Czerwony Pająk. Katarzyna Bonda
Читать онлайн книгу.wierzę w to. Sytuacja firmy męża była, jest – poprawiła się natychmiast kobieta – bardzo stabilna. Jesteśmy dobrze sytuowani.
– Zabrał jakiś bagaż? Wypłacił większą sumę z konta?
Katarzyna wyglądała, jakby zaraz miała zemdleć. Przysunęła zakurzone krzesło i klapnęła na nie z impetem, a potem ukryła twarz w dłoniach.
– Miał walizkę. – Rozpłakała się. – Zawsze pakowałam go w kabinówkę. Tym razem chciał większą. Planował szereg spotkań i potrzebował czterech garniturów. Wziął też całą dokumentację firmy, którą restrukturyzował. I plik starych dokumentów z WSI. Kiedyś tam pracował. Wiem, że je zabrał, bo trzymał to wszystko w sejfie u rodziców. Tydzień temu wypłacił z konta czterdzieści siedem tysięcy. Chyba też zlikwidował lokatę walutową. Powiedział, że się skończyła i zainwestuje dolary w coś innego. Zgodziłam się. To nie jest tak, że zabrał wszystkie pieniądze. Staramy się o dziecko. To znaczy próbujemy różnych metod. Jeden ze znajomych Krzysia zna doktora, który ma klinikę w Szwajcarii. Ponoć obiecał, że nas przyjmie. Chciał tylko, żeby nie było śladu zapłaty. – Urwała.
Rozejrzała się po zebranych. Policjant w kolorowym dresie odwrócił głowę do okna. Wyłączył muzykę. Już nie udawał, że nie słucha. Głupio mu się widać zrobiło, że na początku z niej żartował. Pozostali też byli pod wrażeniem jej historii.
– Poza tym jest jeszcze jedna sprawa – odezwała się znowu. – Miesiąc temu mieliśmy włamanie. System alarmowy zawiódł. Ochroniarze dotarli, kiedy było już po wszystkim. Podobno przerwa w dostawie prądu. Żadnych nagrań. Płacimy za monitoring kilkaset złotych miesięcznie i ten jeden jedyny raz, kiedy byli potrzebni, akurat patrzyli w inną stronę. Splądrowano tylko gabinet Krzysia. Wybebeszono wszystko z szuflad, półek. Papiery fruwały po całym pokoju, niektóre były podarte, zaplamione. Zrzucono książki z biblioteczki. W niektórych miejscach powyrywano klepki z podłogi. Odinstalowano drzwiczki wywietrzników, zdjęto kaloryfery. Krzysztof mówił, że szukano skrytek. Ale to był tylko kamuflaż. Tak naprawdę, w moim odczuciu, interesowało ich co innego. Krzysio po odejściu z WSI kupił szafę pancerną. Nic specjalnego. Zwykła metalowa skrzynka na długi klucz. Waży chyba ze trzysta kilo. Nie dało się jej przesunąć, ani – jak sądzę – wynieść. Była nadpalona. Krzysztof uważa, że próbowali wysadzić zamek bombą. Nie zdecydowali się na to, bo większa ilość ładunku wybuchowego zniszczyłaby także zawartość. Ostatecznie, w co trudno uwierzyć, nic nie zginęło. Sprzęt elektroniczny, moja biżuteria, akty notarialne naszego domu i innych nieruchomości, także mojej rodziny, leżały na swoim miejscu. Właściwie bez zabezpieczenia. Złodziei to nie interesowało. Wypili tylko zapas piwa z lodówki i pocięli obraz, który wisiał nad kominkiem. Ten obraz Krzysio dostał na prezent pożegnalny, kiedy likwidowano Wojskowe Służby Informacyjne.
– Zgłosiliście włamanie?
Katarzyna pokręciła głową.
– Krzysztof uznał, że skoro nie ma strat, to nie ma o czym mówić. Zażądał tylko rekompensaty od firmy ochroniarskiej. Mieliśmy nie płacić za monitoring przez najbliższe cztery miesiące i negocjować dogodne stawki na przyszły rok. Pokłóciliśmy się o to strasznie. Pytałam: a co by było, gdyby któreś z nas tego dnia zostało w domu? A gdybyśmy mieli dziecko, czy je też by narażał? Czy te papiery warte są naszych głów? Czy coś przede mną ukrywa?
– Co to były za dokumenty? – odezwał się policjant w dresie i nagle się poderwał. Ruszył do drukarki.
Katarzyna spojrzała mu prosto w oczy i odparła bardzo stanowczo:
– Nie mam pojęcia.
