Emancypantki. Bolesław Prus

Читать онлайн книгу.

Emancypantki - Bolesław Prus


Скачать книгу
to jest nie?… A jak nie skończysz tam kursów?

      – Skończę.

      – Wariat pan jesteś!… Możesz przecie umrzeć.

      – Nie umrę.

      – Kyrie eleison! – zawołał szlachcic podnosząc ręce do góry.

      – Gadasz tak, jakbyś z Panem Bogiem zrobił kontrakt. Każdy może umrzeć…

      – Ale ja nie umrę, dopóki nie ożenię się z panną Marią – odpowiedział student z pewnością, która zastanowiła Mielnickiego.

      Stary chodził po gabinecie i parskał jak koń. Lecz nie mógł znaleźć argumentu przeciw człowiekowi, który z niezachwianą wiarą twierdził, że pojedzie kończyć edukację za granicę, nie umrze i ożeni się z panną Marią.

      – Z czego się pan utrzymujesz?

      – Daję lekcje… Trochę piszę…

      – Piękne teraz rzeczy piszecie!… A ile masz z tych lekcyj?

      – Mam dwadzieścia pięć rubli miesięcznie.

      – I z tego żyjesz, płacisz komorne?… Cha, cha, cha!…

      – Nawet bywam w teatrze, jeżeli mi się podoba.

      Stary szlachcic precz chodził, ruszał ramionami i złościł się.

      Wreszcie znowu zapytał:

      – Gdzie pan jadasz?

      – Rozmaicie. U "Honoratki", "Pod Papugą", w taniej kuchni, jak można.

      – I wyjedziesz za granicę.

      – Wyjadę.

      – Apopleksja mnie zabije przez tego półgłówka! – zawołał jegomość. I nagle zatrzymawszy się przed studentem rzekł:

      – Ja z panem skończę w dwóch słowach… Przyjdź acan jutro na obiad do Europejskiego Hotelu o dwunastej…

      – Nie będę mógł o dwunastej, mam klinikę.

      – Więc o której?

      – Po pierwszej.

      – No, to… przyjdź trochę po pierwszej do Europejskiego Hotelu, rozumiesz acan?… Ja panu muszę wybić te brednie z głowy… Nie ma całych portek i wyjeżdża za granicę… cha, cha, cha!… Chce się żenić i nie umrze!… No, wiecie państwo, jak żyję, nic podobnego nie słyszałem. Bądź acan zdrów, a nie zapomnij zaraz po pierwszej, bo nikt dla twojej przyjemności głodem morzyć się nie będzie… Bądź zdrów.

      Z tymi słowy nie patrząc na studenta podał mu dwa tłuste palce, a trzecim z lekka uścisnął go za rękę.

      Gdy Kotowski opuścił gabinet, weszła uśmiechnięta pani Latter i obrzucając szlachcica powłóczystym spojrzeniem rzekła:

      – Dobre pan jednak musiał powiedzieć kazanie temu młodzikowi, bo aż do mego pokoju dolatywały pojedyńcze wyrazy…

      – Gdzie tam, mościa dobrodziejko! Owszem, teraz zrozumiałem że taka bestia, taki dziki zwierz mógł dziewczynie zawrócić głowę. Imaginuj sobie, pani dobrodziejka, że on gada o przyszłości, jakby miał umowę z Panem Bogiem! Pojadę, mówi, za granicę, nie umrę, mówi – słyszała pani?… i jeszcze, mówi, ożenię się z panną Marią. Gadajże z takim!… Słuchając tego doznawałem, powiadam pani dobrodziejce, obawy, po prostu lękałem się… Bo jedno z dwojga: albo ten człowiek bluźni i na nas wszystkich sprowadzi pomstę bożą, albo… albo on ma taką wiarę, która góry przenosi. A jeżeli, proszę pani, on ma taką wiarę i on ją ma, ja to czułem słuchając, więc… co my jemu możemy zrobić?… Wobec takich ręce opadają, bo człowiek widzi, że on zrobi, co zechce i jeszcze innych pociągnie za sobą.

      Pani Latter rumieniec wystąpił na twarz i błysnęły oczy.

