Tylko martwi nie kłamią. Katarzyna Bonda

Читать онлайн книгу.

Tylko martwi nie kłamią - Katarzyna Bonda


Скачать книгу
do wozu? – zwrócił się do dyżurnego.

      Przez moment przemknęło mu przez głowę, że Anka w ostatniej chwili zmieniła zdanie i w zemście nie pożyczy mu tego cholernego auta. Byłaby do tego zdolna. Pamiętał, co wyczyniała, kiedy się rozwodzili. Może znów jej odbiło, pomyślał. Kiedy zapytał, czy pożyczy mu auto, stawiała opór, jakby to był jakiś skarb, a nie dwudziestoletni sunny po przejściach, którego wartość podwajała się po zatankowaniu pełnego baku. Jeśli wykręciła mi taki numer, pożałuje, zaperzył się. Dyżurny zrobił gest, jakby dopiero sobie przypomniał o jakimś mało istotnym szczególe.

      – A tak – złożył usta w ciup.

      Meyer odetchnął z ulgą. Wszystko gra, pomyślał. Kiedy jednak funkcjonariusz położył na blacie kluczyki i powoli przesuwał je pod szklanym otworem w szybie, profiler zmarszczył brwi.

      – To nie te – syknął.

      Kluczyki miały wprawdzie napis i logo nissana, lecz były jakieś inne, nowoczesne, o obłych kształtach. Nie mogły pasować do staruszka sunny’ego. Zwłaszcza że oprócz głównego klucza ktoś przywiesił do kompletu dwa małe kluczyki, pilota do centralnego zamka oraz alarmu, a także infantylne plastikowe serduszko. Meyer był przekonany, że funkcjonariusz się pomylił i wydał mu nie te klucze co trzeba.

      Oficer dyżurny jednak pewnym gestem przesunął je w kierunku psychologa.

      – To nie moje – upierał się Meyer.

      Kluczyki znów znalazły się po stronie dyżurnego. Funkcjonariusz wstał, wyszedł z dyżurki i włożył je zdziwionemu profilerowi do rąk.

      – Co to ma być? – Hubert się wkurzył. Nie rozumiał, dlaczego dyżurny uparcie wciska mu nie jego klucze. Przemknęło mu przez głowę, że może robi sobie z niego żarty – podmienił kluczyki, a na dodatek przywiesił do nich kiczowatą ozdobę. Chciał spytać: „Kurwa, co jest grane?”, ale opanował się i zdobył na rzeczowy ton: – Gdzie Anka zaparkowała?

      – To, panie nadkomisarzu, chyba są kluczyczki do pana nowej bryczki – oświadczył dyżurny, z trudem opanowując śmiech.

      Meyer spojrzał na niego wilkiem. Podniósł klucze do góry, jakby trzymał w rękach martwego gza czy karalucha, obejrzał je dokładnie i nie czekając na odpowiedź, podszedł do okna. Rozpaczliwie wypatrywał granatowego kanciaka. Ale niczego podobnego w zasięgu wzroku nie było. Naprzeciw niego stała tylko ta różowa karykatura samochodu. Hubert czuł, że zaczynają go piec uszy. Kiedy ponownie odwrócił się w kierunku dyżurki, napotkał rozbawione spojrzenie dyżurnego.

      – Jeszcze pan nie widzi, nadkomisarzu? – Oficer wskazał pink nissana micrę CC zaparkowaną u podnóża komendy. – Tutaj stoi, na puzzlach5.

      I tylko na tyle starczyło mu powagi. Policjant zaniósł się gromkim śmiechem. Hubert spojrzał na różowe zjawisko, po czym zerknął na ozdobę przy kluczykach. Wszystko się zgadzało. Na kluczu i włączniku alarmu wyraźnie było napisane: nissan. Plastikowe serduszko jednoznacznie wskazywało, że auto należy do kobiety. Jego kolor też. Tak, wszystko się zgadzało. Anka była w końcu kobietą. I miała za męża dentystę. Skrzywił się, jakby rozgryzł garść ziarenek pieprzu. Chwycił torbę, starając się nie napotkać wzroku dyżurnego, który z trudem opanowując głupawkę, zszedł do połowy schodów przed komendą. Meyer wybrał w komórce numer Anki.

      Pewnie uważasz, że to bardzo śmieszne. Taki zajebisty kawał. Naprawdę, jajcara z ciebie, szydził w myślach. I zamierzał jej to wszystko zaraz wyrzucić. Zamiast niej powitał go głos dentysty nagrany na skrzynce. „Tu automatyczna sekretarka Anny Lewandowskiej. Pani Ania nie może teraz odebrać telefonu, gdyż jest bardzo zajęta. Proszę zostawić wiadomość, pani Ania oddzwoni w późniejszym terminie, lub proszę spróbować później. Na razie! Pa!”. Meyer ze złością nacisnął czerwony przycisk i spróbował jeszcze raz. To samo: spróbować później, spróbować później… Pa! Pa! Pa!

