Tylko martwi nie kłamią. Katarzyna Bonda

Читать онлайн книгу.

Tylko martwi nie kłamią - Katarzyna Bonda


Скачать книгу
Johann Schmidt. Został zamordowany kilka dni temu – odparł Szerszeń.

      Kobieta nie zdążyła nic odpowiedzieć. Meyer złapał ją w ostatniej chwili, zanim upadła na podłogę. Weronika poszła do kuchni po szklankę wody. Policjanci doświadczeni w tego typu zachowaniach zaczęli ją cucić. Kiedy po chwili lekarka odzyskała przytomność, w jej oczach były już tylko przerażenie i rozpacz.

      – Czy chciałaby pani nam coś powiedzieć? – zapytał podinspektor Szerszeń. – Czy pani go znała?

      Elwira długo milczała. W końcu pochyliła głowę, wygładziła sukienkę i odrzekła już spokojniej:

      – Johann był moim pacjentem. On… my… Pisaliśmy razem książkę. – Kobieta przenosiła wzrok to na Meyera, to na Weronikę. – Co tu się stało?

      – Pojedzie pani z nami na komendę – stwierdził Szerszeń.

      – Co z moim dzieckiem? – Elwira wychrypiała rozpaczliwie. – Czy Tymkowi nic się nie stało? Gdzie jest Michał? Mój mąż… Gdzie on jest? – szeptała bez składu. Na jej twarz wystąpiły niezdrowe rumieńce.

      Weronika wyjrzała przez okno.

      – Chyba zaraz się przekonamy – odpowiedziała.

      Po kilku minutach w drzwiach stanął szczupły, wysoki mężczyzna o południowej urodzie. Kruczoczarne krótkie włosy i smagła twarz kontrastowały z bielą modnej koszulki z nadrukiem, na którą miał narzuconą jasną marynarkę w tenisowe prążki. Był zdecydowanie młodszy od żony. Z jego czarnych jak smoła oczu nie dało się wyczytać żadnych emocji. Za nim szedł policjant, który go nie odstępował. Dopiero kiedy zbliżyli się na odległość kilku kroków, dostrzegli, że mężczyzna ma na przegubach kajdanki.

      – Michał? – szepnęła zaskoczona lekarka. – Co ty…? – przerwała i spojrzała pytająco na profilera i prokuratorkę.

      Mężczyzna nie odpowiedział. Kiedy funkcjonariusz otwierał metalowe obrączki niewielkim kluczykiem przytwierdzonym do pasa, mąż lekarki pochylił się do przodu i gwałtownie zwymiotował wprost na wypolerowane buty podinspektora Szerszenia.

* * *

      Zanim Klaudia Schmidt otworzyła oczy, poczuła zapach wanilii i karmelu. Pierwszy raz od kilku dni znalazła w sobie siłę, by pomyśleć o wstaniu z łóżka. Usłyszała przytłumione piknięcie i głośny rumor, jakby ktoś rzucił kawałkiem blachy. To pewnie znów odpadła klapa od piekarnika. Kilka miesięcy temu zepsuł się zawias, nie miała jednak czasu wezwać kogoś, by go naprawił. Na Johanna nie miała co liczyć, sprawy domowe zawsze były na jej głowie. Odkładała to na potem, bo piekarnik działał, a wciąż było do zrobienia coś ważniejszego. Z dołu dochodziło coraz więcej odgłosów. Radio, gwizd czajnika i jakieś ocieranie metalu o metal. Domyśliła się, że to Magda wyjmuje z piekarnika słodkie kruche ciasteczka, które zawsze piecze w sytuacjach stresowych. Jakby miały osłodzić ból i smutek. Poczuła nieprzepartą ochotę, by przytulić córkę. Nie od razu jednak wstała, jeszcze chwilę leżała w skotłowanej, nieświeżej pościeli. Przez myśl jej przeszło, że już zawsze będzie w tym wielkim łóżku spała sama. Wstydziła się, że po raz kolejny dała mu się tak upokorzyć.

      Była mokra od potu. Okna w pokoju były zamknięte, na zewnątrz panował niemiłosierny upał. Rozejrzała się po sypialni, ale nie znalazła ani jednej z kilku butelek po ginie lubuskim opróżnionych samotnie w ciągu długiego weekendu ani niezliczonych niedopałków w popielniczkach, których widok zapamiętała z wczorajszego, a może przedwczorajszego wieczoru. Jakby w ogóle ich tu nie było. Rozczuliło ją, że córka zadbała i o to. Podeszła do toaletki i z niepokojem spojrzała w swoją twarz. Szybko odwróciła wzrok, bo odbicie nie prezentowało się zbyt dobrze. Włosy sterczały na wszystkie strony, oczy były podkrążone i zaczerwienione od płaczu i przepicia. Na twarzy miała kilka zadrapań, a rozbity łuk brwiowy był zaklejony przybrudzonym plastrem. Spuchnięte usta pulsowały i piekły, choć były tylko draśnięte w kąciku. W gardle czuła suchość i gorzki smak kaca. Ze zgrozą spostrzegła, że spała w ubraniu. Ściągnęła ze wstrętem brudne ciuchy i weszła pod prysznic.

