Star Force. Tom 4. Podbój. B.V. Larson

Читать онлайн книгу.

Star Force. Tom 4. Podbój - B.V. Larson


Скачать книгу
komendy sygnałem dźwiękowym.

      – Kwon, proszę podać mi urządzenie – powiedziałem, wyciągając rękę.

      Wszyscy spojrzeli na nas, zaalarmowani. Ramię Kwona uniosło się. W dłoni trzymał dziwny, gwiaździsty przedmiot. Wyglądał jak kolczatka, kilka ostrzy połączono ze sobą w ten sposób, żeby były skierowane na zewnątrz niezależnie od tego, jak rzuciło się go na ziemię. W dawnych czasach podobnych kawałków żelaza używano do powstrzymywania szarż kawalerii. Jednak kolce tego urządzenia miały około trzydziestu centymetrów, a w jego środku znajdowała się jednostka centralna połączona z mikroładunkiem nuklearnym.

      Wszystkie oczy śledziły ruchy Kwona, przekazującego mi urządzenie. Nawet major Sarin przerwała pracę. Podniosłem broń i potrząsnąłem nią.

      – Wiecie, że jeśli czymś takim rzucicie w człowieka – stwierdziłem – ostrza go zabiją, nie musi dojść do eksplozji.

      Major Sarin otworzyła i zamknęła usta.

      – O co chodzi, majorze?

      – To coś nie jest uzbrojone, prawda?

      – Oczywiście, że jest, ale nie zostało aktywowane. Aby to zrobić, należy wdusić ten przycisk – powiedziałem, kładąc kciuk na niebieskim owalu przy jednym z kolców.

      Uśmiechnąłem się, widząc ich zdenerwowanie.

      – Nie martwcie się – powiedziałem. – Jeśli wybuchnie, nawet nie poczujecie.

      – Zaczynamy spotkanie, sir? – spytał Barrera. – Trzeba zamknąć drzwi.

      Potrząsnąłem głową.

      – Czekamy na Crowa. Proszę go przyprowadzić.

      Pułkownik odwrócił się, ale powstrzymałem go, zanim dotarł do drzwi.

      – Z drugiej strony bardziej mi się pan jednak przyda tutaj. Kwon, wyślij zespół marines w pełnym oporządzeniu, by przyprowadzili admirała. Powiedzcie mu, że to sytuacja alarmowa. Makrosy wróciły.

      Ostatnie zdanie spowodowało, że wszyscy przenieśli wzrok z mojej dłoni na twarz.

      – Tak, to prawda. A to prowadzi nas do tego dziwnego obiektu, jedynej rzeczy, jaka w tej chwili broni naszych granic.

      – Pułkowniku – odezwała się major Sarin – ekran już działa. Na razie mamy dane od okrętów i sond Sił Gwiezdnych.

      Patrzyliśmy na mapę Układu Słonecznego. Pojawiło się kilkanaście zielonych ikon. Każdej towarzyszyły małe, nieczytelne napisy. Większość z nich znajdowała się w pobliżu Ziemi, kilka przy Księżycu i po dwie przy każdym z pierścieni łączących nas z resztą wszechświata.

      – Zakładam, że zielone to nasze jednostki?

      – Tak, sir – potwierdziła major Sarin. – A te duże niebieskie struktury to pierścienie.

      Pierścienie były gigantycznymi, okrągłymi monolitami o średnicy kilku mil. Wykonane zostały z nieznanego materiału. Podejrzewaliśmy, że to pył gwiezdny. Dwa znajdowały się w Układzie Słonecznym – jeden na powierzchni Wenus, drugi wisiał w Pasie Kuipera. Przenosiły one jednostki kosmiczne do innych systemów gwiezdnych. Jak udało nam się ustalić, czas takiego przelotu był wartością zerową.

      Nie wiedzieliśmy, kto zbudował pierścienie, ale nauczyliśmy się ich używać. Podobnie jak z większością obcej technologii, zaadoptowanej przez Ziemian. Potrafiliśmy wykorzystywać te urządzenia, mając nikłe lub wręcz żadne pojęcie o tym, na jakiej zasadzie funkcjonują. Często w myślach porównywałem nas do bandy jaskiniowców mknącej na skuterach wodnych z winchesterami w dłoniach. Nie wiedzieliśmy, co robimy, ale świetnie się przy tym bawiliśmy, a to sprawiało, że staliśmy się niebezpieczni.

