Tylko martwi nie kłamią. Katarzyna Bonda

Читать онлайн книгу.

Tylko martwi nie kłamią - Katarzyna Bonda


Скачать книгу
okay. – Szerszeń podniósł rękę w geście kapitulacji. – Mamy więc całą jego rodzinkę, jedną zaufaną księgową i prawdopodobnie kilkaset tysięcy na koncie plus majątek w akcjach, nie licząc przetwórni śmieci, sortowni, wysypisk, firmy przewozowej, nieruchomości, samochodów, jachtów i antyków. O zawartości sejfów w Szwajcarii nie wspomnę, bo do tego nie mam dostępu. Nikt tego, kurwa, nie jest w stanie na razie policzyć.

      – A księgowa?

      – Chyba tylko ona, ale zaraz do niej dojdziemy, czekaj. Co jeszcze? Jedna zakochana w nim pięćdziesięcioletnia lekarka, która wyciągnęła go z seksoholizmu, a z którą łączyła go jedynie miłość do literatury.

      – Jakoś często ludzie z jego otoczenia giną – przerwał mu profiler. – Rodzice, pierwsza żona…

      – Skąd wiesz, jak zginęli rodzice? – spytał Szerszeń czujnie.

      – Mówiłeś przecież, że jest sierotą i wychowankiem domu dziecka.

      – Tak twierdzi Borecka. Powiedziała to w luźnej rozmowie, ale nie wyjaśniła, jak zginęli. Zresztą wtedy ważniejsze było jej alibi. Ale głowy bym nie dał, czy to prawda. A zresztą, Hubercie, ludzie umierają. Każdego z nas to czeka, niestety. Nie doszukujmy się niezdrowej sensacji. Swoją drogą, cóż za malowniczy życiorys. Któż nie chciałby być na jego miejscu? – szydził Szerszeń.

      – Ja. Wolę moją branżę – mruknął profiler.

      – A czym branża, w której robimy obaj, różni się od recyklingu? – Szerszeń się zafrasował. – Też usuwasz i przetwarzasz śmieci, stary. Ale fakt, że masz lepszy gust, jeśli chodzi o kobiety… Tak przy okazji, jak ci się podoba nasza Wenera?

      – Kto?

      Podinspektor Szerszeń nabrał powietrza. Udał, że podtrzymuje rękoma biust, wzniósł przy tym oczy ku niebu, a usta wydął, jakby był śmiertelnie obrażony. Całość prezentowała się tak komicznie, że choć sytuacja ku temu nie nastrajała, po chwili obaj śmieli się w głos.

      – Trochę skórzasta – stwierdził profiler, kiedy tylko przepona pozwalała mu znów normalnie oddychać. – Gdyby nie te okulary, w których wygląda jak Mary Poppins… No, ale poza tym, niczego sobie… Z łóżka bym jej nie wygonił. Ile ona ma lat?

      – W metrykę jej nie zaglądałem. Młodsza od nas obu. – Puścił do Meyera oko. – Ale zapomnij. I tak nie masz szans. Ona wstąpiła do klasztoru. Nazywa się Prokuratura Okręgowa.

      – Bardzo porządna dziewczyna. Co robić? Trudno… – Meyer się uśmiechnął. – I co z naszym śmieciowym królem?

      Podinspektor Szerszeń pogrzebał w papierach leżących na biurku. Wyjął jakąś zmiętą kartkę i zaczął odcyfrowywać bazgroły.

      – Nie był w ciemię bity. I trzeba przyznać, miał w życiu dużo szczęścia. Nie licząc finału, rzecz jasna. Na emigracji przygarnęło go małżeństwo Schmidt. Edwin Schmidt był wtedy w sędziwym wieku. Ponoć traktował Johanna jak syna. Jeszcze nie ostygło ciało starego, kiedy jego żoneczka Ursula zaciągnęła Johanna do urzędu i zaobrączkowała. Musiał być galanty z niego chłop… – zaśmiał się Szerszeń.

      – Byli kochankami, kiedy stary jeszcze żył?

      – A kto to wie, na razie nie mam takich danych. Ale też o tym myślałem. Samo się nasuwa.

      – W każdym razie Janek po ślubie przyjął jej nazwisko?

      – Klasyka, choć podejrzewam, że imię też zmienił. Nie wiem jeszcze, jak nazywał się naprawdę, tutaj w kraju. Sprawdzamy to. Ale na mojego nosa facet uciekł w to małżeństwo przed swoją przeszłością. Odciął się.