      Łazienkę oddzielała od sypialni jedynie szyba. Dopiero teraz, kiedy stała, poczuła, jak bardzo trzęsą się jej ręce, a w głowie wszystko wiruje. Była jeszcze pijana. Odkręciła zimną wodę i z zapamiętaniem szorowała całe ciało. Jakby chciała zedrzeć z siebie skórę. Włosy myła pięciokrotnie. Aż oczy zaczęły ją piec od spływającego szamponu, którego wylała sobie na głowę prawie pół butelki. Niesiona impulsem, cała ociekająca wodą wyszła z kabiny prysznicowej, by umyć zęby. Jej mokre stopy odznaczyły się na białym łazienkowym chodniczku frotté. Z otwartej kabiny prysznicowej woda lała się wprost na kamienną posadzkę, ona jednak nie zwróciła na to uwagi. Szorowała zapamiętale usta i dopiero kiedy zauważyła, że stoi w wodzie, weszła z powrotem pod prysznic i zasunęła szklane drzwi. Dłuższą chwilę stała pod lodowatym strumieniem, gdy zorientowała się, że ma w ręku szczotkę Johanna, a nie własną. To ją kompletnie wyprowadziło z równowagi. Cisnęła tą szczotką i rozpłakała się.

      Zdrętwiała z zimna wyszła wreszcie spod prysznica, wciągnęła na siebie szlafrok i ruszyła w kierunku kuchni. Wydawało jej się, że zejście po schodach trwa wieczność. Kurczowo trzymała się barierki i skupiała głównie na tym, by zachować równowagę i nie zjechać po schodach jak po zjeżdżalni. Prawdopodobnie dlatego dopiero kiedy była na dole, usłyszała męskie głosy. Magda ma gości?, zdziwiła się. Kiedy ich dostrzegła, poczuła ucisk w piersi. Jeden z mężczyzn miał na sobie mundur policyjny. Drugi był ubrany w szary garnitur i lakierki.

      Odcinek od schodów do kuchni wydał się Klaudii niezwykle długim dystansem. Choć wszystko wirowało, starała się iść prosto.

      – Dzień dobry – wydukała. W tym momencie uświadomiła sobie niestosowność swojego wyglądu i poczuła silny zapach nieprzetrawionego alkoholu, który wydobył się jej z ust. Przeraziła się, co pomyślą sobie policjanci. Spojrzała na kuchenny zegar nad lodówką. Pół godziny temu minęło południe. Zerknęła na córkę. Magda stała oparta o blat kuchenny, w ręku miała rękawicę i ścierkę. Złociste ciasteczka były wszędzie: na blacie, na paterach. Na ścierkach leżało jeszcze mnóstwo tych czekających na upieczenie. Wyglądało na to, że dziewczyna piekła je całą noc. Prawdopodobnie odkąd Klaudia leżała na górze półprzytomna z rozpaczy po tym, jak porzucił ją Johann. Widząc dużą ich część także na podłodze, zrozumiała, że hałas, który słyszała po przebudzeniu, to nie była klapa od piekarnika. Córka upuściła na podłogę gorącą blachę. A przybycie nieoczekiwanych gości uniemożliwiło pozbieranie rozsypanych ciasteczek. Córka była blada i milcząca. Jej nieładna twarz zastygła w oczekiwaniu, jeszcze bardziej wyostrzając rysy. Oczy zmieniły się w szparki.

      – Pani Klaudia Schmidt? – Policjant w mundurze przerwał krępującą ciszę. – Starszy sierżant Mirosław Sokołowski, jestem pani dzielnicowym.

      Kobieta skinęła głową.

      – Proszę usiąść. – Wskazał najbliższe krzesło u szczytu stołu.

      Starała się przybrać obojętny wyraz twarzy, choć drżała z niepokoju. Na dodatek czuła, że zaczyna ją mdlić. Postanowiła udać nonszalancką i nieprzyjemną. Liczyła, że wtedy szybciej sobie pójdą.

      – Wszystko, co miałyśmy do powiedzenia w sprawie tego włamania, już powiedziałyśmy. Panowie wybaczą, ale dziś chyba nie jest najlepsza pora… A może już złapaliście sprawców?

      – Jakiego włamania? – zdziwił się ten w garniturze.

      – Szesnastego kwietnia w nocy splądrowano gabinet pana Schmidta – wyjaśnił


Скачать книгу