Tylko martwi nie kłamią. Katarzyna Bonda

Читать онлайн книгу.

Tylko martwi nie kłamią - Katarzyna Bonda


Скачать книгу
cały kwiat katowickiej komendy. Na Douglasie to jednak nie robiło żadnego wrażenia. Siedział nieporuszony, obojętnie wpatrując się w tablice korkowe na korytarzu, na których umieszczono zdjęcia poszukiwanych przestępców. Jemu także wykonano podobne fotografie i pobrano odciski palców – przed godziną policjant usadowił go na małym krzesełku i uwiecznił jego wizerunek z obu boków i z przodu. Mężczyzna skupiał się więc teraz bardziej na oglądaniu swoich wytuszowanych opuszek, bo policjantom nie przyszło do głowy, by pozwolić mu je umyć, niż na oglądaniu damskich sylwetek, które kursowały przed nim jak po wybiegu.

      Dopiero na widok nadchodzących z dwóch stron korytarza policjantów, którzy niczym rewolwerowcy piorunowali się wzrokiem, głupio się uśmiechnął. Dla wszystkich w tej komendzie było jasne, że Szerszeń i Stefan tak przemaglują męża słynnej lekarki seksuolog, iż ten uśmieszek błyskawicznie zniknie mu z twarzy.

      Stefan cenił Szerszenia, który nauczył go wielu policyjnych chwytów i sposobów wyciągania informacji. Nie rozumiał jednak, dlaczego podinspektor wzywa na to przesłuchanie właśnie jego. Chciał spytać, ale wiedział, że nie otrzyma odpowiedzi. Z trudem powstrzymywał irytację.

      Podinspektor zresztą był zbyt zajęty obserwowaniem Douglasa, by wdawać się w rozmowy ze Stefanem. Lubił przed przesłuchaniem przyjrzeć się człowiekowi. Jak wygląda, jak się zachowuje, by potem – kiedy padają trudne pytania dotyczące zbrodni – móc stwierdzić, czy w jego ruchach i wypowiedziach jest konsekwencja. Patrzył na smukłe, jakby wyrzeźbione ciało Michała Douglasa, na jego nowoczesny strój: te cholerne białe buty, które tak go drażniły, koszulkę z jakimś – był pewien, choć nie znał angielskiego – bluźnierczym nadrukiem i jasną marynarkę w tenisowe prążki, która eksponowała oliwkową cerę podejrzanego. Próbował dopasować go do pani doktor i nijak nie był w stanie wyobrazić sobie ich razem. Nie chodziło o różnicę wieku – ze słów Elwiry Poniatowskiej wynikało, że Douglas był od niej młodszy o trzynaście lat – lecz o różnicę stylu bycia i osobowości. Tak, Szerszeń był pewien: w tym związku to ona nosiła spodnie. Dzięki temu Michał mógł wciąż pozostawać dzieckiem, które nie martwi się o swój byt. Jak bardzo podinspektor Szerszeń żałował, że obok nie ma Huberta! Był przekonany, że profiler zauważyłby rzeczy, których oni nie dostrzegą. Trudno, Meyer będzie musiał porozmawiać z Douglasem potem.

* * *

      Halina Borecka mieszkała na osiedlu Paderewskiego, bardzo blisko komendy. Drzwi do bloku były otwarte. Meyer schodami ruszył na drugie piętro. Kiedy zapukał do drzwi, księgowa była nieco zdziwiona.

      – Szybki pan jest, panie Meyer – przywitała go lekko zarumieniona i uśmiechnięta. Szerokim gestem zaprosiła go do środka.

      Niewielkie mieszkanie już na pierwszy rzut oka zdradzało, że kobieta mieszka sama od lat. Lokal był urządzony całkiem przypadkowymi meblami. Niektóre pamiętały czasy młodości grubej jak balon księgowej. We wnętrzu, pozbawionym gustu i niedoinwestowanym, panował perfekcyjny porządek. Profiler zapowiedział swoją wizytę krótko przed przybyciem, nie zostawił jej więc czasu, by mogła tak dokładnie posprzątać. Borecka zaraz zaproponowała herbatę, a na stole postawiła talerz z kruchymi ciasteczkami i miseczkę z pralinkami. Główne miejsce jej miniaturowego salonu zajmowało ciężkie przedwojenne biurko, na którym miała poustawiane w idealnym porządku przybory do pisania, korektory, zszywacze, głośniki do radia i nowiutki laptop. Na podłodze wiły się niedbale kable. Zważywszy na jej zwalistą posturę, przemieszczała się z minisalonu do kuchni z niezwykłą zwinnością. Ani razu nie zaczepiła o sieć przewodów.

      – Słodzi pan?