      – Niemka dała mu nowe nazwisko i nową tożsamość?

      – Drugi, lepszy życiorys. Ale marna zapłata ją za to spotkała.

      Meyer zmarszczył czoło. Nie bardzo rozumiał.

      – Jakiś tajemniczy wypadek? – spytał.

      – A i owszem – mruknął Szerszeń. – Jednak sierżant Waleska nie wyciągnęła z Boreckiej, co się zdarzyło.

      – Czyli księgowa nie wie?

      – Nie sądzę… – Szerszeń założył nogi na stół. Podniósł do ręki notatkę sporządzoną przez policjantkę. – Borecka wyraziła się tak: „Wokół pana Schmidta jest wiele tajemnic. Największego pecha miała jednak jego pierwsza żona. Druga małżonka powinna była wyciągnąć z jego przeszłości lekcję, ale tego nie zrobiła”.

      – To znaczy, że księgowa wie, co się stało z Ursulą, lecz nie chce powiedzieć? – upewnił się Meyer.

      – Nie chce lub nie ma w tym żadnego interesu – podkreślił Szerszeń. – Zresztą Baśka mówiła, że ta kobieta to chodzący kalkulator. I Schmidt chyba coś na nią miał. Mówię ci, trzeba się tej babie przyjrzeć. Tylko ostrożnie. Ona jest chytra. Rozmawiając z Waleską, nie mówiła wiele o sobie ani swoich relacjach ze Schmidtem. Jakby chciała coś ukryć.

      – Coś masz na myśli? – Meyer zawiesił głos.

      – Nic konkretnego. Będę wiedział, jak to znajdę, a właściwie, jak ty znajdziesz. – Spojrzał na Huberta wymownie. – Bo przecież to ty będziesz z nią rozmawiał. Musisz z niej też wyciągnąć, czy Schmidt miał coś wspólnego ze śmiercią Ursuli. Odnoszę wrażenie, że maczał w tym palce i że księgowa wie na ten temat wszystko.

      – Nie bądź taki w gorącej wodzie kąpany – żachnął się Meyer. – Schmidt to wprawdzie rasowy skurwiel, ale niekoniecznie morderca.

      – Trzeba to jednak sprawdzić. – Szerszeń rozłożył ręce.

      – Cholernie tajemnicze to wszystko, dziwaczny życiorys. Nieprawdopodobna historia… – westchnął profiler. – No dobra, ale co było dalej?

      – Podobno to dzięki niemu firma zaczęła dobrze prosperować. Unowocześnił technologię, obniżył koszty, zaczął też działać w Polsce i na innych zagranicznych rynkach. Według danych od księgowej przełom nastąpił w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym szóstym roku. To wtedy mała firemka Schmidt Ordnung dostała spory zastrzyk gotówki od jakiegoś szwajcarskiego koncernu i z dnia na dzień urosła do miana korporacji. Schmidt zmienił też nazwę na Koenig-Schmidt Sauberung & Recycling GmbH. Przez całe lata nie wracał do Polski, jedynie „bywał” w interesach.

      – Jako Johann Schmidt?

      – Tak. Wtedy też zaczął odwiedzać katowickie burdele. Tutaj mam już jakieś tropy. Dziewczyny z Alabamy go pamiętają. I z Kaskady. Kurwy z dworca i te najtańsze siksy z Mariackiej też. Ponoć szybko zyskał miano dupcyngiela. Ruchał wszystko, co nie ucieka. Pamiętasz starą Wojakową?

      – Babcię Lodzię?

      – Tę samą.

      – Ona jeszcze żyje?

      – Chłopie, jeszcze pracuje!

      – Eee… Że też znajduje klientów.

      – To wyobraź sobie, że Schmidt brał Babcię Lodzię, jak go przycisnęło. I to nie raz.

      – Taki baron? Przecież mógł mieć każdą – skrzywił się Meyer. – Ale żeby Lodzię…?

      – Lodzia teraz ma z sześć dych. Wygląda jak mumia, nie ma już ani jednego zęba i śmierdzi jej z japy. No, ale z gustami się nie dyskutuje… W każdym razie Lodzia dużo nam opowiedziała. Te siksy nie umieją współpracować. Więc od Lodzi wiem, że Schmidt lubił perwersyjnie. Bywał też agresywny. I musiał natychmiast,


Скачать книгу