Tylko martwi nie kłamią. Katarzyna Bonda

Читать онлайн книгу.

Tylko martwi nie kłamią - Katarzyna Bonda


Скачать книгу
policyjnym. Mamy dla pań taką informację… – zaczął w końcu profiler. Obie kobiety wpatrywały się w niego tępo. Znał ten wzrok. Tak patrzą ludzie, którzy przeczuwają, że za chwilę ujawni im coś strasznego, lecz jeszcze nie chcą w to uwierzyć.

      – Czy coś się stało Johannowi? – Klaudia była chyba bardziej zaskoczona swoim pytaniem niż policjanci.

      – Tak, jesteśmy tu w związku z pani mężem. Przykro mi, że to ja muszę panią powiadomić. – Głos Meyera był spokojny. Za spokojny, pomyślała Klaudia. – Został odnaleziony dziś rano. Nie żyje.

      Rozległ się rozpaczliwy krzyk Magdy, który stopniowo zamienił się w lament. Klaudia nie odezwała się ani słowem. Poczuła falę gorąca, która uderzyła jej do głowy. Strużka potu pociekła jej wzdłuż kręgosłupa. Nie zadała ani jednego pytania. Uśmiechnęła się, na ile pozwalały jej obolałe usta.

      – To się musiało tak skończyć. Mądrego można oszukać tylko raz… – nie dosłyszeli końca zdania, bo Klaudia nagle wstała, jakby zamierzała opuścić kuchnię.

      – Bylibyśmy wdzięczni, gdyby chciała pani zidentyfikować ciało. Jeśli oczywiście czuje się pani na siłach – dodał profiler.

      – Oczywiście. – Klaudia natychmiast skinęła głową i odwróciła się na pięcie.

      Dzielnicowy siedział nieruchomo. Meyer zaś wpatrywał się w kręcone schody, którymi żona Schmidta – pijana jeszcze, jak sądził po jej zachowaniu i wyglądzie – z trudem wspinała się na górę. Zastanawiał się, czy kiedykolwiek zetknął się z taką reakcją na wieść o śmierci bliskiej osoby. „Czarnym aniołem”, jak w policji nazywano tych, którzy muszą powiadomić rodzinę o dokonanej zbrodni, bywał dość często. Uważał to za część swojej pracy. Ktoś musi to robić, a czasem lepiej, by zawiadamiał o tym doświadczony psycholog niż surowy dzielnicowy. Meyer stwierdził, że nie przypomina sobie osoby, która będąc w głębokim szoku, zachowałaby się tak chłodno jak żona Schmidta. Niepokoił go zwłaszcza stan trzeźwości wdowy i rany na jej twarzy.

* * *

      Elwira trzymała twarz ukrytą w dłoniach. Od godziny czekała na korytarzu komendy na jakiegoś psychologa. Minęła czternasta, a ten wciąż nie nadchodził. Już raz ją przesłuchiwano. Pytali o Johanna: jak długo się znają, o co się pokłócili, gdzie była przez te wszystkie dni, i wreszcie próbowano jej wmówić, że to ona go zabiła.

      – To chyba jakiś żart – zgromiła spojrzeniem wąsatego policjanta, który wyglądał jak działkowiec albo wędkarz, po czym zerwała się z krzesła i ruszyła do drzwi.

      Ten drugi gliniarz wstał. Miał nie więcej niż trzydzieści pięć lat i gdyby go zobaczyła na ulicy, pomyślałaby raczej, że jest członkiem półświatka niż przedstawicielem organów ścigania. Niski, krępy, krótko przystrzyżony, w sportowej bluzie ciasno opinającej bicepsy. Chwycił ją za ramiona i siłą posadził z powrotem na krzesło.

      – Możemy od razu zafundować ci dołek – wysyczał.

      Jego zachowanie, agresja oraz forma „ty” poraziły ją. Dawno już nikt jej tak nie potraktował. Była przyzwyczajona do szacunku, jakim darzono ją ze względu na pozycję zawodową i tytuł doktora nauk medycznych.

      – Spokojnie, Rysiu! – Waldemar Szerszeń podniósł rękę. – Pani chyba przemyślała sprawę.

      Wtedy, choć takie sceny znała jedynie z amerykańskich filmów kryminalnych, Elwira powiedziała:

      – Chcę się porozumieć ze swoim adwokatem.

      To był odruch. Tak naprawdę nie znała żadnego, który specjalizowałby się w podobnych sprawach. Mecenas Kozłowski, który czasem konsultował procedury dotyczące praw autorskich czy umów z telewizją, raczej się do tego nie nadawał.