      Przełożyłem minę do lewej ręki. Wydawało mi się, że słyszę przy tym czyjeś westchnienie. Zignorowałem to i dotknąłem niebieskiego okręgu, reprezentującego na ekranie pierścień Wenus. Tak jak miałem nadzieję, obraz powiększył się, wypełniając cały wyświetlacz.

      Pojawiły się dużo mniejsze kontakty, oznaczone na żółto. Były ich setki.

      – Miny – wyjaśniłem. – Takie jak ta. Umieściliśmy je przy obu pierścieniach, aby zatrzymały najeźdźców. Teraz, zgodnie z meldunkami, miny w okolicach Wenus dezaktywują się.

      W końcu pojawił się Crow. Tuż za nim wparował do pomieszczenia Kwon. Jack był czerwony i miał lekko zamglone oczy. Zanim jeszcze poczułem jego oddech, wiedziałem, że cały ranek pił.

      – Admirale – powiedziałem – mamy sytuację alarmową. Wygląda na to, że makrosy ponownie dokonują inwazji.

      Crow spojrzał na mnie.

      – Nie potrafisz powstrzymać się choćby na kilka miesięcy, co, Riggs?

      Zaprosiłem go gestem w pobliże komputera.

      – Co to? – zdziwił się. – Rozdzielczość jest skopana.

      – Więc ją popraw – powiedziałem, starając się nie tracić zimnej krwi.

      Crow skrzywił się i mruknął coś w australijskim slangu o idiotach i żołnierzach piechoty. Dla niego pojęcia te pokrywały się. Wysunął na ekran okno dialogowe i wprowadził kod odblokowujący. Do tej chwili komputer znajdował się w trybie bezpiecznym. Ekran przygasł kilka razy, a system bardzo szybko obudził się do życia.

      Byłem pod wrażeniem. Nigdy jeszcze nie widziałem tak szybkiego, współpracującego komputera.

      – Ile to kosztowało? – spytałem. – Albo lepiej nie mów.

      – Jesteśmy pewni, że to makrosy, Kyle? – spytał Crow.

      Ekran powrócił do poprzedniego obrazu, tyle że pokazywał sytuację wokół Wenus dużo dokładniej. Zanim zdążyłem odpowiedzieć, mała, biała gwiazdka pojawiła się i znikła.

      – Tu – wskazała Sarin. – Coś wyłączyło tę minę.

      – Została zniszczona czy to uszkodzenie sprzętu? – spytał Crow.

      – Niczego nie jesteśmy pewni – odpowiedziałem. – Jednak kto mógłby to być, jeśli nie makrosy? Robale i pozostałe rasy, z którymi mieliśmy do czynienia, dostępne są przez drugi pierścień. Zaś wielka flota makrosów, kiedy przyleciała tu ostatni raz, to właśnie w okolicach Wenus.

      Crow potwierdził.

      – Pamiętam. Mało się wtedy wszyscy nie posraliśmy. – Przetarł oczy i twarz, próbując się rozbudzić.

      – Dajcie admirałowi kawy. Czarnej i mocnej – poprosiłem.

      Crow spojrzał na mnie. Był zadowolony, że użyłem jego stopnia. Uznałem, że przynajmniej tyle mogę zrobić. Sił Gwiezdnych nie było teraz stać na walkę o władzę.

      – Kwon, chcę, żeby pan sprawdził obronę nowych budynków. Odwołujemy wszystkie urlopy i przepustki. Na najbliższy czas likwidujemy także przerwy wypoczynkowe.

      Kwon kiwnął głową i oddalił się. W biurze pozostało nas pięcioro. Gdyby miało tu dojść do jakichś krzyków i płaczów, nie chciałem, aby ktoś z personelu średniego był tego świadkiem i rozsiewał plotki.

      – Czego pan ode mnie oczekuje, pułkowniku Riggs? – spytał Crow. – Mam pchnąć moją flotę w zęby tych maszyn? Jeśli o to chodzi, to chyba zna pan odpowiedź.

      Nie zareagowałem od razu, ponieważ sam nie do końca wiedziałem, czego od niego chcę. Podrapałem się po policzku. Od wyjazdu na urlop nie goliłem się. Kilkudniowy zarost zachrzęścił pod rękawiczką.

      – Jeśli makrosy pojawią się tu w pełnej


Скачать книгу