Czerwony Pająk. Katarzyna Bonda
Читать онлайн книгу.zrozumiał: ktoś był w dalszej części pomieszczenia. Sięgnął do kabury, ale Polak pokręcił głową. Pokazał dłonią, by Jekyll się uspokoił. W tym geście było coś rozpaczliwego.
– Zawsze o tym marzyłem – odparł tubalnie Jekyll i wycofał się bardzo powoli. – No to cześć. Jakby się pojawiła, powiedz, że szukają jej z administracji wspólnoty. Wiesz, ma zaległości za fundusz remontowy. Dam ci znać, jak będę miał bilety do opery.
– Jasne. Cześć. – Łukasz znów pokręcił głową, a potem wskazał na okno zaklejone gazetami.
– To trzymaj się.
– Też.
– Poszedł dziad?
Kobieta w płaszczu wyszła z wnęki kuchennej i rozsiadła się na krześle koło stolika. Z kieszeni płaszcza wyjęła taśmę izolacyjną i podała żylastemu dryblasowi w wojskowym uniformie. Policzki miał chorobliwie zapadnięte, jakby z niedożywienia. Nos haczykowaty, oczy lekko wyłupiaste. Ciemnoblond szczecina ostrzyżona jak u rekruta, z tyłu głowy zwisał tylko mały kosmyk zapleciony w warkoczyk – świadectwo, że kiedyś mężczyzna nosił długie pióra. Skinął jej głową i odszedł od okna, które równo wytapetował gazetami. Chwycił Łukasza pod ramiona, usadził na krześle. Sprawnie przymocował jego ręce do oparcia. Nogi zablokował plastikowymi zaciskami. Drugi mężczyzna – mały, siwy, z kozią bródką, w okularach bez oprawy – przerzucał w tym czasie szpargały w kartonach pod ścianą. Metodycznie wyciągał dokumenty, wertował je i rzucał na kupkę koło swoich stóp, głośno cmokając.
– Mało brakowało. – Kobieta założyła nogę na nogę. Z innej kieszeni płaszcza wyjęła paczkę orzeszków i zaczęła je wrzucać do ust. – To jak będzie?
– Kajetan Wróblewski nigdy mnie nie lubił. Marnujecie czas – odparł spokojnie Łukasz. – Jeśli miałby mi coś zostawić w spadku, to tylko ampułkę z trucizną.
– Zbyt wiele oczekujesz, panie Polak. Co za idiotyczny pseudonim – prychnęła.
– Wręcz przeciwnie. Znam swoje miejsce w szeregu. Nie wychylam się i nie roję sobie niczego. W przeciwieństwie do ciebie, Sandro.
Kobieta zajrzała do paczki. Wygrzebała kilka ostatnich pistacji. Łupinki wylądowały na stoliku.
– Dziadek jej nie ochronił i tobie też się nie uda – mruknęła znudzona. – Tylko pogarszasz sytuację. A ona? Znajdzie się. Zawsze się znajdują.
– Znam ten tekst. Dotyczy ciał. Martwych.
– Faktycznie. – Kobieta wsypała sobie do ust resztkę orzeszków i ciaśniej zaciągnęła pasek prochowca. – Bo jak zwykle jestem lepiej poinformowana od ciebie.
– Nie możecie skrzywdzić dziecka.
– Kto tutaj mówi o dziecku?
– Krępowanie, szydera. Chcesz mnie przestraszyć? Tak, boję się. I naprawdę nie wiem, gdzie ona jest. Przed chwilą mówiłem prawdę.
– Prawdę – żachnęła się kobieta zwana Sandrą. – Dla ciebie i dla tej twojej flamy byłoby lepiej, gdybyś w końcu przestał kłamać.
– Jesteś zazdrosna – oświadczył zimno Łukasz. – Po tylu latach? To śmieszne.
– I tak bym za ciebie nie wyszła – burknęła. – Tak więc dobrze się stało, że wtedy spieprzyłeś sprawę.
Łukasz wiedział, że kobieta kłamie. Przed laty była w nim śmiertelnie zakochana. Dawała tego dowody i nawet ze sobą sypiali. Planowała huczny ślub, do czego przekonała swojego ojca, który początkowo odmawiał zgody na wejście do rodziny artysty-wariata, za jakiego wtedy uznawano Łukasza. Właściwie wszystko było zaplanowane, ale on tuż przed ceremonią wybrał Saszę. Co gorsza, pomógł jej uciec, czym naraził Sandrę na śmieszność w ich małym środowisku. Nigdy nie zapomniała mu tej zniewagi. Polak westchnął teraz ciężko. Wiedzieli, kogo do niego wysyłają. Osobisty odwet. Sprytnie to Jelcyn rozegrał.
