Gomorra. Roberto Saviano

Читать онлайн книгу.

Gomorra - Roberto Saviano


Скачать книгу
z szaf, łóżek, obrazów czy stolików nocnych. Nie było w nich nawet ścian, a wszystko po to, żeby zostawić jak najwięcej wolnej przestrzeni na paki i paczki, miejsce na towar.

      Udostępniono mi wolny pokój, a raczej pokoik, w którym ledwie mieściły się łóżko i szafka. Nie było mowy o czynszu, o opłatach za prąd i gaz, o podłączeniu telefonu. Przedstawiono mnie czterem chłopcom, studentom, moim współlokatorom, i na tym się skończyło. Powiedzieli mi, że w kamienicy jest tylko to jedno mieszkanie z prawdziwego zdarzenia i mieszka w nim Xian, Chińczyk, który zarządza kilkoma kamienicami. Byłem zwolniony z czynszu, ale za to miałem pracować w weekendy w mieszkaniach-magazynach. Tak oto, szukając mieszkania, znalazłem pracę. Rano burzyłem ściany, wieczorem uprzątałem zdarte tapety, rozbity tynk i cegły. Gruz ładowałem do zwykłych worków na śmieci. Burzeniu ścian towarzyszą niesamowite hałasy. Nie kojarzą się z rozbijaniem cegieł, raczej z roztrzaskiwaniem się kryształowego wazonu strąconego ze stołu. Jedno po drugim, wszystkie mieszkania zamieniały się w magazyny bez ścian działowych. Nie mam pojęcia, jak to możliwe, że kamienica, w której pracowałem, jeszcze stoi. Zburzyliśmy niejedną ścianę nośną, będąc tego w pełni świadomi. Najważniejsza jednak była przestrzeń do przechowywania towarów i nikt nie przejmował się ubytkiem cementu, jeżeli dzięki temu mogło przybyć towaru.

      Pomysł, żeby paczki z towarem składować w mieszkaniach, narodził się w głowach kilku chińskich hurtowników po tym, jak dyrekcja portu w Neapolu przedstawiła delegacji Kongresu Amerykańskiego plan security. Przewidywał on podział portu na cztery strefy – na strefę obsługi statków wycieczkowych, żeglugi przybrzeżnej oraz port towarowy i terminal kontenerowy – i określał niebezpieczeństwa związane z funkcjonowaniem każdej z tych stref. Po podaniu planu do wiadomości publicznej chińscy przedsiębiorcy w obawie, że policja może wzmóc aktywność, prasa nadmiernie zainteresuje się portem, a ekipy telewizyjne zaczną krążyć w poszukiwaniu smakowitej historyjki, zdecydowali, że w tej sytuacji trzeba zrobić wszystko, by jak najmniej rzucać się w oczy. Do tego dochodził problem wciąż rosnących kosztów. Należało więc sprawić, by towar stał się niewidoczny. Można było składować go daleko od portu, w halach magazynowych wybudowanych gdzieś na polach między wysypiskami śmieci a polami tytoniu, to jednak wiązało się z transportem tirami. Tymczasem dzięki nowemu systemowi z portu codziennie wyjeżdżało nie więcej niż dziesięć małych ciężarówek zapchanych po brzegi paczkami. Po pokonaniu krótkiego dystansu furgonetki zatrzymywały się w garażu jednego z pobliskich domów i zaraz potem wracały do portu. Wystarczyło więc tylko wjechać i wyjechać, tylko tyle.

      Ruch prawie nieistniejący, nie do zauważenia w codziennym miejskim chaosie. Wynajmowane mieszkania ze zburzonymi ścianami. Garaże połączone między sobą, piwnice aż po sufity zapchane towarem. Żaden właściciel nie odważył się poskarżyć. Zresztą Xian za wszystko dobrze zapłacił. Czynsz i odszkodowanie za wyburzenia. Tysiące paczek transportowano specjalną windą towarową, stalową klatką wmontowaną w środek kamienicy, w której jeździła bez przerwy w górę i w dół platforma obciążona górami paczek. Pracę należało wykonać w ciągu zaledwie kilku godzin. Wybór tych, a nie innych paczek nie był przypadkowy. Mnie przypadło rozładowywać i załadowywać windę na początku lipca. Praca była dobrze płatna, ale wymagała dużej wytrzymałości fizycznej. Panował straszny upał, powietrze nasycone było wilgocią, ale nikomu nie przyszło do głowy, żeby poprosić o klimatyzator. Nie ze strachu, ani też dlatego, że pracownicy mieli we krwi posłuszeństwo i uległość wobec zwierzchników. Robotnicy pracujący przy rozładunku pochodzili z najróżniejszych zakątków świata, z różnych kręgów kulturowych. Z Ghany, z Wybrzeża Kości Słoniowej, z Chin, z Albanii, a także z Neapolu, Kalabrii i Bazylikaty. I wszyscy zgodnie podzielali przekonanie, że jeżeli towary nie ponoszą żadnego szwanku na skutek gorąca, to nie ma sensu marnować pieniędzy na klimatyzatory.