      Meyer pokręcił głową. Spostrzegł, że kobieta dość mocno umalowała usta. Wyglądały groteskowo w zestawieniu z jej luźnym strojem. Była dobrze po pięćdziesiątce. Twarz miała nalaną i opuchniętą pod oczami. Jej oczy były jednak czujne i zdradzały życiowy spryt. Halina Borecka z pewnością nie grzeszyła urodą, ale biła z niej pewność, że zna się na swojej pracy; wiedziała, jak obejść przepisy i nie narazić klientów na zbyt wysokie podatki. Meyer był przekonany, że jeśli sama nie będzie chciała współpracować, nie wyciągnie z niej żadnych informacji. Zastanawiał się, jaką podrzucić jej „kotwicę” – jak sprawić, by uznała, że opłaca jej się opowiedzieć mu wszystko, co wie, choćby wcześniej zaplanowała milczenie aż po grób. Ta kobieta to stuprocentowa racjonalistka. Czuł, że tylko jedno może ją przekonać – dobry interes. Nie miał jednak wiele do zaproponowania. Prawdę mówiąc – nic. Gorączkowo myślał, jak ją sobie zjednać.

      – A więc pan jest takim specjalnym policjantem, znacznie lepszym od innych. – Borecka zaczęła od nieudolnych pochlebstw.

      – Przede wszystkim jestem psychologiem – odparł i położył na stole notatnik oraz dyktafon. – Moim zadaniem jest przygotować ekspertyzę, która ma ułatwić zatrzymanie sprawców. Nie jestem żadnym nadpolicjantem, choć czasem bardzo bym chciał – zaśmiał się.

      – A ma pan broń i może na przykład kogoś aresztować? – zapytała z niewinną minką. Kiedy czekała na odpowiedź, jej twarz stężała niczym maska.

      – Teoretycznie tak – odparł po namyśle. – Choć zwykle działam jedynie na polecenie prowadzącego śledztwo. Staram się dobrze wypełniać swoje obowiązki, ale zatrzymywanie sprawców zostawiam osobom do tego powołanym.

      – Znaczy się temu przemiłemu panu z wąsami?

      – Temu samemu. – Meyer zastanawiał się, dlaczego zaczyna od pochlebstw. Na co liczy? I co chce w ten sposób uzyskać? – Ile lat pracowała pani z Johannem Schmidtem?

      – Dla niego, nie z nim – poprawiła i podsunęła Meyerowi pod sam nos ciasteczka. – Proszę spróbować, świeżutkie. Ja, niestety, nie powinnam ich jeść… – Pogładziła się po wydatnym brzuchu, po czym sięgnęła po pierwsze z wielu, które pochłonęła zaledwie w kilka minut. – Byłam jedynie człowiekiem do wynajęcia, nie wspólnikiem pana Schmidta.

      – Oczywiście.

      – Siedem lat minęło w ubiegłym roku – ciągnęła. – A jeszcze wcześniej wykonywałam dla niego zlecenia. Właściwie na stałe związałam się z Koenig-Schmidt w dwa tysiące pierwszym roku, kiedy Schmidt zaczął prowadzić interesy w Polsce. Wtedy, wie pan, były inne czasy. Ale co ja opowiadam te historie z mchu i paproci. Stara już ze mnie kobieta… – Uśmiechnęła się przy tym lubieżnie i puściła do niego oko. Profiler aż znieruchomiał. – Cóż, nieskromnie powiem: znam się na swojej robocie – trajkotała tymczasem Borecka. – Nie bez powodu Johann mnie wybrał. Zajmuję się kreatywną księgowością od dawna. Pan wtedy jeszcze studiował, chodził w dzwonach i nie obchodził pana raczkujący kapitalizm.

      – Niewiele wcześniej byłem didżejem na dansingach – podjął wątek. – Znałem przeboje ze wszystkich światowych list.

      – Naprawdę?

      – To były czasy… – Meyer udał, że zamyślił się i rozmarzył. – Do głowy by mi nie przyszło, że trafię do policji. – Po mistrzowsku zbliżył do świadka. Efekt został osiągnięty. Księgowa patrzyła teraz na niego inaczej. Widać tym drobnym wyznaniem wkupił się w jej łaski. – Jak się poznaliście ze Schmidtem?

      – To zabawne – roześmiała się Borecka. – Wie pan, chyba nikomu tego nie mówiłam…

      Natychmiast spoważniała i poczuł, że się wycofuje. Zorientowała się widać, że może powiedzieć o jedno słowo za dużo.

      – Zawsze jest ten pierwszy raz… – zachęcił ją.

      – Właściwie to przypadkiem – zaczęła mówić, robiąc między zdaniami długie pauzy. – W hotelu… W holu hotelu Katowice… Siedział przy jednorękim bandycie,


Скачать книгу