Cudzoziemiec oraz inne przypadki. Roman Staniek
Читать онлайн книгу.pieniędzy – jak ją nazywał. Pracuje w tej chwili jako urzędniczka w biurze meldunkowym. Za tą swoją pensyjkę może o szastaniu pieniędzmi zapomnieć!
Właściwie to nie miał do niej pretensji, dzięki niej opanował biegle język niemiecki oraz znalazł pracę.
Szkoda, że się nie powiodło.
Odkąd pracował w biurze, sam zaczął bardziej zwracać uwagę na ubiór. Podczas ostatniej wizyty w Polsce, na same ciuchy wydał prawie sześć tysięcy złotych. Rodzice nie skomentowali tego ani słowem, ale widział ich znaczące spojrzenia. Rodzicom źle się nie powodziło, oboje mieli posady państwowe oraz trochę finansowej pomocy ze strony syna.
Cholera, cholera! Teraz to już muszę dodać gazu. – Tomasz nie lubił się spóźniać.
Błysk radaru wyrwał go z zamyślenia. Samochód osobowy z przyciemnionymi szybami, w którym policja zainstalowała kamerę, był świetnie zamaskowany na przydrożnym parkingu. Nigdy by nie pomyślał, że to jest pułapka.
Biedne państwo potrzebuje pieniędzy i gliny muszą zarobić na siebie.
Widział uśmiechnięte twarze innych kierowców, jak gdyby chcieli powiedzieć: mamy ubaw i dzięki bogu to ciebie złapali a nie nas. Miał ochotę wyskoczyć z auta, ściągnąć spodnie i pokazać im tyłek.
13!!!
Do firmy nie było daleko, gdyż tylko niecałe dwadzieścia kilometrów. Średnio zajmowało mu to dwadzieścia pięć minut jazdy. Dzisiaj, pomimo tego zdarzenia był nawet parę minut prędzej.
No tak, coś za coś!
Kara pieniężna nie przerażała go tak mocno, jak prawdopodobieństwo otrzymania punktów karnych. Na koncie miał już pięć i teraz wystarczą trzy dodatkowe i musiałby na miesiąc oddać prawo jazdy. Jak się za parę dni okaże, jego obawy były zupełnie bezpodstawne. Tym razem mandat kosztował go tylko trzydzieści euro plus pisemne ostrzeżenie.
Samochód zostawił na parkingu przed firmą i w następnej minucie siedział przed swoim biurkiem. Andreas i Franko czekali na niego z kawą.
– Tego właśnie teraz potrzebuję – pociągnął porządnego łyka z kubka. – Gliny zrobiły mi w drodze do pracy zdjęcie, gdyż jechałem za szybko! Rano nie mogłem oddać moczu bo miałem erekcję i sikałbym po oczach! Na dodatek dzisiaj jest 13 i mój dobry humor jest w tyłku!
– Poniedziałek, a nie piątek… i nie przejmuj się, nam wcale nie jest lepiej – stwierdził Franko Kaldio. – Mnie się też oberwało! Nigdy bym się nie spodziewał, że akurat w takim miejscu postawią radar. Szmatławce posrane! –
Nikogo nie zdziwił fakt, że jechał za szybko. Był notorycznym ulicznym przestępcą jak stwierdził ich szef, Prokop. Franko jeździł E–klasą Mercedesem w wersji sportowej AMG. Jak ruszał z parkingu to drżały szyby w oknach. To, że do tej pory miał prawo jazdy, graniczyło z cudem.
Franko był Włochem urodzonym w Niemczech. Jego rodzice przyjechali w latach siedemdziesiątych jako „Gastarbeiter” i pozostali tutaj na stałe. On sam niewiele miał z ojczyzną swoich rodziców wspólnego. Język włoski opanował na bardzo słabym poziomie, tyle, o ile mógł się nim porozumieć i jak sam mówił:
Czuję się Niemcem.
Czuć to on się mógł! Czarna czupryna, czarne oczy oraz śniada cera od razu wskazywały na jego południowe pochodzenie. Sam fakt, że był dobrze wykształconym fachowcem nie dawało mu przepustki na wyjście po zmroku w Lipsku, Dreźnie lub Berlinie wschodnim. Tego z kolei nie obawiał się Tomasz. Tylko, że on wolał z kolei trzymać usta na kłódkę, ze względu na jego polski akcent. W przeciwnym wypadku istniało prawdopodobieństwo, że niektórym skrajnie zorientowanym osobom mogłaby się jego wymowa nie spodobać.
