyhających na ludzi bogatych, którzy niemal zawsze nabierali przekonania, że bez ich pomocy nikt nie poradziłby sobie w życiu. Wystarczył jeden krok dalej i można było stracić zainteresowanie tymi, którzy nie potrzebowali pomocy, tylko dlatego, że nie oczekiwali żadnego wsparcia. Tak wyglądało sprowadzanie innych do poziomu przedmiotów, branie ich na własność, traktowanie w sposób egocentryczny. Stąd bardzo blisko było do tyranii...

      – Jak znalazłeś naszego małego Piotra? – zapytała Rustycjana niecierpliwie.

      Ale Benedykt nie odrywał wzroku od Boecjusza.

      – Ogromnie dziękuję za dobrą myśl – odezwał się. Boecjusz zamrugał oczyma, uświadomiwszy sobie, że ten zdumiewający młodzieniec najwyraźniej prześledził jego niewypowiedziane myśli i usiłował podtrzymać go na duchu.

      – To my dziękujemy – odparł niepewnie. – Jesteśmy ci zobowiązani za przyprowadzenie Piotra. Ogromnie lubimy tego chłopca. Po prostu uciekł z domu. Niewolnik przy bramie go widział, ale był zbyt ociężały, aby go zatrzymać, a potem stchórzył i nic nie powiedział... Dopiero następnego dnia dowiedzieliśmy się o jego zniknięciu. Wysłałem tuzin niewolników na poszukiwania, ale nikt nic nie wiedział. Znowu odbiegłem od tematu, często mi się to zdarza. Jak go znalazłeś i gdzie?

      – Na Forum Romanum – wyjaśnił Benedykt. – Na jego południowym skraju. Byłem tam z opatem Fulgencjuszem z Kartaginy. Zebrały się gęste tłumy, aby ujrzeć przybycie króla Gotów.

      – Ty też chciałeś obejrzeć to widowisko?

      – Nie, dostojny senatorze. Oprowadzałem wielebnego opata po mieście, bo nigdy wcześniej nie był w Rzymie. W pewnej chwili utkwiliśmy w ciżbie i nie mogliśmy się poruszyć. Gdy król nas minął, chłopiec nieoczekiwanie rzucił się naprzód i jeden z ludzi króla wymierzył mu kopniaka.

      – Grubianin! – wykrzyknęła Rustycjana. – Ale dlaczego... – urwała.

      – Zauważyłem, że nie może wstać – kontynuował Benedykt. – Zbliżały się konie, więc ruszyłem ku niemu, podniosłem go i odciągnąłem z powrotem.

      – Mogliście zostać aresztowani – zauważył Boecjusz głucho. – Utrudnienie królewskiego przemarszu, zakłócenie porządku publicznego, może nawet... – Umilkł. Wydawał się przygnębiony.

      – Przypuszczałem, że tak się stanie – przyznał Benedykt spokojnie. – Ale chłopiec mógł przecież zginąć pod kopytami...

      – Chyba nie starasz się usprawiedliwić za to, że ocaliłeś Piotra? – zapytał Boecjusz.

      – Tak czy owak, nie zatrzymano nas – ciągnął Benedykt. – Moim zdaniem dlatego, że opat Fulgencjusz zemdlał. To wiekowy człowiek, a musiał tam stać bardzo długo. Dlatego gdy przybyli żołnierze...

      – Rzymianie?

      – Straż miejska, tak. Przyszli i robili trudności z powodu chłopca i opata Fulgencjusza. Pomogłem przenieść ich obu. Żołnierze w okropny sposób torują sobie drogę przez tłum. Dowódca najwyraźniej myślał tylko o tym, aby jak najszybciej usunąć nas z pola widzenia. Znalazł nawet dla nas lektykę nieopodal Circus Maximus.

      – Nie wypytywał was o nazwiska i adresy?

      – Nie, czcigodny senatorze. Mniemam, że z ulgą się nas pozbył. Odszedł w wielkim pośpiechu. Opat Fulgencjusz odzyskał świadomość w lektyce, lecz nie wiedział gdzie się znajduje, ani kim jest chłopiec. Ja również nie miałem pojęcia, jak się zwie ten młodzieniec. Przetransportowaliśmy opata do jego miejsca zamieszkania, a potem skupiłem się na odszukiwaniu domu chłopca. Trzymał w dłoni tabliczkę, lecz miał tak mocno zaciśnięte palce, że nie potrafiłem ich odgiąć. Nie znalazłem przy nim żadnych listów ani nic innego, co mogłoby wskazać mi lokalizację jego domu. Na dodatek chłopiec przez dłuższy czas nie odzyskiwał przytomności. W takiej sytuacji zabrałem go do własnego mieszkania i pozostałem przy nim. Posłałem po lekarza Cyrillę, moją służącą, która od dawna pozostaje w naszej rodzinie i troszczy się o mnie w Rzymie. Przybył doktor o imieniu Dylon, Grek z Koryntu. Obłożył biodro chłopca kompresami i dodatkowo podał mu lekarstwa.

      – Czy wówczas chłopiec był już przytomny?

      – Tak, ale nic nie mówił.

      – Nie mówił? – zdumiał się Boecjusz.

      – Ani słowa. Po południu przyszedł do mnie z wizytą wielebny ojciec Gordianus...

      – Znaliście się wcześniej?

      – Jesteśmy starymi przyjaciółmi – wyjaśnił Gordianus, bawiąc się krótką, siwą brodą. – Benedykt prosił mnie o wykładnię Pisma Świętego. Zadawanie trudnych pytań to jego


Скачать книгу