      – Na razie jest pani przesłuchiwana w charakterze świadka, nie podejrzanej – odpowiedział Szerszeń, zapamiętale dłubiąc w zębie wykałaczką. – A świadek ma obowiązek powiedzieć wszystko, co wie. Do tego zobowiązuje artykuł dwieście trzydziesty trzeci paragraf pierwszy i drugi kodeksu karnego. Za składanie fałszywych zeznań grozi kara więzienia do lat trzech. Może pani zadzwonić do swoich mecenasów zaraz po opuszczeniu tego pokoju. Zwłaszcza jeśli chciałaby się pani do czegoś przyznać… Czy jest coś, co chciałaby pani dodać?

      Podinspektor mówił cicho i flegmatycznie. Sprawiał wrażenie znudzonego. Tak naprawdę jednak bacznie obserwował przesłuchiwaną kobietę.

      – Nie mam nic więcej do dodania – odpowiedziała mu karnie Elwira i zamilkła.

      – Czyli wasza znajomość miała charakter zawodowy. Leczyła go pani przed laty. Półtora roku temu odnowiliście kontakt i pisaliście razem powieść, tak?

      – Poradnik, a właściwie pamiętnik uzależnionego od seksu. Johann opisywał swoje wychodzenie z problemów seksualnych, a ja obudowywałam to teoretycznie. Wkrótce mieliśmy złożyć książkę u wydawcy.

      – Nie mieliście romansu, nie spaliście ze sobą? To jak to się stało, że Schmidt znalazł się w pani domu? – zapytał ten młodszy, drapiąc się po wygolonej głowie.

      – To była relacja zawodowa. Każde z nas ma rodzinę. Nie zdradzaliśmy swoich partnerów. – Elwira dumnie podniosła głowę. – W trakcie pisania nawiązała się między nami nić sympatii, ale nic poza tym. Darzyłam Johanna wielkim szacunkiem i on mnie chyba też. Nie posunęliśmy się nawet o krok dalej. Nie wiem już, co pana przekona, że mówię prawdę. Czy mam przysiąc na Biblię? A zresztą to wszystko… Ja nie mam związku z jego śmiercią! Jeśli tak sądzicie, to jesteście beznadziejnie głupi! – podniosła głos.

      – Przestań krzyczeć, bo cię uciszę – syknął młodszy.

      Elwira przestraszyła się. Z pomocą przyszedł jej starszy policjant.

      – Owszem, może pani mieć związek. Musimy zbadać wszystkie okoliczności. Radzę spokojniej odpowiadać na pytania, bo będę musiał postawić pani zarzut znieważenia policjanta.

      Elwira chciała krzyknąć, że to ją się znieważa, ale się powstrzymała. Postanowiła ignorować młodego i rozmawiać tylko ze starszym. Wydawało jej się, że jest milszy i może liczyć na jego zrozumienie. Dała się złapać na najstarszą technikę „dobrego i złego policjanta”.

      – Ja naprawdę… Nie wiem, jak to się mogło stać. To dla mnie straszny cios. Nie jestem w stanie tego zrozumieć. Kto mógł to zrobić? I dlaczego mnie w to wplątał! Kto śmiał wejść i zrobić coś tak strasznego w moim domu?! – wyrzuciła z siebie z wściekłością. – Czy pan nie rozumie, że mnie to wszystko boli?

      – Tak – bąknął Szerszeń. I dodał, rozkładając ręce: – Czas i śmierć nigdy uprosić się nie dają. – Zastanawiał się, co boli ją bardziej: śmierć Schmidta czy to, że znaleziono go w jej mieszkaniu, lecz nie powiedział tego głośno. – Mam nadzieję, że i pani nas rozumie. Musimy znaleźć sprawcę tej zbrodni. Zna pani przysłowie: „Sędzia, który puszcza winnego, winien grzechu jego”?

      – Ale ja jestem niewinna.

      – Ja nie twierdzę, że to pani. Między nami mówiąc, wolałbym, żeby to nie była pani. Szkoda tak pięknej kobiety do więzienia.

      Elwira wpatrywała się w starszego policjanta szeroko otwartymi oczami.

      – Czy pani wie, jak wygląda więzienny chrzest? Powiem szczerze, że damskie pudła są o wiele gorsze niż męskie, co, Rysiu?

      Wygolony gliniarz łypnął na nią okiem i skinął głową.

      – Jo! – mruknął.

      – Nie


Скачать книгу