– Mam dla was fajną propozycję. – Przerwał Andreas Hupke, patrząc w stronę Tomasza.
– Jeżeli myślicie o zbiorowym onanizowaniu się, to beze mnie, proszę. – Wszyscy trzej wybuchnęli śmiechem.
– Również beze mnie! – Karl dopiero co wszedł i z pewnością nie wiedział, o co chodzi i z czego się śmieją.
– Ty masz swoją murzynkę, więc się nie liczysz.
– Do diabła z nią! W piątek po pracy podjeżdżam do domu, a tam stoi radiowóz policyjny. Przed wejściem Teresa. Obok niej walizka. Dwóch policjantów i dwóch typów w cywilu, próbują dogadać się z nią po angielsku.
– O co chodzi panowie – pytam – mogę w czymś pomóc?
– Jesteśmy z miejscowej komendy – przedstawił się starszy z policjantów. Ręką wskazał na siebie i kolegę.
– My natomiast jesteśmy z urzędu emigracyjnego, Frankfurt. Czy ta pani jest u pana zameldowana, panie Meyer? Jakim cudem znalazła się u pana?
Jak mam z tego wybrnąć, czułem, że zaczyna robić się nieprzyjemnie!
– Tak, od paru dni.
– A czy pan wie, że ta tutaj osoba przebywa nielegalnie w Niemczech?
– Nic mi o tym nie wiadomo.
Skłamałem oczywiście.
– Proszę nam powiedzieć nazwisko tej pani
– Teresa Takobo.
– Takobo jest prawidłowo, ale Teresa jest siostrą tej tutaj Jennie Takobo.
Zwątpiłem i byłem sam na siebie wściekły, że tak dałem zrobić się w błazna.
– Ale widziałem przecież paszport Teresy, czy, jak mówicie, Jennie.
– Paszport został sfałszowany. Czy zdaje pan sobie sprawę, jakie koszty wydalenia ponosi państwo niemieckie? Ktoś za to musi zapłacić. W tym wypadku będziemy musieli pana obciążyć kosztami przelotu, plus transport i etc.
– Chcecie mnie ukarać za to, że przygarnąłem tą kobietę z ulicy i udzieliłem jej schronienia? Za moje dobre serce? Kochaj bliźniego swego jak siebie…
– Meyer, nie pierdol pan nam głupot! Zabierajcie ją do auta, bo spóźnimy się na lotnisko. – Wskazał na Teresę alias Jennie lub odwrotnie.
Podszedłem do niej, aby się pożegnać.
– Weź mnie za żonę – wyszeptała trzymając mnie za rękę i patrząc na mnie błagalnie
– No coś ty! –
Wtedy zobaczyłem w jej oczach coś, co mnie przeraziło; złość i pogardę. To nie była ta miła Teresa, którą tylko udawała. Splunęła mi pod nogi i wsiadła do radiowozu bez słowa pożegnania, nie mówiąc o podziękowaniu za gościnę.
Jeden z policjantów słusznie stwierdził;
– Bądź pan szczęśliwy, że ją zabieramy. Masz pan jeden kłopot z głowy.
Koledzy w biurze bez słowa wysłuchali opowiadania Karla. Po chwili Andreas zapytał;
– No, ale miałeś z nią chyba frajdę? No, wiesz, co mam na myśli, bzykałeś ją przecież!?
– Nie wiem, czy można to tak nazwać. Nie dała mi się dotknąć.
– To jak to robiliście? – spytał poważnie Franko.
– Ona robiła to po francusku. Mówię wam, że miała do tego talent. Czegoś takiego jeszcze nie przeżyłem, chociaż jak wiecie w burdelach zostawiłem kupę pieniędzy. Będzie mi tego brakować. Póki co, muszę z sufitu moją spermę zdrapać. Wygląda to okropnie.
Chłopcy słuchali tego z przymrużeniem oka. Wiedzieli, że ich kolega lubi fantazjować i nie jest aż takim ogierem, jak sam z siebie robił. W każdym bądź razie nastrój Tomasza się nie poprawił. Zimny prysznic