Gomorra. Roberto Saviano
Читать онлайн книгу.zabezpieczony znakiem wodnym
Tytuł oryginału:
GOMORRA
Copyright © 2006 Arnoldo Mondadori Editore S.p.A., Milano
Copyright © 2014 for the Polish edition by Wydawnictwo Sonia Draga
Copyright © 2014 for the Polish translation by Alina Pawłowska-Zampino
Projekt graficzny okładki: Mariusz Banachowicz
Korekta: Iwona Wyrwisz
ISBN: 978-83-8110-251-3
Wszelkie prawa zastrzeżone. Nieautoryzowane rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci jest zabronione i wiąże się z sankcjami karnymi.
Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.
WYDAWNICTWO SONIA DRAGA Sp. z o. o.
Pl. Grunwaldzki 8-10, 40-127 Katowice
tel. 32 782 64 77, fax 32 253 77 28
e-mail: [email protected]
www.facebook.com/wydawnictwoSoniaDraga
E-wydanie 2017
Skład wersji elektronicznej:
dla S., niech to diabli
Zrozumienie to stawianie czoła rzeczywistości i przeciwstawianie się jej, jakakolwiek może lub mogłaby być.
Ci bowiem, co zwyciężają, w jakikolwiek sposób zwyciężają, nie podlegają nigdy wstydowi.
Ludzie to robaki i robakami muszą pozostać.
Świat należy do ciebie.
W motcie wykorzystano fragmenty: Hannah Arendt, Korzenie totalitaryzmu, tłum. Mariola Szawiel i Daniel Grinberg, Niezależna Oficyna Wydawnicza, Warszawa 1993, s. 28; Niccoló Machiavelli, Historie florenckie, tłum. Karol Estreicher, Państwowe Wydawnictwo Naukowe, Warszawa–Kraków 1990, s. 160.
Część pierwsza
Port
Kontener kołysał się w powietrzu, zawieszony wysoko na żurawiu, który przenosił go na statek. Spreader, urządzenie sprzęgające zaczepy skrzyni z dźwigiem, nie był w stanie zamortyzować wahadłowego ruchu. Niedokładnie zamknięte drzwi otworzyły się i z kontenera zaczęły się sypać dziesiątki ciał. Wyglądały jak manekiny. Ale przy uderzeniu o beton głowy rozbijały się jak ludzkie czaszki. To były ludzkie czaszki. Z kontenera wysypywały się ciała kobiet i mężczyzn. Wśród nich także kilkoro dzieci. Martwe. Zamrożone, ułożone jedne na drugich. Rzędami, ciasno jak sardynki w puszce. To byli ci Chińczycy, którzy nigdy nie umierają. Nieśmiertelni, bo ich dokumenty przekazuje się po śmierci innym Chińczykom. Oto gdzie znajdowały się ich ciała. Ciała, które w makabrycznych wizjach wyobrażano sobie przyrządzone jako restauracyjne dania, zakopane w przyfabrycznych ogródkach czy na dnie krateru Wezuwiusza. A tymczasem one były tutaj. Sypały się dziesiątkami z kontenera, na szyjach miały zawieszone karteczki z nazwiskami. Należały do ludzi, którzy długo oszczędzali na pochówek w swoich rodzinnych stronach. Zatrzymywano im część zarobków w zamian za gwarancję podróży powrotnej po śmierci do ojczyzny. Miejsce w kontenerze i dziura w chińskiej ziemi. Kiedy operator portowego dźwigu opowiadał mi o tym, zakrył sobie twarz rękami i patrzył na mnie przez szparę między palcami. Jak gdyby maska utworzona z dłoni dodawała mu odwagi. Widział, jak ciała wypadły z kontenera, i nie musiał nawet wszczynać alarmu, nie musiał nikogo powiadamiać. Gdy tylko obniżył ramię dźwigu i kontener dotknął ziemi, natychmiast, nie wiadomo skąd, pojawiły się dziesiątki robotników, którzy szybko włożyli ciała z powrotem do środka, a resztę spłukali wodą. Tak się to odbyło. Ciągle jeszcze nie mógł w to uwierzyć, łudził się, że może miał halucynacje na skutek przepracowania w godzinach nadliczbowych. Zsunął palce, zakrywając sobie całkiem twarz i dalej coś mówił, płacząc, ale już nie rozumiałem jego słów.
