Blask. Marek Stelar

Читать онлайн книгу.

Blask - Marek Stelar


Скачать книгу
do uchwytu na jednych z drzwi i pociągnął je. Z wnętrza komory powiało chłodem. Z ciemności wyjechała taca z ciałem i Agata poczuła, że zaraz się rozpłacze. Opanowała się jakoś, choć przyszło jej to z trudem. Sablewski zerknął na nią, ale powstrzymał się od jakiegokolwiek komentarza. Nie zapytał o nic, tylko przeniósł wzrok na prześcieradło, którym przykryte były zwłoki Dżesiki. Technik na szczęście odsłonił wyłącznie twarz, żeby nie było widać nacięć po otwarciu klatki piersiowej. Dziewczyna miała już zamknięte oczy, co sprawiało, że jej oblicze wydawało się spokojniejsza. Skóra zmatowiała i lekko pożółkła, a uwagę zwracały niknące już ślady wybroczyn na szyi, układających się w przedziwny wzór.

      – Tak, to ona – powiedziała Agata i dodała po chwili, żeby nie było żadnych wątpliwości: – Dżesika Połaniecka.

      Czuła, jak znów w oczach wzbierają jej łzy. Zamrugała gwałtownie i odwróciła głowę. Technik wciąż nie zasłaniał twarzy dziewczyny, jakby czekał na wyraźny sygnał Sablewskiego. A on wciąż go nie dawał. Zmusiła się, żeby spojrzeć na Dżesikę jeszcze raz. Na twarz i na szyję.

      – Została uduszona, tak? – zapytała nieswoim głosem.

      – Ściśle rzecz ujmując, prawdopodobną przyczyną zgonu było zadzierzgnięcie – wyjaśnił Sablewski po chwili milczenia, jakby nie mógł się zdecydować, czy może podzielić się z nią tą informacją, czy nie.

      Przemogła się i pochyliła, dokładniej przyglądając się śladom na szyi. Sablewski nie oponował. Stał z założonymi rękami i patrzył, jak Agata odruchowo wyciąga palec, niemal dotykając skóry martwej dziewczyny, a potem cofa go gwałtownie, kiedy uświadamia sobie, co robi.

      – Czym on jej to zrobił? – Zmarszczyła brwi. – Koralami?

      Komisarz westchnął, jakby robił coś wbrew sobie i odpowiedział:

      – To był raczej sznur.

      – Sznur? Z takim dziwnym splotem?

      – Taki mamy na razie pomysł. Sądzimy, że to akselbant. Sznur naramienny.

      – Słucham?

      – Akselbant to taki ozdobny sznur noszony…

      – Wiem, co to takiego – przerwała mu, zdumiona. – Czy to oznacza, że sprawca może być wojskowym?

      Sablewski patrzył na nią z lekkim rozbawieniem w oczach.

      – Wojskowym? – zapytał. – Możliwe. Tak samo, jak to, że jest strażakiem, kolejarzem, górnikiem, funkcjonariuszem sejmowej Straży Marszałkowskiej albo aktorem w teatrze. Ja też mam taki sznur przy mundurze galowym. – Wzruszył ramionami.

      Agata rzuciła spojrzenie w głąb komory chłodni. Pod prześcieradłem widać było obłości piersi. Dżesika miała śliczny, kształtny biust, który był jej atutem i przekleństwem równocześnie. Lubiła go eksponować obcisłymi ciuchami. Każda by to robiła, mając piersi jak ta dziewczyna, taka prawda.

      Przełknęła ślinę.

      – Czy została przed śmiercią zgwałcona? – zapytała.

      – Ani przed, ani po – odparł Sablewski. – Żadnych śladów penetracji waginalnej czy analnej. Biologicznych też brak. Czysto.

      Agata zastanawiała się, czy używa takiej terminologii ze względu na jej fach, czy obojętność, którą po latach pracy wyrabiają w sobie ludzie na co dzień obcujący ze śmiercią i złem, by się jakoś przed nimi bronić. Jakikolwiek byłby to powód, nie słuchało się tego przyjemnie.

      – Co teraz? – Wyprostowała się, a Sablewski wreszcie skinął na technika.

      – O ile wcześniej wiedzieliśmy tylko, o co chcemy pytać, to teraz wiemy również, komu te pytania zadać. I to właśnie będziemy robić. Jak najszybciej.

