Jeszcze jeden dzień w raju. Aleksander Sowa

Читать онлайн книгу.

Jeszcze jeden dzień w raju - Aleksander Sowa


Скачать книгу
znów się w nim przestawiło.

      Pokręciła, szukając stacji. Szybko ją znalazła.

      – Do 22 stopni, noc pogodna, nad ranem… – mówił głęboki jak Bajkał głos radiowca.

      – Cwany jesteś, bo możesz podawać przyjemne wiadomości ludziom stęsknionym po zimie ciepła i słońca – odparła do radiowca, zdziwiwszy się zarazem, że mówi do siebie.

      Zaraz skończy, pogoda to zawsze ostatni punkt programu wszystkich wiadomości – myślała. Nie lubiła wiadomości. Zbyt dużo w nich polityki.

      Może by tak pójść dziś na naleśniki albo pierogi? Nie wiem, czy się jeszcze opłaca – myślała, spoglądając na zegar. Zaraz będzie trzecia, a jak wyjdę wcześniej, będę w domu dziesięć po piątej. A, miałam sprawdzić, kto jest dostępny – przypomniała sobie. Przesunęła kursor na żółte słoneczko Gadu-Gadu w prawym dolnym rogu ekranu. „Arkadiusz jest dostępny”.

      Dawno się nie widzieliśmy – pomyślała o koledze. A tam, i tak nie mam nic do roboty. Może pogada ze mną chwilkę.

      Spotkała go w NL. Już przywykła, że nie mówi się i pisze „Holandia”, ale po prostu „NL”. To skrzywienie zawodowe, które swoje źródło ma właśnie w kontaktach na Gadu-Gadu. A teraz też jest już tylko GG.

      W NL była w zeszłym roku. Po tygodniu nauki od rana do wieczora z wyjątkiem niedziel miała dosyć. Chciała wracać. Tego sobotniego wieczoru jej holenderska wredna kierowniczka wyżyła się na niej za to, że nie była grubą, brzydką, piegowatą, zgorzkniałą starą panną jak ona. Rozpłakała się.

      Wracając z płaczem do mieszkania, w którym wegetowała z innymi dziewczętami, zobaczyła znajomy kształt. Dziewięcioosobowy opel vivaro w kolorze maków stał kołami jednej osi na chodniku. Przyjechała tutaj tym samochodem. Poczuła impuls i wbiegła do domku, gdzie spali kierowcy. Zaczęła pukać. Łzy ciekły jej po policzkach. Otworzył wysoki blondyn w slipkach, przecierając oczy z zaspania, z otwartymi ze zdumienia ustami.

      – Zabierz mnie stąd!

      – Co?

      – Zabierz mnie stąd, słyszysz? – krzyknęła i wybuchła płaczem ze zdwojoną siłą.

      – Chodź.

      Chłopak, chyba nadal nie rozumiejąc, rozłożył ręce, chwycił ją za ramiona i przytulił. Kiedy się uspokoiła i przecierała mokre od łez oczy, dodał:

      – Jutro o dwudziestej wracam. Jak chcesz, to cię zabiorę.

      Chciała. Bardzo chciała. Zabrał ją i tak się poznali. To był Arek. Wracając, całą drogę z nim przegadała, śmiejąc się, żartując i rozmawiając o rzeczach błahych i najważniejszych. Oczywiście o premii musiała zapomnieć. Choć wykręcała się problemami rodzinnymi, to i tak straciła pracę.

      Od tamtej chwili spotykali się często. Zapraszał ją do kina i na kolacje. Był miły i wesoły, ale wkrótce się okazało, że chce, jak niemal każdy, czegoś więcej, a ona – no cóż… Nie zrobiło to na niej najmniejszego wrażenia. Świadoma swojej urody przyzwyczaiła się do ciągłych propozycji ze strony mężczyzn i traktowania jej tak, jakby jedyne, co miała do zaoferowania światu, to jej ciało. Owszem, podobało się jej to i łechtało kobiecą naturę, tyle że dawno do tego przywykła i zaloty nie robiły na niej żadnego wrażenia.

      Arek był jednym z nich. Typowy facet, których spotykała dziesiątki, jeśli nie setki. Miły koleś.