Wszystko, co istnieje, przechodzi tędy. Tędy, przez port w Neapolu. Nie ma na rynku przedmiotu: zabawki, kawałka plastyku, młotka, butów, śrubokrętu, gry wideo, kurtki, śruby, spodni, wiertarki czy zegarka, który nie przeszedłby przez port. Port w Neapolu jest jak rana. Szeroka. Punkt docelowy nieskończenie długich podróży towarów. Statki przypływają, cumują w zatoce, pchają się do doku jak szczeniaki do sutków matki, z tą tylko różnicą, że one nie mają ssać, a wręcz przeciwnie: mają zostać wydojone. Port w Neapolu jest jak dziura w mapie świata, przez którą wychodzi wszystko to, co zostało wyprodukowane w Chinach, na Dalekim Wschodzie – jak dziennikarze z upodobaniem nazywają ten region. Daleki Wschód. Bardzo daleki. Prawie niewyobrażalny. Gdy zamkniesz oczy, widzisz kimono, brodę Marca Polo i podskok z kopniakiem Bruce’a Lee… W rzeczywistości Daleki Wschód jest związany z portem w Neapolu bardziej niż jakiekolwiek inne miejsce na świecie. Tutaj Wschód nie jest daleki. Wschód jest bliziutko, jest malutki i swojski, można powiedzieć. Wszystko, co produkuje się w Chinach, tutaj właśnie jest wyładowywane. Jak wylana z wiadra do dziury w piasku woda, która spływając, powiększa dziurę i przenika głęboko do gruntu. W porcie neapolitańskim rejestruje się 20 procent wartości importu wyrobów tekstylnych z Chin, ale wiadomo, że przechodzi tędy ponad 70 procent towaru. To dziwne zjawisko, które trudno zrozumieć. Wydaje się, że wyroby włókiennicze ulegają tutaj działaniu jakiejś magii: są, choć ich nie ma; przybywają, nie docierając do celu; mogą być drogie, choć podłej jakości albo wręcz przeciwnie: w urzędzie podatkowym ich wartość ustalana jest na najniższym poziomie, podczas gdy w rzeczywistości są bardzo cenne. Jest to możliwe, ponieważ tekstylia kwalifikują się do kilku różnych kategorii towarowych i wystarczy byle kreska na kwicie celnym postawiona w odpowiednim miejscu, by koszty i VAT zostały radykalnie obniżone. W próżni portowej czarnej dziury molekuły produktów rozpadają się, by połączyć się na powrót natychmiast po opuszczeniu strefy nabrzeża. Towar musi jak najszybciej opuścić port. I rzeczywiście, wszystko odbywa się tak szybko, że często znika, zanim ktokolwiek to zauważy. Jakby nic się nie stało albo jakby to, co zaszło, zdarzyło się tylko na niby. Nieodbyta podróż statku widma, który tylko pozornie przycumował w porcie, a jego ładunek rozpłynął się w powietrzu. Nic się nie wydarzyło. Wszystko zniknęło. Towar powinien znaleźć się w rękach nabywcy, nie pozostawiwszy po drodze najmniejszego śladu; musi dotrzeć do hurtowni natychmiast, zanim upływający czas umożliwi kontrolę. Tony towarów przerzucane są z miejsca na miejsce, jakby to była mała przesyłka polecona, doręczona przez listonosza do rąk własnych adresata. W porcie neapolitańskim, na jego 1 336 000 metrach kwadratowych rozciągających się na długości 11,5 kilometra, czas płynie z inną szybkością niż gdziekolwiek indziej. To, co poza nim trwałoby godzinę, w porcie zajmuje niewiele więcej niż minutę. Przysłowiowa opieszałość neapolitańczyków, zawsze obecna w wyobrażeniach o mieszkańcach tego miasta, tutaj nie znajduje potwierdzenia. Wręcz przeciwnie: wszystko temu przeczy. Urząd celny nie nadąża z kontrolą