      – Ty, Anka – za trzecim razem postanowił się jednak nagrać. – Dzięki za pomoc, ale… – zawahał się dłuższą chwilę, po czym podniósł głos. – To różowe tutaj… Co to, kurwa, jest?! Gdzie jest twój wóz? Jeśli myślisz, że to jest śmieszne… – Nagrywanie przerwało długie „piiik”.

      Zerknął na wyświetlacz. Połączenie zostało przerwane, przekroczył czas nagrywania wiadomości. Westchnął ciężko i nieufnie zbliżył się do luksusowej mydelniczki. Rozejrzał się czujnie wokół, jakby obawiał się, że ktoś go zauważy, po czym kliknął centralny zamek i szybko wsiadł do wozu. Wewnątrz poczuł się bezpieczniej. Zdziwił się, bo było tam zaskakująco dużo miejsca. Maksymalnie odsunął przednie siedzenie i z ulgą wyciągnął nogi. Dopasował sobie lusterka, sprawdził działanie spryskiwaczy i świateł. Otworzył skrytkę – znalazł plik dokumentów, mapy, jakieś instrukcje i książkę serwisową. Wszystko ułożone pedantycznie, według wielkości. Auto lśniło czystością i pachniało zapachem „new car”, który dyndał na lusterku wstecznym. Mimo to poczuł się jak w Kingsajzie. Nic nieznaczący przegrany mały człowieczek, który tylko na chwilę uciekł z Szuflandii.

      – Chciałbym coś ci wyznać, różowa landryno – zwrócił się do auta. Modulował głos, skutecznie udając piskliwy tembr Anki, kiedy jej na czymś bardzo zależało. – Nigdy tego nikomu nie mówiłem. Jestem… jestem… – wybuchnął udawanym płaczem – krasnoludkiem. – Spojrzał we wsteczne lusterko i już normalnym głosem powiedział do siebie: – Klasyczny szok powypadkowy. Reminiscencje mogą pojawiać się jeszcze przez kilka najbliższych dni. Dlatego muszę je zminimalizować nieznaczną dawką nikotyny.

      Otworzył okno i bez skrupułów wyciągnął z kieszeni papierosy oraz zapalniczkę. Dał pstryczka w sam środek dyndającej na wstecznym lusterku tekturowej choinki, wyobrażając sobie, że to nos dentysty, i z rozkoszą zaciągnął się dymem. Słońce świeciło mu w twarz, ale nie odgiął osłony. Ciepło zwielokrotnione przez przednią szybę auta miło rozgrzewało policzki. Na chwilę przymknął oczy i napawał się tym stanem. Czuł, że odzyskuje siły. Kiedy otworzył oczy z postanowieniem, że za chwilę ruszy do Siewierza, słońce na moment go oślepiło. Ledwie zyskał ponownie ostrość widzenia, na alejce wzdłuż komendy dostrzegł kobietę zmierzającą wprost na niego. Meyer od razu rozpoznał energicznego rudzielca.

      Prokurator Weronika Rudy była ubrana inaczej niż rano, kiedy się poznali. Widać po wizycie na Stawowej pojechała do domu przebrać się w służbowy uniform prokuratora. Granatowy kostium, składający się z krótkiej dopasowanej marynarki oraz ołówkowej spódnicy, nadawał jej sylwetce kształt klepsydry. Ramiona poszerzone przez poduszki były niemal tej samej szerokości co biodra kobiety. Pod żakietem miała białą bluzkę ze stójką. Widział jej zgrabne nogi, wydłużone niebotycznymi obcasami. Na nosie miała przeciwsłoneczne okulary o klasycznym kształcie Wayfarer Ray Ban, takie jakie nosiła Audrey Hepburn w filmie Śniadanie u Tiffany’ego. Miedziane włosy związane w ciasny kucyk poruszały się w rytmie jej roztańczonych bioder – to w prawą, to w lewą stronę.

      Meyer nagle uświadomił sobie, że prokuratorka zaraz dostrzeże go w tym różowym aucie. Chyba spalę się ze wstydu, przeraził się. Aż zakrztusił się dymem i zaczął głośno kasłać. Chwycił ze schowka w drzwiach ścierkę do wycierania szyb. Rudy szła szybko, równym wojskowym krokiem. Była zamyślona. Wydawało się, że nie widzi nikogo i niczego wokół. Kiedy stanęła u podnóża schodów prowadzących do bocznego wejścia do budynku, gdzie mieściła się komenda miejska, profiler przestał oddychać.

      – No wejdź tam. Wejdź! Proszę, błagam – powtarzał jak mantrę. Ale kobieta zatrzymała się tam tylko na chwilę, podniosła stopę i dokładnie obejrzała obcas buta. Stwierdziła, że wszystko


Скачать книгу

<p>5</p>

Puzzle – tutaj bruk.