      Nosiliśmy paczki z kurtkami, płaszczami przeciwdeszczowymi, wiatrówkami, swetrami i parasolami. Był środek lata i wydawało się szaleństwem sprowadzać jesienne ubrania zamiast kostiumów kąpielowych, bawełnianych sukienek i plastykowych klapek. Wiedziałem, że w mieszkaniach zamienionych na magazyny nie przechowuje się towarów, a tylko umieszcza produkty z natychmiastowym przeznaczeniem na rynek. Jednak chińscy przedsiębiorcy przewidzieli, że w sierpniu pogoda będzie zmienna. Nigdy nie zapomniałem teorii Johna Maynarda Keynesa na temat wartości krańcowej – o tym, jak się zmienia cena butelki wody w zależności od tego, czy sprzedaje się ją na pustyni, czy też przy wodospadzie. Tego lata firmy włoskie wystawiały na sprzedaż butelki z wodą przy wodospadach, podczas gdy Chińczycy na czas wykopali studnie na pustyni.

      Po kilku dniach pracy we wnętrzach kamienicy poznałem Xiana. Przyjechał akurat i spędził noc w naszym mieszkaniu. Po włosku mówił doskonale, tyle tylko, że zamiast „r” wymawiał „w”, jak zubożali arystokraci odgrywani przez Totò w jego komediach. Xian Zhu kazał się nazywać Nino. W Neapolu prawie wszyscy Chińczycy, którzy mają kontakty z tubylcami, przybierają któreś z imion typowych dla tego miasta. Jest to praktyka tak rozpowszechniona, że nikt już się nie dziwi, gdy jakiś skośnooki Chińczyk przedstawia się jako Tonino, Nino, Pino czy Pasquale. Xian Nino noc spędził przy stole kuchennym, na rozmowach telefonicznych, przy włączonym telewizorze. Leżałem w łóżku, ale nie mogłem spać. Głos Xiana nie milkł nawet na chwilę. Wypluwał zza zębów chińskie słowa jak serie z pistoletu maszynowego. Mówił bez przerwy, nie nabierając powietrza, w słownym bezdechu. Przeszkadzały mi też wiatry wypuszczane przez jego goryli, napełniające mieszkanie słodkawym smrodem, który przesiąknął nawet do mojego pokoju. Wstręt budził nie tylko ten smród, ale także obrazy, jakie mi się z nim kojarzyły: krokieciki wiosenne gnijące w ich żołądkach oraz ryż po kantońsku marynowany w sokach trawiennych. Inni współlokatorzy byli do tego przyzwyczajeni. Po zamknięciu drzwi pokoju nie istniało dla nich nic oprócz snu. Tymczasem dla mnie nie istniało nic oprócz tego, co działo się za moimi drzwiami. Poszedłem zatem do kuchni, która była przecież pomieszczeniem wspólnym, a więc i moim. Przynajmniej w teorii. Xian odłożył telefon i zabrał się do gotowania. Smażył kurczaka. Miałem w głowie dziesiątki pytań, które chciałem mu zadać. Żeby zaspokoić ciekawość, wyrobić sobie własne zdanie oraz pozbyć się myślenia stereotypami. Zacząłem mówić o triadzie chińskiej. Xian nie przerywał smażenia. Przygotowałem sobie parę szczegółowych pytań, zawsze jednak w kontekście ogólnym, nie mogłem przecież wymagać od niego wyznań na temat jego osobistych powiązań. Dałem mu odczuć, że sporo wiem na temat organizacji chińskiej mafii, tak jakby znajomość aktów dochodzeniowych mogła pomóc w poznaniu prawdy. Xian postawił talerz z kurczakiem na stole, usiadł i nic nie powiedział. Nie wiem, czy zainteresowało go to, co mówiłem. Nie wiem, czy sam należał do tej organizacji. Napił się piwa, po czym uniósł się nieco na krześle i z tylnej kieszeni spodni wyciągnął portfel. Przebierał w nim przez chwilę palcami, nie patrząc, i wyciągnął trzy monety. Położył je obok siebie na obrusie i zakrył odwróconą szklanką.

      – Euro, dolar, yuan. Oto moja triada.

      Wydawał się szczery. Żadnej ideologii, żadnej symboliki, hierarchii wartości. Zysk, interes, kapitał. Nic więcej. Uważa się, że niektóre mechanizmy ekonomiczne napędza jakaś nieznana siła, stąd powstaje przekonanie, że kryje się za nimi tajna organizacja: mafia chińska. Jest to uproszczenie, w którym nie bierze się pod uwagę zjawisk pośrednich: transferów finansowych, inwestycji różnego rodzaju, wszystkiego, co umacnia przestępcze grupy finansowe. Od co najmniej pięciu lat każde sprawozdanie Komisji Antymafijnej sygnalizuje „rosnące zagrożenie ze strony mafii chińskiej”, ale w ciągu dziesięciu lat pracy policja zajęła majątek wartości zaledwie 600 tysięcy euro w Campi Bisenzo w pobliżu Florencji. Kilka motocykli i kawałek fabryczki. Nic, w porównaniu z potęgą finansową, która według raportów amerykańskich analityków rynkowych obraca setkami milionów euro. Xian uśmiechnął się


Скачать книгу