Wisząca dziewczyna. Jussi Adler-Olsen
Читать онлайн книгу.na ścianach znalazła się choćby odrobina farby, należało to poczytywać za cud.
– Zakłóciłeś mi wyjątkowo skomplikowany proces myślowy – powiedział Carl, niechętnie zdejmując nogi z biurka.
– Okej! Przepraszam! – W gąszczu dwudniowego zarostu Assada pojawiły się dołeczki. Co, u diabła, wyrażają te jego zadowolone, okrągłe oczy? Czyżby nutkę ironii?
– Wiem, że wczoraj byłeś zajęty do późna – ciągnął Assad. – Ale Rose dostaje szkwału, gdy telefon dzwoni bez przerwy, więc możesz go następnym razem odebrać?
Carl skierował wzrok na wpadające przez piwniczne okno jasne, ostre światło. „Uch, może je przyćmić tylko dym z papierosa” – pomyślał, sięgając po paczkę i kładąc nogi na biurko. Wtedy telefon znów się odezwał.
Assad ponaglił go gestem i zniknął w drzwiach. Ta dwójka głupoli z sąsiedztwa zaczęła się ostatnio zanadto rządzić.
– Mørck – ziewnął do leżącej na biurku słuchawki.
– Halo! – odezwał się głos.
Carl niedbałym gestem podniósł słuchawkę do ust.
– Z kim rozmawiam?
– Czy to Carl Mørck? – spytał głos z bornholmskim zaśpiewem.
Zdecydowanie nie był to dialekt, od którego Carlowi miękłyby kolana. Coś w rodzaju kiepskiego szwedzkiego z wieloma gramatycznymi nieporozumieniami, do tego użyteczny tylko na tej małej wysepce.
– Tak, mówi Carl Mørck. Chyba właśnie się przedstawiłem?
Po drugiej stronie rozległo się westchnienie, najwyraźniej pełne ulgi.
– Tutaj Christian Habersaat. Poznaliśmy się ponad dwadzieścia lat temu, ale pewnie mnie nie pamiętasz.
„Habersaat?” – pomyślał Carl. „Z Bornholmu?”
Próbował grać na zwłokę.
– Ależ tak, to znaczy…
– Pełniłem służbę na komendzie w Nexø, kiedy ty z jakimś przełożonym przyjechaliście tu przed laty, by zabrać aresztanta do Kopenhagi.
Carl wytężył pamięć. Pamiętał dobrze transport więźnia, ale Habersaata?
– Tak, faktycznie … – odparł, sięgając po papierosy.
– Przepraszam, że ci przeszkadzam, ale może miałbyś chwilę, by mnie wysłuchać? Czytałem, że właśnie zamknęliście trudną sprawę cyrku w Bellahøj. Powinszowania, choć to musi być frustrujące, kiedy sprawca odbiera sobie życie przed zapadnięciem wyroku.
Carl wzruszył ramionami. Rose się faktycznie tym wkurzyła, ale Carl miał to gdzieś. Przynajmniej o jednego dupka na świecie mniej.
– Okej, ale nie dzwonisz z powodu tej sprawy? – Zapalił papierosa i odchylił głowę do tyłu. Była dopiero druga, trochę za wcześnie, by wystukać się z codziennego limitu ćmików, więc może lepiej go zwiększyć.
– I tak, i nie. Dzwonię zarówno z powodu tej właśnie sprawy, jak i z powodu wszystkich innych, które w imponującym stylu wyjaśniliście w ciągu ostatnich paru lat. Jak mówiłem, pełnię służbę w policji na Bornholmie, aktualnie w Rønne, ale na szczęście jutro przechodzę na emeryturę. – Próbował się zaśmiać, ale był to śmiech wymuszony. – Czasy się zmieniły i praca przestała sprawiać mi frajdę. Pewnie większość z nas się tak czuje, ale jeszcze dziesięć lat temu wiedziałem o wszystkim, co dzieje się w prawie całej centralnej części wyspy i na wschodnim wybrzeżu. Właściwie dlatego dzwonię.
