Czerwony Pająk. Katarzyna Bonda
Читать онлайн книгу.stolik z rozsypanymi orzeszkami, puszki od piwa, niedopałki. Dalej damskie kozaki na szpilkach, krzesło z nogami Łukasza i w rogu niebieskie pepegi oraz stertę papierów. Przy łóżku stała walizka z karabinkiem. O ścianę oparto kij do bejsbola. Odruchowo wyciągnął broń z kabury, odbezpieczył. Wyłączył dźwięk w telefonie, a potem spróbował pchnąć drzwi balkonowe, ale nie ruszyły się nawet na milimetr. Przeżegnał się. Pocałował krzyżyk, który nosił na szyi, i uderzył w szybę ramieniem. Wtedy leżący na podłodze Łukasz otworzył oczy i z ruchu jego warg Jekyll odczytał komunikat: „Uciekaj! Znajdź Saszę”.
Rozległo się pukanie do drzwi, a potem znów zabrzmiała syrena. Sandra dała znak Remontnikowi, który wyjął z buta mały nożyk i ukrył go w dłoni, po czym szybkim truchtem ruszył do judasza.
– Chyba jakiś alarm – wrócił z meldunkiem. – Na klatce roi się od mundurowych.
Kobieta nie zareagowała. Wyciągnęła z kieszeni płaszcza puzderko. Z namaszczeniem posmarowała różem usta, aż stały się wiśniowe, potem założyła okulary w rogowej oprawie i spadochroniarski beret, pod którym schowała swoje bujne loki. Dopiero wtedy podeszła do drzwi. Szarpnęła klamkę.
Za drzwiami stał Bułka ze stosem pudełek z napisem „La Bufala”. Za nim w równym rzędzie ustawili się harcerze. Na widok Sandry zasalutowali i jeden z nich, najmniejszy, wygłosił mowę o ćwiczeniach przeciwpowodziowych. Kobieta niezbyt uważnie słuchała o symulacji uszkodzenia urządzeń monitorujących i zarządzonej ewakuacji wszystkich mieszkańców. Jednym ruchem wciągnęła dryblasa z pizzami do środka, a do młodzieży rzuciła:
– Spocznij i wypierdalać. – Trzasnęła drzwiami.
Podeszła do Polaka i złożyła na jego ustach pocałunek. Resztkę utlenionej substancji wytarła w chustkę.
– Rozpakuj go – rozkazała Bułce, który akurat kończył połowę pizzy hawajskiej z ananasem. Zanim zdążył przeżuć kolejny kęs, dorzuciła groźbę: – Wszystko spierdoliłeś. Opiszę to w raporcie.
– Będę się streszczać. – Odwróciła się do Łukasza, z satysfakcją patrząc, jak mężczyzna wije się i zapluwa. – Masz na znalezienie Calineczki trzy do czterech dni. Przekaż Załuskiej, że nie ucieknie od kreta i będzie wesele. Matka mysza już o to zadbała. Król elfów to zwykła bujda. Nie istnieje. Jeśli się spóźnisz, twoja córka zginie. Ale ty będziesz pierwszy. Chyba że dostaniemy raport austriackich służb na czas oraz bonus. – Potrząsnęła wybrakowaną gazetą. – Wybieraj. Będę cię obserwowała.
– A Sasza? – wydusił Łukasz. – Zawarłyście przecież umowę.
– Ona już się nie liczy. Ma tylko doprowadzić nas do Wilmora. Dobrze o tym wiesz, Pająku.
Piętnastu mężczyzn w piankach, z butlami na plecach i w pełnym oprzyrządowaniu, ruszyło plażą wprost w kipiel wzburzonego morza. Szli równo. Zanurzali się powoli, stopniowo, porozumiewając się oszczędnymi ruchami dłoni. Przed nimi, niczym skamieniały pradawny smok wynurzający się z roziskrzonej słońcem topieli, majaczyły ruiny poniemieckiej torpedowni.
Teren od lądu zabezpieczali żołnierze. Na skraju skarpy stał wianuszek ludzi w garniturach. Niektórzy mieli lornetki w rękach. A za nimi powoli zbierał się tłum gapiów. Z oddali dobiegały dźwięki włączonych krótkofalówek, gwizdy syren alarmowych i pokrzykiwania porządkowych.
– A jeśli go znajdą? – Katarzyna Zawisza podniosła głowę i wtuliła się w ramię starszego mężczyzny w musztardowym kożuchu. – Sama już nie wiem, czy tego chcę.
