Emancypantki. Bolesław Prus

Читать онлайн книгу.

Emancypantki - Bolesław Prus


Скачать книгу
Zosia sama nie powiedziała mi o tym? – rzekła.

      – Bo czuła, że to należy do jej koleżanki, do Łabęckiej, która spełnia swój obowiązek, jak przystało na kobietę mającą poczucie ludzkiej godności! – deklamowała panna Howard. – Tam, gdzie nauczycielka sięga pod cudzą poduszkę…

      – Panna Joanna jest protegowaną pani… ujmowała się pani za nią… – wtrąciła pani Latter.

      – Ujmowałam się za istotą samodzielną; za kobietą, która walczy z przesądami… Ale taką; jaką dziś jest – pogardzam!… – zakończyła panna Howard.

      Pomimo wybuchów Klary pani Latter uspokoiła się i rzekła do Łabęckiej wskazując na papiery:

      – O ile widzę, jest to streszczenie Komedii nieboskiej. Ale kto ci je dał?

      – Nie mogę powiedzieć… – szepnęła Łabęcka. Panna Howard patrzyła na Łabęcką z triumfem. Zdawało się, że ktoś puka do drzwi.

      – Proszę! – odezwała się pani Latter.

      Weszła Mania Lewińska. Miała twarz bladą, oczy prawie czarne, wylęknione i pełne łez. Zatrzymała się na środku gabinetu, dygnęła przed panią Latter i rzekła cichutko:

      – To… moje listy… ja pożyczyłam je Łabęckiej.

      Z długich rzęsów zaczęły jej spadać duże łzy. Madzia myślała, że na ten widok serce jej pęknie. Od kilku sekund bardzo pilnie przypatrywała się Mani panna Howard. Nareszcie zbliżyła się do niej i położywszy na jej ramieniu dużą i kościstą rękę zapytała:

      – Te listy pisane są do ciebie?… Kto je pisał?:…

      Nie doczekawszy zaś odpowiedzi zbliżyła się do biurka i spoza fotelu pani Latter spojrzała na rękopis.

      – Ach, tak!… zgadłam – zawołała ze spazmatycznym śmiechem. – To pismo pana Kotowskiego…

      Nie przypuszczałam, że na to was zapoznaję…

      – Panno Klaro – wtrąciła pani Latter odsuwając papiery – podobno nie czyta się cudzych listów… To wreszcie nie jest list, jakieś wypracowanie…

      – Ja też nie czytam – odpowiedziała panna Howard. – Robię więcej… Maniu – zwróciła się do Lewińskiej – zraniłaś mnie, ale ja ci… przebaczam!… Chodź ze mną, panno Magdaleno – dodała – czuję, że potrzebną mi będzie życzliwa ręka…

      Na znak pani Latter Madzia podniosła się z kanapki i podawszy rękę pannie Klarze wyprowadziła ją z gabinetu, chwiejącą się jak kwiat podcięty.

      – Idźcie na górę – rzekła dani Latter do pensjonarek dość łagodnie.

      – Myślałam – szepnęła na korytarzu panna Klara – że jestem wyższa nad ludzi; ale dziś widzę, żem tylko kobietą…

      I pracowała powiekami usiłując wycisnąć z oczu parę łez, co Madzi wydało się bardzo zabawne.

      Przy schodach zastąpił im drogę Stanisław mówiąc do panny Howard:

      – Pan Kotowski już poszedł na górę.

      Panna Klara wyprostowała się jak sprężyna. Zamiast opierać na Madzi, szarpnęła ją za rękę i rzekła półgłosem:

      – Chodź, pani, zobacz, jak zdepczę tego nędznika…

      – Ależ, pani!… – zaprotestowała Madzia.

      – O, nie, musisz pani być świadkiem, jak płaci zdrajcom kobieta samodzielna… Jeżeli po tym, co mu powiem; ten człowiek przeżyje do jutra, będę miała dowód, że jest łotrem, którego nie powinnam zaszczycać nawet moją pogardą.

