Niezwykły dar. Diana Palmer

Читать онлайн книгу.

Niezwykły dar - Diana Palmer


Скачать книгу
o zagrożeniu życia, choć sam mu przecież o tym nie opowiadał.

      – W każdym razie skończyłem. A! I zamontowałem w twoim biurze ukrytą kamerę na wszelki wypadek. Gwarantuję, że nikt jej nie zauważy.

      – Gdzie? – chciał wiedzieć Tank.

      – Jeśli nie będziesz wiedział gdzie, to nikomu tego nie zdradzisz, prawda? – zapytał monter i z uśmiechem poklepał Tanka po ramieniu.

      – Jasne – zaśmiał się Tank, który miał takie samo urządzenie w pickupie.

      – I dobrze. Jeśli będziesz miał jakieś pytania czy obawy, dzwoń.

      – Dziękuję.

      – To moja praca – rozpromienił się monter.

      Tank przez chwilę miał dziwne wrażenie, że facet jest zbyt radosny. Było coś sztucznego w jego ciągłym uśmiechu. Przyglądał się więc z namysłem, jak technik wsiada do swojego nowego samochodu i odjeżdża. Właściwie dlaczego nie jeździł firmowym autem? Postanowił od razu to sprawdzić, dzwoniąc do firmy, w której zamówił montaż zabezpieczeń.

      – Och, taki jest nasz Ben – zaśmiała się sekretarka. – Dość ekscentryczny, ale lubi kobiety i uważa, że nie zaimponuje im w służbowym wozie.

      – Ach tak.

      – Bez obaw. Znam go od lat. Bywa też ciekawski, delikatnie mówiąc. Ale zna się na swojej robocie i naprawdę jest świetnym fachowcem – zapewniła.

      – W takim razie przestaję się martwić.

      – Dziękujemy za wybranie naszej firmy – dodała szczerze. – Ostatnio rynek nie był dla nas łaskawy.

      – Wiem, o czym mówisz – przyznał Tank. – Szukamy nowych rynków zbytu dla naszego bydła. Gospodarka znacząco zwolniła.

      – I jak? Udało się wam?

      – Na szczęście sprzedaliśmy sporo sztuk przed zimą. Odkąd pogoda się zepsuła, tym, co zostały, musimy dowozić paszę na pastwiska.

      – Rozumiem. Sama nie miałam jak się dostać dziś do pracy przez zamieć. Gdyby nie podwiózł mnie kolega, nie rozmawialibyśmy teraz.

      – Wspaniale, że wasi pracownicy są w stanie wykonywać zlecenia przy tej pogodzie. Nie chciałem czekać na poprawę.

      – Spodziewasz się kłopotów? – zapytała, ale zaraz się zmitygowała. – Nie chciałam być wścibska.

      – Nie. Nie dzieje się nic niezwykłego. – Tank był zdziwiony jej bezpośredniością, więc mimowolnie się zaśmiał. – Ale ktoś groził naszemu najlepszemu bykowi, więc lepiej zachować ostrożność.

      – Och, więc nie chodzi o bezpieczeństwo ludzi?

      – Dlaczego coś miałoby nam grozić? – Tym razem śmiech Tanka był nieco wymuszony. – Wprawdzie w ubiegłym tygodniu przebiegłem jezdnię na czerwonym świetle, ale chyba szeryf mnie za to nie aresztuje.

      – Tak mi się pomyślało. Nie wiedziałam, że hodujesz kosztowne bydło.

      – Tak. A parę tygodni temu mój kumpel miał wizytę złodziei bydła. Uprowadzili mu najlepszego byka. U nas to się nie zdarzy.

      – Nie z naszymi zabezpieczeniami – zapewniła. – Jeszcze raz dzięki za zlecenie. Poleć nas, gdyby ktoś potrzebował kamer czy alarmów.

      – Tak zrobię – obiecał Tank, kończąc rozmowę.