Carl zwiesił głowę. Jeśli koleś chce wcisnąć im jakąś sprawę, to lepiej niech sobie odpuści już teraz. W każdym razie Mørck nie miał ochoty prowadzić dochodzenia na wyspie, której specjalnością są wędzone śledzie i która leży znacznie bliżej Polski, Szwecji i Niemiec niż Danii.
– Dzwonisz, żebyśmy spojrzeli na jakąś twoją sprawę? Bo jeśli tak, to obawiam się, że muszę odesłać cię do kolegów z wyższych pięter. W Departamencie Q mamy po prostu za dużo roboty.
Po drugiej stronie zapadła cisza, a potem połączenie przerwano.
Zdezorientowany Carl wlepił wzrok w słuchawkę, po czym cisnął ją na miejsce. Skoro tak łatwo tego idiotę przepłoszyć, to na nic innego nie zasługuje.
Pokręcił głową i ledwie zdążył zamknąć powieki, kiedy to dziadostwo znów się rozdzwoniło.
Wziął głęboki wdech. Niektórym ludziom trzeba tłumaczyć wszystko dużymi literami.
– TAK?! – wrzasnął. Może kretyn się wystraszy i znów rzuci słuchawką.
– Yyy, Carl?! To ty? – Nie był to głos, którego się spodziewał.
Zmarszczył brwi.
– Mama? – spytał ostrożnie.
– Bardzo się przestraszyłam, kiedy tak ryknąłeś! Gardło cię boli, skarbeńku?
Carl westchnął. Wyprowadził się z domu ponad trzydzieści lat temu. Od tej pory miał do czynienia z agresywnymi przestępcami, alfonsami, podpalaczami, mordercami oraz wieloma zwłokami w różnych stadiach rozkładu. Został postrzelony. Ucierpiała jego żuchwa, grzbiet dłoni, życie prywatne i aspiracje społeczne prowincjusza z północnej Jutlandii. Trzydzieści lat temu strząsnął ziemię z gumiaków, przyobiecując sobie raz na zawsze, że sam będzie decydował o swoim życiu, a z rodzicami może mieć kontakt lub go nie mieć według własnego widzimisię. Jakim więc cudem, do cholery, matka wciąż jednym zdaniem umiała sprawić, że czuł się jak niemowlak?
Carl potarł oczy i wyprostował się na krześle. Zapowiada się bardzo długi dzień.
– Nie, mamo, wszystko w porządku. Po prostu są tu robotnicy, słabo słychać.
– Aha, dzwonię do ciebie z bardzo przykrego powodu.
Carl zacisnął usta, próbując wywnioskować coś z jej tonu. Czy jest smutna? Czy za sekundę powie mu, że ojciec nie żyje? Podczas gdy Carl nie był u nich od ponad roku?
– Tata nie żyje? – rzucił.
– Broń cię Panie Boże, skąd, ha, ha. Siedzi tu koło mnie i pije kawę. Dopiero co wrócił z chlewu, kastrował prosiaki. To twój kuzyn Ronny nie żyje.
Carl zdjął nogi z biurka.
– Ronny? Nie żyje? Jak to?
– Zasłabł nagle podczas masażu w Tajlandii. Czy to nie potworna wieść w taki piękny, wiosenny dzień?
„W Tajlandii podczas masażu” – powiedziała. No tak, czego się można było spodziewać?
Carl próbował znaleźć sensowną odpowiedź. Jakoś żadna mu się nie nasuwała.
– Owszem, potworna – stwierdził z przymusem, próbując odsunąć od siebie szpetne wyobrażenie nalanego cielska kuzyna w ostatniej, niewątpliwie przyjemnej, godzinie.
– Sammy tam leci, by przytransportować tu ciało i rzeczy Ronny’ego. Lepiej wszystko przywieźć do domu, nim rozwloką to po każdym kącie – stwierdziła. – Sammy jest zawsze taki praktyczny.
Carl skinął głową. Skoro sprawą zajął się brat Ronny’ego, to szykuje się sortowanie rodem z jutlandzkiej wsi: łajno na stertę, to, co wartościowe, do walizki.
Pomyślał o wiernej żonie Ronny’ego, dzielnej, drobnej Tajce, która zasługiwała na lepszy los. Ale po wizycie szwagra w udziale przypadną jej zapewne tylko bokserki w chińskie smoki. Tak to już jest.
– Ronny