      Oboje patrzyli, jak ciało Dżesiki znika w chłodni. Metaliczny chrzęst łożysk tacy, na której spoczywało, trwał sekundę, a potem rozległo się głuche tąpnięcie, kiedy drzwiczki zatrzasnęły się. Owionął ich lekki powiew mroźnego powietrza.

      Wyszli na zewnątrz i upał uderzył w nich jak obuchem. Agata poczuła, jak na czoło występuje jej pot. Szli wewnętrzną szpitalną uliczką, mijając pacjentów w szlafrokach, palących papierosy i myślących, że nikt nie widzi ich ukrytych za drzewami i załomami budynków, albo tych, którzy dopiero pacjentami mieli się stać i brnęli teraz przez lepkie powietrze z torbami i reklamówkami wraz z bliskimi, towarzyszącymi im w tej drodze.

      – Wie pani, że nie powinienem jej tego wszystkiego mówić? – powiedział komisarz. – To, że jest pani prawnikiem, niczego w tej kwestii nie zmienia.

      – Rozumiem.

      – Cieszę się. I dlatego również proszę panią o dyskrecję.

      – Oczywiście, rozumiem – powtórzyła sucho.

      Nie chciała, żeby w jej głosie usłyszał wdzięczność za to, że podzielił się z nią poufnymi informacjami ze śledztwa. Nie czuła się wdzięczna. I co niby miała z tą wiedzą teraz zrobić? Rzucić się w wir poszukiwań mordercy?

      Doszli do jej samochodu, a kiedy wsiedli, Agata natychmiast przekręciła kluczyk w stacyjce i podkręciła klimatyzację. Przez chwilę oboje z ulgą wystawiali twarze do nawiewów. Potem ruszyła w stronę ulicy Kolumba i komendy.

      W drodze powrotnej milczeli; całe dziesięć minut ciszy. Kiedy zajechali na Kaszubską, Sablewski poprosił:

      – Niech pani gdzieś tu zaparkuje, dobrze? Zapraszam do mnie, spiszemy jeszcze notatkę. Na wszystko muszę mieć kwity… – Skrzywił się lekko.

      Odruchowo zerknęła na zegarek. Rozumiała to. I te kwity, i zniechęconą minę komisarza.

      Kiedy kwadrans później, po zadaniu kilku krótkich pytań kończył krótką notatkę pisaną ręcznie na jakimś formularzu, zapytała:

      – Dlaczego zamieściliście zdjęcie na portalu?

      – Nie rozumiem…

      – Dlaczego wpuściliście to do sieci? Zdjęcie martwej dziewczyny?

      Sablewski dokończył ostatni wyraz, podpisał się, a potem odłożył długopis i spojrzał gdzieś w bok.

      – Cóż… To trochę przeze mnie. Naciskałem swojego naczelnika w tej sprawie. Była młoda. I… było coś specyficznego w jej twarzy.

      – Co takiego?

      Wzruszył ramionami.

      – To moje osobiste odczucie. Ale rozumiałem trochę, kiedy wspominała pani o tej dziewczynie, o tym, jaka była. Wiem, nie wyglądało na to, jakbym rozumiał… Jej twarz była jakaś taka nieszablonowa… nie wiem, jak to określić. Ale przede wszystkim chodziło nam o wiek i okoliczności zabójstwa. Wie pani, sądziłem, że to może być kolejna sprawa, jak w przypadku znalezienia niezidentyfikowanych zwłok starszych osób. Zaginionych bez wieści, którzy odnajdują się martwi po kilku latach życia w innym miejscu Polski, gdzie giną w wypadku albo zostają zamordowani, albo po prostu umierają z przyczyn naturalnych. Mamy tych „enenów” w bazie latami i nic z tego nie wynika. Nikt za nimi nie tęskni, nikt ich nie szuka, bo nie ma kto. Tu co prawda chodziło o młodą dziewczynę, ale w tym przypadku potrzebowaliśmy szybkiej reakcji. Rozpytywanie na Niebuszewie niczego nie dało, stąd wniosek, że ona tam nie mieszkała. A dziś nie ma szybszej drogi niż Internet, prawda? Sama pani widzi, że poskutkowało. Teraz możemy ruszyć z kopyta.

      – Cieszę się. Co prawda w tych okolicznościach trudno mówić o radości z czegokolwiek, ale mam na myśli…

      – Spokojnie,


Скачать книгу