      Burza w końcu ucichła. Śnieg przestał sypać i słońce oświetliło wysokie zaspy. Tank zadzwonił do Clary, żeby zapytać o samopoczucie Merissy.

      – Już wróciła do pracy. Może chcesz z nią porozmawiać? – zaproponowała.

      – Chętnie. Dziękuję.

      – Halo? – usłyszał po krótkiej chwili.

      Miała piękny głos, spokojny i melodyjny. Tank mógłby jej słuchać bez końca.

      – Chciałem zapytać, jak się czujesz – powiedział ciepło.

      – O wiele lepiej. Dziękuję za pomoc. Doktor Harrison przekazał do apteki stałe zlecenie na lek, który ma zapobiegać migrenom – odparła i zaśmiała się cicho. – Kiepsko toleruję konwencjonalne środki. Właściwie rzadko na mnie działają. Chociaż duża część z nich to i tak dorobek mądrości ludowej, tyle że zapakowany w tabletki.

      – Może to i racja – zgodził się Tank. – Czy kiedy śnieg stopnieje, miałabyś ochotę wybrać się ze mną do Catelow na kolację do tej nowej greckiej knajpki, o której wszyscy mówią?

      – Chętnie – zgodziła się pospiesznie.

      – Lubię śródziemnomorską kuchnię – zachichotał Tank. – Ale za retsiną nie przepadam.

      – Co to takiego?

      – Greckie wino aromatyzowane sosnową żywicą. Jest wytrawne i o bardzo wyrazistym smaku, więc ma niewielu amatorów.

      – Chyba nie przypadnie mi do gustu.

      – Ale jedzenie mają świetne.

      – Uwielbiam sałatkę ze szpinakiem i z kozim serem.

      – Ja też!

      – Czyli coś nas łączy – zaśmiała się perliście.

      – Sądzę, że znajdziemy więcej wspólnych punktów. Zadzwonię za dzień czy dwa i się umówimy.

      – Dobrze.

      – Dzwoń do mnie, gdybyście czegoś potrzebowały.

      – W porządku, ale niczego nam nie brakuje.

      – To do zobaczenia – powiedział bardzo z siebie zadowolony.

      Po rozmowie ruszył do budynku, w którym trzymali bydło. Mallory i Cane już tam byli, ustalając zakwaterowanie nowego byka, którego kupili. Kiedy wszedł z szerokim uśmiechem, popatrzyli na niego z ciekawością.

      – Trafiłeś szóstkę na loterii? – zgadywał Cane.

      – Zabieram Merissę do knajpy – odparł i roześmiał się, widząc zszokowane miny braci. – Nie zamieni mnie w ropuchę, jeśli kolacja nie będzie jej smakować – oznajmił z przekąsem.

      – Nie to nas martwi – mruknął Cane.

      – Nie chodzi o to, że jej nie lubimy – powiedział Mallory, kładąc bratu dłoń na ramieniu. – Jednak niewiele wiemy o niej i jej rodzinie. A o jej ojcu krążą paskudne historie.

      – Jakie? – zapytał Tank, marszcząc brwi.

      Mallory zerknął na Cane’a, ale ten tylko wzruszył ramionami.

      – Podobno niemal na śmierć pobił jednego ze swoich kowbojów – powiedział najstarszy brat z westchnieniem.

      – Na szczęście od dawna już tu nie mieszka – oznajmił zaskoczony Tank.

      – Wiem, ale…

      – Myślisz, że Merissa odziedziczyła po nim charakter? – syknął przez zęby najmłodszy z braci.

      – Źle się do tego zabrałem – jęknął Mallory, odsuwając się od Tanka.

      – Nikt nie wie, gdzie on jest – wtrącił Cane. – Ścigają go za napad i pobicie.

      – Jeśli się zaangażujesz, a on akurat wróci… – Mallory zawiesił głos.

      Tank wreszcie zrozumiał, o co chodzi braciom, i się rozluźnił.

      – Martwicie się o mnie – odetchnął, a bracia pokiwali


Скачать книгу