      – O, tak – odpowiedziała – kto ma wiarę, temu nic się nie oprze…

      Szlachcic strzelił z palców i nagle chwytając obie ręce pani Latter zawołał:

      – Złapałaś się, mościa dobrodziejko! Otóż i ja, choć niezgrabny i… trochę starszy od tego smarkacza, mam wiarę… Musisz wyjść za mnie, a nie wyjdziesz dobrowolnie, to cię porwę jak Rzymianie Sabinki… Nie uśmiechaj się, pani… Palmerstonowi, choć był dwadzieścia lat starszy ode mnie, wytoczyła jedna, mości dobrodzieju proces o… tego… Więc jeszcze ze dwadzieścia lat mamy przed sobą i Bóg mi świadek, zrobilibyśmy głupstwo nie korzystając…

      Pociągnął ją na kanapkę i pomimo lekkiego oporu objął wpół.

      – Nie traćmy czasu, mościa dobrodziejko, bo to grzech. Ja marnuję się, wreszcie i gospodarstwo nie tak idzie, jak powinno; a pani tracisz zdrowie, wdzięki, nawet sen borykając się z tą pensją, która ci nic dobrego nie przyniesie. Wierzaj mi, nic dobrego… Wiem, co gadają na mieście…

      Pani Latter zbladła i zachwiała się. Stary szlachcic oparł jej głowę na swoim ramieniu i mówił:

      – Rzuć pensję od wakacyj! :… Córkę wydamy za mąż; wynajdziemy jej takiego jak Kotowski, co to pcha się, bestia, naprzód, nie pytając… Syn weźmie się do roboty, to mu zaraz wywietrzeje z głowy elegancja… A więc raz, dwa, trzy… i – zgoda!…

      – Nie mogę… – szepnęła pani Latter.

      – Co to jest, nie mogę? – oburzył się szlachcic. – Kobieta tak zbudowana jak pani… Cóż to, masz obowiązki, męża?…

      Pani Latter wstrząsnęła się i podniósłszy na niego oczy pełne łez szepnęła:

      – A gdyby… a gdyby?…

      – Gdybyś miała męża?… – odparł nieco zdziwiony. – No, to pal go sześć!… Mąż, który przez całe wieki nie pokazuje się, nie jest mężem… Wreszcie cóż to, nie ma rozwodów?… A jak będzie trzeba to potrafię strzelić w łeb… Tylko powiedz szczerze, co jest?

      Pani Latter płacząc schwyciła go nagle za rękę i serdecznie ucałowała.

      – Nie dziś – rzekła – nie dziś… Opowiem kiedy indziej… Dziś niech mnie pan już o nic nie pyta – mówiła drżąc i szlochając. Nikt by nie przypuścił, nikt by nie uwierzył, jaka jestem nieszczęśliwa i opuszczona… Krąży około mnie, bo ja wiem, chyba ze sto osób; a nie mam żywej duszy, której mogłabym powiedzieć: patrz, ile ciężarów i cierpień dźwigać musi jedna kobieta…

      Szlachcicowi poczerwieniały oczy.

      – Widzi pan – mówiła patrząc na niego z obawą – ledwie pan do mnie serdeczniej przemówił, a już płacę za to niepokojem… Nie mnie myśleć o małżeństwie!… Ach, ale gdyby pan wiedział, jak potrzebuję człowieka, przed którym mogłabym się poskarżyć choć… czasami… Widzi pan, ucieknie pan ode mnie i już na schodach powie sobie: po co ja się wdałem z tą nieszczęśliwą?… Mielnickiemu łzy spływały na siwe wąsy. Odsunął się od pani Latter, wziął ją za ręce i rzekł:

      – Przysięgam na Boga, że nic nie rozumiem; ale tak mówisz pani do mnie, że wolałbym, ażeby mi nóż w serce wbili i jeszcze świdrowali nim… Do licha, przecie zbrodni nie popełniłaś?…

      Mówże, pani!…

      – Zbrodni?… – powtórzyła pani Latter. – Skąd podobne myśli? Jeżeli nieszczęście i praca jest zbrodnią, no to tak, ale nic innego.

      – At! – machnął szlachcic ręką – naczytał się człowiek romansów i coś mu się snuje po głowie. Wybacz, mościa dobrodziejko… ale jeżeli sumienie masz czyste…

      – Mam, niech mnie Bóg sądzi! – odparła kładąc rękę na sercu. – Cha, cha, cha!… – zaśmiał się stary


Скачать книгу