– Chcemy odzyskać Karolinę – powtórzył. – Sasza zgodziła się na wasze warunki. Po co ten cyrk?
Zaciął się.
– To twoja córka.
Spojrzał na nią z nienawiścią. Nie zaprzeczył. Nie było sensu.
– A co ja mogę? Przewoziłem tylko ten raport z BEA. Widziałem Jesiotra jeden raz. Ale dokument był zalakowany. Nikt nie odważył się złamać pieczęci. Nawet Pawłowski nie wie, co zawiera.
– Tu się mylisz. Jesiotr wie doskonale. Zna nazwiska, bo sam go pisał. Ale pary nie puści. To jego ubezpieczenie na życie. Zresztą gadał z Norinem.
– Norin wie?
Kobieta w prochowcu wzniosła oczy do sufitu.
– Tak mówią. Ale jest spacyfikowany. Swoją córkę uratował, lekcję odrobił, więc się nie interesuje, czego i tobie szczerze życzę. Nawet do Kiszczaka nie pojechał, a to mogła być jego ostatnia szansa.
– Raczej gwóźdź do trumny.
– Jak zawsze w wielkiej grze. Nie zaryzykujesz, nie wygrasz. Teraz czeka w swojej trumnie, aż mu dobiją wieko. Każdy ma wybór. Gdyby wtedy podjął walkę, sprawy dziś by nie było. Może i Dziadka wcześniej by posunęli, a sytuacja polityczna mogłaby dziś być inna. W każdym razie jemu zawdzięczamy sukces łódzkiej prokuratury. Już dziś wiadomo, kto zabił Grubego Psa. To był napad rabunkowy. Generał Leki nie miał farta. Przypadki chodzą po ludziach. Szkoda, że świadek koronny, który się przyznał, już nie żyje. Jak zresztą każdy, kto dostał zlecenie na komendanta.
Łukasz obejrzał się na chudego jegomościa, który pieczołowicie tapetował gazetami jego okna. Chciał dodać, że nie wszystkich wykosili, ale się powstrzymał. Zamiast tego zdecydował się jej dogryźć.
– Ale wtedy ty nie miałabyś swojego kierowniczego stanowiska. Żal by było, co?
– Za to ty miałbyś betonowe buty – odparowała. – Zasługujesz na nie od dawna. Po chuj ratowałeś Calineczkę?
– Ma na imię Sasza – wysyczał Łukasz.
– A ja jestem księżną Walii. – Zaśmiała się złowrogo. – Sam nie wiesz, dla kogo nadstawiasz karku.
– Wiem o niej wszystko – odparł i wytrzymał jej nienawistne spojrzenie. – Cokolwiek mi wmówisz, nie ma znaczenia, bo nie znam aktualnego miejsca jej pobytu.
– To nieważne – poddała się Sandra. – Zresztą wiemy, że raport Pawłowskiego nie został zniszczony. Jest kopia poświadczona przez Jesiotra. I wiemy, że ty nie wiesz, gdzie jest, ale ona owszem. Może i go ma. Dlatego się zaszyła.
– Sasza ma raport BEA?
– Chyba, że nie Jon Snow.
Łukasz spróbował się oswobodzić.
– Czy naprawdę nie możemy rozmawiać normalnie?
– Nic nie rozumiesz – westchnęła zniecierpliwiona kobieta. – Nikogo już dziś nie obchodzi zabójstwo generała, syndykat zbrodni z Wybrzeża, polonijni biznesmeni ani nawet ośrodek wiedeński. Teraz religia jest w szkołach, a aborcja na ulicy. Sądy, media i wielka inkwizycja.
– Nie mam telewizora, ale zorientowałem się, że cała władza znajduje się w jednych rękach. Za to ty zmieniasz front w zależności od korzyści. I jakoś nadal nie udało ci się złapać męża. Czyżby w firmie byli sami geje?
Skrzat odwrócił się rozbawiony. Kobieta w płaszczu była za to wściekła. Łukasz uznał, że trafił w sedno, ale nic nie powiedział.
Sandra