– Lepiej wiedzieć, córko – odparł pułkownik Zawisza. – Najstraszniejsza prawda zawsze jest cenniejsza od niewiedzy.
– Kasiu! Bronek! – zawołała z oddali pulchna kobieta w karakułowym płaszczu. Zdjęła kapelusz i trzymając go w ręku, zbiegała po drewnianych schodkach obstawionych gęsto mundurowymi, choć tusza nie pozwalała jej na zbytnie przyśpieszenie. Bronisław wypuścił na chwilę z objęć Katarzynę i wyszedł na spotkanie żonie.
– Jak ona się czuje? – wydyszała Zuzanna.
– Bywało gorzej – odparł Bronisław, oglądając się, czy córka nie słyszy. Na szczęście zajęła się konwersacją z wojskowymi. Pokazywali jej coś na mapie. – Ale może być bardzo źle, bo sytuacja się komplikuje.
Zuzanna podniosła głowę i chwyciła męża za rękę. Odeszli jeszcze kawałek.
– Dokładnie tak, jak przewidziałeś – szepnęła.
Skinął głową.
– Ale tak było trzeba.
– Nie jestem pewna. Mogłeś nie oddawać mu tych papierów. Ja bym je zniszczyła, skoro ty się bałeś – dodała z wyrzutem.
Machnął ręką, jakby chciał powiedzieć: „to już nieważne”, choć oboje wiedzieli, jakie to ma znaczenie.
– Udało mi się załatwić pozwolenie – zmienił temat i wskazał ludzi w garniturach oraz wojskowych na skarpie. – Procedury policyjne ominęliśmy kwitem z Marynarki Wojennej.
Żona znów patrzyła na Bronisława z uwielbieniem i wdzięcznością, więc ciągnął:
– Koledzy Krzysia z dawnej ekipy zaoferowali wsparcie. Horacy ich skrzyknął. Dobry z niego chłopak. Wiesz, że oni mają swój klub? Wciąż trzymają się razem. Niesamowite.
– Widać to im się opłaca – mruknęła kobieta.
– Zadzwoniłem też do Mariana z Hagi. Przyleci najbliższym samolotem. Wygląda na to, że nieoczekiwanie stworzyła się okazja do spotkania po latach. Za chwilę przybędzie tutaj cały dawny resort. Nawet Ryszard Domin się odezwał. Z wiadomych przyczyn nie może przyjechać, ale przekazuje ci pozdrowienia.
Zuzanna podziękowała nobliwym skinieniem głowy, ale nie wyglądała na szczęśliwą. Raczej przerażoną.
– Nie mam obiadu – powiedziała.
– Nic nie szkodzi. – Zawisza przytulił ją. – Zamówiłem stolik w Marinie. Pewnie pojedziemy prosto stąd. Trzeba zabrać Kasię i wprowadzić ją w temat. Bez detali. Ostrożnie.
– Czy to konieczne? – Teraz już Zuzanna nie kryła zaniepokojenia. – Przecież to nie są sprawy dla kobiet.
– Najwyższy czas – zapewnił z przekonaniem. – Poza tym to dla jej dobra. Żeby nie narobiła większych kłopotów. Po co poszła na ten komisariat? Poradzilibyśmy sobie sami. Teraz będę musiał zająć się awansem wszystkich policjantów w tym pokoju, żeby im skrócić języki. Znów koszty. A i tak pojawią się plotki. Wiesz, jak jest.
– Masz rację. – Zuzanna szczelniej otuliła się futrem. – Szambo i tak wybije.
– Szkoda, że nie wzięłaś cieplejszego szalika. – Spojrzał w niebo, poprawił żonie jedwabną chustkę i pocałował w czoło. – Żebyś znów nie dostała anginy.
Stali w milczeniu, przestępując z nogi na nogę. Wiało okrutnie. Co gorsza, zaczynało mżyć. Zuzanna odwróciła się w stronę morza i oboje wpatrywali się w widmo torpedowni. Lśniła w słońcu. Mewy podrywały się z jej zakamarków co jakiś czas.
– Jego tam nie ma – powiedziała nagle Zuzanna. – Jesteś za bardzo spokojny.
Bronisław milczał. Wydawał się opanowany, ale żona wiedziała, że to pozory. Na skroni pulsowała mu niebieska żyłka, usta miał spierzchnięte. Czyżby bał się nalotu dawnych kolegów? Zuzanna zdawała sobie sprawę, że zabiera je obie na to spotkanie, by odwlec moment rozliczeń.