      Mimo oporu wciągnęła Madzię do pokoju, po którym szerokimi krokami spacerował bardziej niż kiedykolwiek rozczochrany student. Zobaczywszy pannę Klarę wyciągnął rękę z kieszeni i chciał przywitać się.

      – Patrz pani – rzekła panna Howard głębokim tonem – ten człowiek wyciąga do mnie rękę!…

      – A bo co?… – zapytał obrażony student, śmiało patrząc na pannę Klarę, która stała przed nim sztywna i blada.

      – Korespondujesz pan z Manią poza moimi plecami i pytasz: co?… To ja powinnam zapytać: co robisz w mieszkaniu kobiety, którą oszukałeś?…

      – Ja panią?… W imię Ojca i Syna…

      – Nie usidlałeś pan mnie? Nie starałeś się…:

      – Jak Boga kocham, anim myślał!… – zawołał student bijąc się w piersi.

      – Więc jakiż cel miały pańskie wizyty?… – zapytała panna Klara już rozgniewana.

      – Jaki cel, słyszy pani?… – zwrócił się do Madzi rozkładając ręce. – Taki sam cel jak dziś… jak zawsze…

      Przyniosłem pani korektę, ale…

      – Korektę?… Mego artykułu o nieprawych dzieciach?… – zawołała panna Howard.

      Madzia zdumiała się nad nagłą przemianą. Chwilę temu panna Klara była podobna do Judyty ścinającej Holofernesa, a teraz przypominała pensjonarkę.

      – Ale jeżeli mają mnie spotykać takie awantury – mówił student – to dziękuję!… Do niczego nie chcę się mieszać…

      Panna Howard znowu odzyskała uroczysty nastrój i głęboki ton głosu.

      – Panie Władysławie – rzekła – raniłeś mnie pan śmiertelnie… Lecz gotowa jestem przebaczyć, jeżeli przysięgniesz, że… nigdy… nie ożenisz się z Manią…

      – No, to ja pani przysięgam, że tylko z nią się ożenię – odparł student machając rękami i nogami w sposób nie licujący z powagą sytuacji.

      Więc pan zdradzasz postęp… sprzeniewierzasz się naszemu sztandarowi…

      – Co mi tam postęp… sztandar!… – mruknął wichrząc już powichrzoną czuprynę.

      – Oto ma pani dowód męskiej logiki! – rzekła wyniośle panna Howard zwracając się do Madzi.

      – Męska logika… męska logika!… – powtarzał pan Kotowski. – W każdym razie nie układały jej kobiety…

      – Widzę, panie Kotowski, że z panem nigdy nie można rozmawiać poważnie – przerwała mu panna Klara tonem tak swobodnym, jakby w tej chwili spotkało ją coś bardzo wesołego.

      Ale mniejsza – dodała. Czy pomimo to, co pomiędzy nami zaszło, pomożesz mi pan do zrobienia korekty?

      – Taka pani samodzielna, a nawet korekty zrobić nie umie… – odparł student, ciągle obrażony i posępny.

      – Ja państwa pożegnam – szepnęła Madzia.

      Pan Kotowski chmurnie podał jej rękę wyciągając drugą z wyszarzanego munduru plik papierów i oglądając się za krzesłem.

      XII NUDNE ŚWIĘTA

      XII NUDNE ŚWIĘTA

      Nie było jeszcze dla Madzi tak przykrych świąt Bożego Narodzenia jak w tym roku. Smutno było i pusto. Pusto w gabinecie Heli i w mieszkaniu Ady, którego nikt nie zajmował, pusto w sypialniach, jadalniach i salach wykładowych, pusto w mieszkaniach nauczycielek. Panna Howard całe dnie spędzała u znajomych, panna Żaneta u starej kuzynki, Joasia wyjechała na kilka dni, pani Méline zwichnęła rękę i leżała w lazarecie, a pani Fantoche w sam dzień Nowego Roku podała się do dymisji i przeszła na inną pensję. Niekiedy Madzia słysząc na salach i korytarzach rozgłośne echa własnych kroków przerażała się. Zdawało jej się, że żadna pensjonarka


Скачать книгу