Nikt z obecnych jej nie uwierzył, więc dodała:
– Prywatne archiwum męża. Ale wtedy wyniósł to wszystko do moich rodziców. Ojciec jest członkiem rady nadzorczej banku. Założył mu skrytkę depozytową. To właśnie część tych dokumentów Krzysio zabrał na nurkowanie. I z nimi zaginął.
Zadzwonił telefon. Kolorowy dres podniósł słuchawkę i mruknął coś zniechęcająco. W pokoju panowała nieprzyjemna cisza. Zanim policjant skończył mówić, zaczął zbierać do kieszeni porozrzucane na biurku przedmioty: komórkę, zapalniczkę, papierosy. Wreszcie odłożył słuchawkę i chwycił kluczyki do auta.
– Nosi pani nazwisko małżonka? – zwrócił się do Katarzyny.
– Ojca – odparła zdziwiona. – Kris ma takie samo. Przyjął moje.
Zawahała się, jakby nie była pewna, czy to jest czas i miejsce, by o tym mówić, ale strach o męża był silniejszy.
– Zmienił je po odejściu z WSI. Chciał zatrzeć ślady.
– Ślady? – Wiking poczochrał brodę. – Czego?
Katarzyna wzruszyła tylko ramionami, po czym z ulgą zwróciła twarz w kierunku Banana, który powiedział bez emocji, jakby podane przez nią fakty nie zrobiły na nim najmniejszego wrażenia:
– Chyba znaleźli wóz pani męża. Niebieskie bmw X6 M? – Podał numer rejestracyjny.
Kobieta wyciągnęła telefon.
– Muszę zapytać tatę.
Wiking skinął głową, by się upewniła. Kobieta wyszła na korytarz. Torebkę położyła na krześle. Wypadły z niej szminka, srebrna papierośnica i kluczyki do bentleya. Wiking podszedł, by podnieść przedmioty, ale się rozmyślił i w ostatnim momencie cofnął dłoń. Zwrócił się do Banana, zniżając głos.
– Dobrze by było, żeby ta paniusia pojechała z wami. Bo się potem tatulek przypnie, że były zaniedbania. Wietrzę tu ostry hajs. I władzę. Może chłopiec coś przeskrobał, zabrał materiały nacisku z czarnej skrzynki i nie bez powodu nie wrócił z tego nurkowania.
Banan wyjął z kieszeni komórkę, pokazał włączony dyktafon.
– Nic mnie już nie zdziwi – mruknął. Wskazał plakat z podobizną dziecka Saszy Załuskiej – wyblakły i podarty na rogach, a potem zapiął dresik pod samą szyję. – Jak skończycie, Anka ją podrzuci.
– To chyba niezgodne z regulaminem – zmarkotniał wiking. – Raczej nie mam kombinezonu do wypożyczenia.
– Co ty nie powiesz? – Banan stał już w drzwiach, a za nim bez słowa ruszało jego dwóch milczących kompanów. – To niech tatuś ją podwiezie. Coś czuję, że to on kręci tym małżeństwem. Czy ten obecnie szczęśliwy bankier nie był słuchany sześć lat temu w prokuraturze w związku z aferą paliwową? Pułkownik, inżynier, doktor habilitowany. Kumpel Dziadka, naszego polskiego 006, co to zdecydował się odejść na emeryturę, a potem go kropnęli. Tfu, sam sobie to zrobił.
– To nie nasz kaliber – przerwał mu konfidencjonalnie wiking. – Jak wrócicie, spiszesz raport i puścisz to do wojewódzkiej.
– Pewnie – zgodził się ochoczo Banan. – Tylko o tym marzę. A Bronka Zawiszę kojarzę jeszcze z czasów studiów. To, że nie skończyłem prawa, nie znaczy, że się nie interesowałem historią tego kraju. Gość był we władzach FOZZ-u, przez chwilę nawet jako drugi sekretarz rady nadzorczej. Coś ci to mówi? Obecnie najstarsze polskie pieniądze. Zrabowane i sprywatyzowane. Tak zwana arystokracja poresortowa. Zapytam jeszcze Jankę. Ona będzie wiedziała więcej. Miała na tym punkcie bzika, bo w czasach asesury koledzy Bronka Zawiszy dali jej popalić. Gdyby nie słynny prokurator Norin, straciłaby robotę i pewnie siedziałaby dziś tutaj z nami w oślej ławce. Zresztą Ruda przeczytała wszystko i zna połowę IPN-u. Tak swoją drogą, w dzisiejszej prokuraturze mają listę nietykalnych. Zawisza jest na samym jej szczycie. Mogę się założyć.
Po