      – Co tam u ciebie, Areczku? – Wystukała na klawiaturze smukłymi palcami. – Dawno się nie widzieliśmy, prawda? – wysłała.

      Patrzyła w kwadratowe pomarańczowe okienko na ekranie i czekała. Czasem jej odpowiadał. Tyle że bardzo rzadko. Zwykle pisał bardzo wolno i z okropnymi błędami. Był właścicielem tej firmy, która ich wtedy wiozła. Kiedy wróciła, Travelsun tworzył filię w jej mieście. Z racji swojej pracy Arek miał „szerokie i rozległe kontakty wśród wszystkich szefów”, więc „załatwił” jej pracę, powodowany z pewnością czymś więcej niż tylko chęcią pomocy koleżance. Teraz nie odpowiadał na wirtualną zaczepkę.

      – Puk, puk… – wystukała.

      Cisza. Spojrzała za monitor na karton z sokiem. Obeszła biurko i nalała soku do szklanki z ciętego szkła. Dziś Arek chyba znów nie ma czasu odpowiadać, jak zwykle zresztą – pomyślała, czekając na odpowiedź.

      Postanowiła podlać kwiaty. Kiedy wlewała wodę w pierwszą doniczkę, usłyszała cichy dźwięk komunikatora. Aha, a więc odpowiedział – uśmiechnęła się do swoich myśli. Nie widziała jeszcze treści wiadomości i tę chwilę lubiła najbardziej. Pociągnęła łyk pysznego soku i wróciła przed monitor. W radiu cichutko zaczynał się jakiś egzotyczny utwór rockowy. Jej wilgotne usta miały teraz słodki smak. Kliknęła na żółtą chmurkę z napisem „Arkadiusz przesyła wiadomość”.

      – Mam na imię Bruno. – Wyświetliło się na ekranie.

      Co masz na imię? To znaczy… Jak masz na imię? Nie rozumiem, pomyślała. Przecież na tym GG zwykle był Arek albo jego brat, a nie jakiś Bruno. W ogóle co to za imię? Nic nie rozumiem! Może znowu zebrało mu się na żarty i chce ją wkręcić w jakąś nieprawdziwą historię, aby śmiać się z niej do rozpuku.

      – Jak to Bruno, Areczku? Czy Ty znów mnie na coś nabierasz? – wysłała.

      Po chwili nadeszła odpowiedź:

      – Jestem jego nowym pracownikiem. Naprawdę nie mam na imię Arkadiusz.

      – Jak to?

      – Tak to. – Odpowiedź nadeszła niemal natychmiast.

      Tak szybko Arek nigdy nie pisał – pomyślała. Coś mi tu nie gra, nic mi nie mówił o żadnym nowym pracowniku. Ech, pewnie znów się zgrywa.

      – To bardzo ładne imię, wiesz?

      Szybkość odpowiedzi, brak błędów i to, że piszący używał polskich znaków, zupełnie nie pasowało do wizerunku kolegi.

      – Tak?

      – Oryginalne – dodała.

      – Oryginalne, tak?

      – Ale ładne.

      – „Ale”? Hm… – podchwycił.

      – To taka… zagadka na sam początek.

      – Zagadka? – Chyba naprawdę się zainteresował.

      – Tak.

      – Hm…

      – Myślisz, że umiałabym poprawnie zdrabniać to imię?

      – Myślę, że tak.

      – Mnie przychodzi na myśl tylko „Brunonku” – pisała.

      – Ładnie.

      – Mnie też się podoba.

      – A Bruno?

      – Co „Bruno”?

      – Podoba Ci się?

      – Jak „Bruno”? Jak podoba mi się? – dziwiła się. – Przecież tak masz na imię, po prostu, bez zdrobnień.

      – Nieprawda.

      Co znaczy „nieprawda”? O co chodzi? Siedziała pochylona nad monitorem, a na policzkach pojawiły się rumieńce.

      – Samo w sobie – odparł.

      – Nie rozumiem… Brunonku… Jak to „samo w sobie”?

      – Bruno to zrobienie od Brunon.

      No jasne! Facet ma cholerną rację. Idiotka! Kretynka! Dziewczyna dopiero teraz się zorientowała i trzepnęła się dłonią w czoło.

      Hm…


Скачать книгу